Teściowa zaproponowała wymianę mieszkań – ale pod jednym warunkiem: muszę przepisać swoje na nią.
Nie wiem, co czują inne kobiety, ale ja wiem jedno: nie zamierzam ryzykować tym, co należy się mnie z prawa. Zwłaszcza gdy chodzi o nieruchomości. Zwłaszcza – gdy w grę wchodzi rodzina mojego męża, w której, jak od dawna podejrzewam, za każdymi „dobrymi intencjami” kryje się coś podejrzanego.
Rodzina Krzysztofa jest, delikatnie mówiąc, trudna. Jego młodszy brat od kilku lat siedzi w więzieniu. Za co? Możecie się domyślić. Zawsze był fanem ryzykownych przygód. Raz wciągał kogoś w podejrzany interes, raz „brał odpowiedzialność”, a potem szukał winnych. W końcu zapłacił za to pełną cenę. A jego mama, moja teściowa, za każdym razem mówiła: „No przecież to jeszcze chłopak…”.
Gdy pobraliśmy się z Krzysztofem, nie mieliśmy zbyt wielu opcji – wprowadził się do mnie. Nie naciskałam, po prostu miałam mieszkanie po babci. Jedno pokój, ale przytulne, jasne, z wysokim sufitem. Miejsca było dla nas aż nadto. Krzysiek to porządny facet, domator. choćby na początku wspólnego życia nie zostawiał mokrej podłogi w łazience i sam prał swoje skarpetki.
Minęły trzy lata. I w końcu urodziła się nasza córka. Cicha, pogodna dziewczynka – Zosia. Bałam się nieprzespanych nocy, histerii, zmęczenia. Ale Zosia okazała się prawdziwym aniołkiem. Spokojna, czuła. Wszystko z nią było proste.
Krzysiek okazał się świetnym ojcem. Tak, chciałabym, żeby zarabiał więcej, ale kto by nie chciał? Daliśmy radę. Za to moja teściowa, zostając babcią, rozkwitła. Ciągle z prezentami, dzwoni po dziesięć razy dziennie. Stara się – szczególnie dla mnie. Najpierw myślałam, iż po prostu chce być bliżej wnuczki. Ale potem zrozumiałam – coś knuje.
Plan był prosty. Teściowa zaproponowała nam z mężem przeprowadzkę do swojego dwupokojowego mieszkania. A ona sama, „starsza babcia”, chętnie zamieszka w naszej kawalerce. W końcu będzie nam łatwiej, dziecko potrzebuje własnego kąta, więcej przestrzeni, no i oczywiście pomoc babci pod bokiem.
Słowami – idealny układ. Ale był jeden haczyk. Teściowa postawiła warunek: żebyśmy z mężem oficjalnie dokonali zamiany. Czyli ja miałabym przepisać swoje mieszkanie na nią. A to dwupokojowe, do którego byśmy się wprowadzili, miałoby zostać tylko na Krzyśka. Tylko na niego.
Na początku choćby nie zrozumiałam podstępu. Ale gdy usiadłam i wszystko przeanalizowałam… zrobiło mi się strasznie. W przypadku rozwodu zostaję z niczym: moje mieszkanie – jej, to, w którym mieszkamy – jego. I wszystko zgodnie z prawem.
Nie wiem, czy to przebiegłość, czy dalekowzroczność, ale teściowa stoi twardo. Namawia, naciska, używa każdego argumentu. Mówi nawet, iż jeżeli teraz odmawiam, to znaczy, iż z góry myślę o rozwodzie. A skoro myślę – to znaczy, iż nie kocham.
Krzysiek słucha. Jest zagubiony. Rozumie, iż to ryzykowne, ale przecież mama nie doradzi nic złego, prawda? Porozmawialiśmy poważnie. Powiedziałam: „Krzysiek, jesteś moim mężem, ojcem naszej córki. Tobie ufam. Ale twojej matce – nie. Nie chcę. Nie mogę. Mam złe przeczucie”.
Odpowiedział, iż wszystko komplikuję. Że powinnam być bardziej elastyczna, iż to tylko papiery. Że nic się nie zmieni i nikt nikogo nie zostawi. Ale ja wiem, jak to bywa. Dziś „nikt”, a jutro – nagle „obcy ludzie”. I zostanę z dzieckiem – bez niczego.
Zaproponowałam kompromis: po prostu zamiana – bez przepisywania, bez darowizn. jeżeli chcecie – żyjmy jak rodzina, bez tych papierkowych kombinacji. Ale teściowa odmówiła. Powiedziała wprost: „Nie ufam. A jeżeli się rozstaniecie – połowa mojego mieszkania pójdzie na ciebie”.
Oto cała prawda. Boi się o swoje mieszkanie, ale żąda mojego.
Teraz codzienność to ciągły nacisk. Krzysiek burczy, mówi, iż ma dość kłótni. Teściowa dzwoni, przekonuje. I wszystko pod płaszczykiem dobroci. A ja siedzę w swojej kawalerce, patrzę na śpiącą Zosię i myślę – czy jestem złą matką, jeżeli nie chcę oddać wszystkiego obcym ludziom?
Nie wiem, co robić. Nie zamierzam się rozwodzić. Ale oddawać mieszkania – też nie. Jestem zmęczona. Nie jestem chciwa. Po prostu nie chcę zostać na bruku, jeżeli jutro wszystko się rozpadnie. Za dużo takich przykładów widziałam.
Co byście zrobili na moim miejscu?