Teściowa zaproponowała zamianę mieszkań — ale pod jednym warunkiem: muszę przepisać swoje na nią.
Nie wiem, co czują inne kobiety, ale ja wiem jedno: nie zamierzam ryzykować tym, co należy do mnie z prawa. Zwłaszcza gdy chodzi o nieruchomości. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi rodzina mojego męża, w której od dawna czułam, iż za każdymi “dobrymi intencjami” kryje się coś podejrzanego.
Rodzina Darka to, delikatnie mówiąc, niełatwy przypadek. Jego młodszy brat od kilku lat siedzi w więzieniu. Za co — zgadnijcie sami. Zawsze był miłośnikiem ryzykownych przygód. To wciągnie kogoś w podejrzany interes, to “bierze odpowiedzialność”, a potem szuka kozłów ofiarnych. W efekcie — zapłacił pełną cenę. A jego mama, moja teściowa, za każdym razem mówiła: „No przecież to jeszcze chłopak…”.
Giedy wzięliśmy z Darkiem ślub, nie mieliśmy wyboru, gdzie mieszkać — wprowadziliśmy się do mnie. Nie nalegałam, ale miałam mieszkanie po babci. Jedynkę, ale przytulną, jasną, z wysokim sufitem. Miejsca starczało z nawiązką. Darek był schludny, domowy. choćby na początku nie zostawiał mokrej podłogi w łazience i sam prał swoje skarpety.
Minęły trzy lata. I wtedy — urodziła się nasza córka. Cicha, jasnowłosa dziewczynka, Zosia. Bałam się nieprzespanych nocy, histerii, zmęczenia. Ale Zosia okazała się aniołem. Spokojna, czuła. Wszystko z nią było proste.
Darek okazał się świetnym ojcem. Tak, chciałabym, żeby więcej zarabiał, ale kto by nie chciał? Daliśmy radę. Za to moja teściowa, zostawszy babcią, rozkwitła. To z prezentami wpadała, to dziesięć telefonów dziennie. Wszystko dla mnie — szczególnie dla mnie. Na początku myślałam, iż po prostu chce być bliżej wnuczki. Ale potem zrozumiałam — coś knuje.
Plan był prosty. Teściowa zaproponowała, żebyśmy z Darkiem przeprowadzili się do jej dwupokojowego mieszkania. A ona, “staruszka-babcia”, zamieszka w naszej jedynce. Mówiła, iż będzie nam łatwiej, dziecko potrzebuje własnego kąta, więcej przestrzeni, no i oczywiście pomoc babci pod ręką.
Słowami — idealny układ. Ale był jeden haczyk. Teściowa postawiła warunek: żebyśmy z mężem oficjalnie dokonali zamiany. Czyli — ja miałam przepisać swoje mieszkanie na nią. A to dwupokojowe, do którego mielibyśmy się wprowadzić, miało pozostać na Darka. Tylko na niego.
Na początku choćby nie zrozumiałam podstępu. A potem, gdy usiadłam i wszystko przeliczyłam… zrobiło mi się strasznie. W przypadku rozwodu zostaję z niczym: moje mieszkanie — jej, to, w którym mieszkam — jego. I wszystko zgodnie z prawem.
Nie wiem, czy to podstęp, czy dalekowzroczność, ale teściowa stoi twardo. Nalega, naciska, używa każdego argumentu. Mówi nawet, iż jeżeli teraz odmawiam, to znaczy, iż zakładam rozwód. A jeżeli zakładam — to znaczy, iż nie kocham.
Darek słucha. Jest zagubiony. Rozumie, iż to może być ryzykowne, ale przecież matka — nie poradziłaby źle, prawda? Porozmawialiśmy poważnie. Powiedziałam: „Darku, jesteś moim mężem, ojcem Zosi. Ufam tobie. Ale twojej matce — nie. Nie chcę. Nie potrafię. Mam złe przeczucie.”
Odpowiedział, iż wszystko komplikuję. Że powinnam być bardziej elastyczna, iż to tylko papiery. Że nic się nie zmieni i nikt nikogo nie zostawi. Ale ja wiem, jak to bywa. Dziś — “nikt”, a jutro — “obcy ludzie”. I zostanę z dzieckiem — bez niczego.
Zaproponowałam kompromis: zwykła zamiana — bez przepisywania, bez darowizn. jeżeli chcecie — żyjmy jak rodzina, bez tych papierowych sztuczek. Ale teściowa odmówiła. Powiedziała wprost: „Nie ufam. A jeżeli się rozstaniecie — połowa mojego mieszkania pójdzie tobie.”
Oto jak. Boi się o swoje, a żąda mojego.
Teraz każdego dnia — tylko presja. Darek narzeka, mówi, iż ma dość sporów. Teściowa dzwoni, przekonuje. Wszystko pod płaszczykiem dobroci. A ja siedzę w swojej jedynce, patrzę na śpiącą Zosię i myślę — czy jestem złą matką, skoro nie chcę oddać wszystkiego obcym ludziom?
Nie wiem, co robić. Rozwodzić się nie zamierzam. Ale oddawać mieszkania — też nie. Jestem zmęczona. To nie chciwość. Po prostu nie chcę zostać na bruku, jeżeli jutro wszystko się rozpadnie. Za dużo takich przypadków widziałam.
Co byście zrobili na moim miejscu?