**Dziennik, wpis trzydziesty czwarty**
Teściowa zaproponowała zamianę mieszkań – ale pod jednym warunkiem: muszę przepisać swoje na nią.
Nie wiem, co czują inne kobiety, ale ja wiem jedno: nie zamierzam ryzykować tym, co jest moje z prawa. Zwłaszcza gdy chodzi o nieruchomości. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi rodzina mojego męża, w której – jak od dawna czułam – za każdymi „dobrymi intencjami” kryje się coś podejrzanego.
Rodzina Tomka – delikatnie mówiąc – nie jest prosta. Jego młodszy brat od kilku lat siedzi w więzieniu. Za co? Niech sobie sami domyślacie. Zawsze miał słabość do ryzykownych układów. To wciągnie kogoś w podejrzany interes, to „biorę odpowiedzialność”, a potem szuka winnych. W końcu zapłacił za swoje. A jego mama, moja teściowa, tylko powtarzała: „No ale to taki chłopak jeszcze…”.
Gdy wzięliśmy ślub z Tomkiem, wyboru nie mieliśmy – zamieszkaliśmy u mnie. Nie nalegałam, ale miałam mieszkanie po babci. Jedynka, ale przytulna, jasna, z wysokimi sufitami. Dla nas dwóch miejsca było aż nadto. Tomek jest zadbany, domowy. choćby na początku nie zostawiał mokrej podłogi w łazience i sam prał swoje skarpety.
Minęły trzy lata. I wtedy – urodziła się nasza córka. Cicha, jasnowłosa dziewczynka, która dostała imię Zosia. Bałam się nieprzespanych nocy, płaczu, zmęczenia. Ale Zosia okazała się aniołem. Spokojna, czuła. Wszystko z nią było łatwe.
Tomek sprawdził się jako ojciec. Tak, chciałabym, żeby zarabiał więcej, ale kto by nie chciałby? Daliśmy radę. Za to teściowa, gdy została babcią, rozkwitła. To z prezentami wpada, to dziesięć telefonów dziennie. Stara się – szczególnie dla mnie. Najpierw myślałam, iż po prostu chce być bliżej wnuczki. Ale potem zrozumiałam – coś knuje.
Plan był prosty. Teściowa zaproponowała, żebyśmy z Tomkiem wprowadzili się do jej dwupokojowego mieszkania. A ona, „staruszka-babcia”, zamieszka w naszej jedynce. Mówi, iż będzie nam łatwiej, dziecko będzie miało swój kąt, więcej miejsca, no i oczywiście pomoc babci pod ręką.
Słowami – idealnie. Ale był jeden haczyk. Teściowa postawiła warunek: mieliśmy oficjalnie dokonać zamiany. Czyli ja musiałabym przepisać swoje mieszkanie na nią. A to dwupokojowe, do którego byśmy się wprowadzili, miałoby pozostać na Tomka. Tylko na niego.
Najpierw choćby nie zrozumiałam podstępu. A potem, gdy usiadłam i policzyłam w myślach… zrobiło mi się strasznie. W przypadku rozwodu zostaję z niczym: moje mieszkanie – jej, to, w którym mieszkam – jego. I wszystko zgodnie z prawem.
Nie wiem, czy to spryt, czy przewidywanie, ale teściowa stoi twardo. Namawia, naciska, używa każdego argumentu. choćby mówi, iż jeżeli teraz odmawiam, to znaczy, iż myślę o rozwodzie. A jeżeli myślę – to znaczy, iż nie kocham.
Tomek słucha. Jest niezdecydowany. Rozumie, iż to ryzykowne, ale przecież matka nie doradziłaby nic złego, prawda? Porozmawialiśmy poważnie. Powiedziałam: „Tomek, jesteś moim mężem, ojcem Zosi. Ufam tobie. Ale twojej matce – nie. Nie chcę. Nie potrafię. Mam złe przeczucie”.
Odpowiedział, iż wszystko komplikuję. Że powinnam być bardziej elastyczna, iż to przecież tylko papiery. Że nic się nie zmieni i nikt nikogo nie zostawi. Ale ja wiem, jak to bywa. Dziś „nikt”, a jutro „jesteśmy obcy”. I zostanę z dzieckiem – bez dachu nad głową.
Zaproponowałam kompromis: zwykła zamiana – bez przepisywania, bez darowizn. jeżeli chcecie – żyjmy jak rodzina, bez tych papierkowych kombinacji. Ale teściowa odmówiła. Powiedziała wprost: „Nie ufam. A nagle się rozejdziecie – i połowa mojego mieszkania pójdzie na ciebie”.
Ot i wszystko. Boi się o swoje, ale żąda mojego.
Teraz codziennie to samo – presja. Tomek narzeka, iż ma dość kłótni. Teściowa dzwoni, namawia. A wszystko pod płaszczykiem życzliwości. A ja siedzę w naszej jedynce, patrzę na śpiącą Zosię i myślę – czyżbym była złą matką, skoro nie chcę oddać wszystkiego obcym?
Nie wiem, co zrobić. Rozwodzić się nie zamierzam. Ale i mieszkania oddawać też nie. Jestem zmęczona. To nie chciwość. Po prostu nie chcę zostać na bruku, gdyby coś się rozpadło. Za dużo przykładów widziałam.
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?
**Lekcja na dziś:** Zaufanie to podstawa, ale naiwność może kosztować zbyt wiele. Czasem lepiej dmuchać na zimne, choćby jeżeli inni nazywają to brakiem wiary.