Dziennik Karyny Kowalskiej
Dziś znowu miałam rozmowę ze swoją teściową, panią Grażyną. Zaproponowała nam, abym z Markiem, dziećmi i kotem Pimpkiem przenieśli się do jej mieszkania na Woli. Oczywiście, z własnym interesem.
Bardzo dziękuję za propozycję, to wyjątkowo hojnie z pani strony, ale pozwolę sobie odmówić.
Na jej twarzy pojawiło się wyraźne zdziwienie.
Dlaczego? Duma wam nie pozwala?
Nie, to nie kwestia dumy, tylko naszego porządku w życiu. Dzieci musiałyby w środku roku zmieniać szkołę, co byłoby dla nich stresem. A my już się tutaj przyzwyczailiśmy do wszystkiego. Zrobiliśmy ostatnio generalny remont, mamy nowoczesne wyposażenie.
A u pani Zawahałam się, szukając słów, ale uznałam, iż powiem wprost. U pani są rzeczy z sentymentem, pamiątki rodzinne. Dzieci są jeszcze małe mogą coś stłuc albo pobrudzić. Po co sobie i pani robić stres?
Po tej rozmowie wróciłam z pracy do domu. Marek czekał już w korytarzu, najwyraźniej czekając na mnie.
Zsunęłam buty, przeszłam milcząc do sypialni, przebrałam się, potem skierowałam się na kuchnię. Marek podążał za mną bez słowa.
Nie wytrzymałam:
Znowu będziesz zaczynał ten temat? Przecież powiedziałam: nie zgadzam się!
Marek westchnął głęboko.
Mama znowu dziś dzwoniła. Mówi, iż ciśnienie jej skacze. Ciężko jej tam z dziadkami, oboje słabują, bywają humorzaści. Sama nie daje rady.
I co z tego? upiłam zimnej wody, próbując się uspokoić. Sama wybrała życie na działce.
Wynajmuje mieszkanie, ma dodatkowe pieniądze, świeże powietrze. Lubiło jej się tam.”
Lubiło gdy miała siły. A teraz narzeka, iż nudno i ciężko. No i… Marek nabrał powietrza w płuca. Zaproponowała, abyśmy się przenieśli do tej jej trójki na Woli.
Prawie krzyknęłam:
Nie.
Ale czemu od razu nie? choćby nie pozwalasz mi dokończyć! Marek rozłożył ręce. Zobacz, okolica super. Do twojej pracy piętnaście minut, do mojej dwadzieścia. Szkoła przez ulicę, przedszkole w podwórku. Koniec z korkami!
A tu, nasze mieszkanie możemy wynająć, kredyt mieszkaniowy sam się będzie spłacał, jeszcze coś zostanie.
Marek, słyszysz siebie? Podeszłam bliżej. My tu mieszkamy już dwa i pół roku.
Sama decydowałam, gdzie mają być kontakty! Dzieci mają przyjaciół w sąsiednich klatkach.
Wreszcie jesteśmy u siebie. U siebie!
Ale co za różnica, skoro do domu wracasz tylko po to, żeby spać? Dwie godziny w korkach! odbił piłeczkę. Tam jest cegła, wysokie sufity, ściany grube, sąsiadów nie słychać.
I remont za czasów Gierka, o tym zapomniałeś? Przypomnij sobie ten zapach! Poza tym to nie jest nasz dom, tylko mieszkanie pani Grażyny.
Marek próbował łagodzić:
Mama mówi, iż nie będzie ingerować, zostanie na działce, tylko będzie miała poczucie, iż mieszkanie nie stoi puste.
Prychnęłam gorzko.
Marek, masz pamięć złotej rybki? Przypomnij sobie, jak kupowaliśmy nasze własne mieszkanie.
Marek odwrócił wzrok. Wiedział, o czym mówię. Przez siedem lat tułaliśmy się po wynajmowanych kawalerkach, każdy grosz liczyliśmy.
Kiedy uzbieraliśmy na wkład własny, Marek poszedł do mamy plan był genialny: zamienić wielką trójkę mamy w centrum na porządną dwójkę dla niej i coś nowego dla nas.
Pani Grażyna wtedy kiwała głową: Oczywiście, dzieci, wam trzeba się rozwinąć.
Już choćby mieliśmy wybrane opcje. Już się cieszyliśmy. A potem, w dzień podpisania umów z pośrednikiem, zadzwoniła.
Pamiętasz co wtedy powiedziała? nie dawałam za wygraną. Wiecie, w mojej dzielnicy mieszkają sami porządni ludzie. Jak ja pójdę gdzie indziej, w nowej zabudowie, do takich prostych ludzi? Nie chcę.
I wzięliśmy kredyt hipoteczny na ciężkich warunkach i kupiliśmy to mieszkanie pięć kilometrów od centrum, sami. Bez jej prestiżowych metrów.
Wtedy się przestraszyła zmian, wiek swoje robi bąknął Marek. Teraz mówi inaczej. Samotnie jej, chce mieć wnuki blisko.
Wnuki blisko? Widzimy się raz na miesiąc, jak zawozimy zakupy. Po pół godziny już wzdycha, iż od hałasu ma migrenę.
Na kuchnię wbiegł 6-letni Kacper, zaraz potem 4-letnia Zosia.
Mamo, tato, głodni jesteśmy! zawołał Kacper. A Zosia mi samolot rozwaliła! Składałem go trzy godziny, a ona
To nieprawda! pisnęła Zosia. Sam się rozwalił!
Westchnęłam.
Dobra, ręce myć, zaraz kolacja. Tata ugotował makaron?
Ugotowałem mruknął Marek. I parówki.
Dzieci hałasowały krzesłami, a ja układałam jedzenie na talerzach. Do rozmowy wróciliśmy później, już w łóżku.
***
W sobotę musieliśmy jechać na działkę pani Grażyna rano zadzwoniła, iż dziadkowi skończyły się leki, a ona ma ucisk na sercu.
Droga trwała półtorej godziny. Grażyna czekała na nas na ganku. W swoich sześćdziesięciu trzech latach wyglądała świetnie: fryzura, manicure, na szyi jedwabna apaszka.
No, dotarliście nadstawiła policzek do całusa. Karynko, przytyłaś, czy to bluzka taka szeroka?
Dzień dobry, pani Grażyno. Szeroka bluzka przełknęłam docinek już automatycznie.
Weszliśmy do domu. W salonie siedzieli staruszkowie rodzice teściowej drzemiący przed telewizorem.
Przywitałam się, ale choćby nie oderwali wzroku od ekranu.
Napijecie się herbaty? zapytała Grażyna wchodząc do kuchni. Mam herbatniki, trochę twarde nie chodzę ostatnio do sklepu, bo mnie nogi bolą.
Przywieźliśmy tort Marek postawił pudełko na stole. Mamo, pogadajmy, bo wspominałaś o mieszkaniu
Od razu się ożywiła.
Tak, Mareczku. Nie mam już siły, wiadomo, tu świeże powietrze, rodzicami się trzeba zajmować. Ale zimą to już nuda i samotność. I mieszkanie tak stoi, inni ludzie tam żyli, niszczyli. Sercem boli!
Mamo, ale najemcy są porządni, rodzina wtrącił Marek.
Porządni! prychnęła teściowa. Ostatnio zajrzałam firanka powieszona krzywo, zapach jakiś nie mój.
Zastanawiam się: po co wy się tam męczycie? Przeprowadźcie się. Miejsca wystarczy dla wszystkich.
Spojrzałam na męża.
Pani Grażyno, a pani gdzie będzie mieszkać? zapytałam wprost.
Teściowa podniosła brwi ze zdziwieniem.
Jak to gdzie? Tu, z rodzicami. No, może czasem przyjadę, zrobić kontrolę, badania oddać w przychodni. Tam wszyscy lekarze mnie znają.
Czasami to jak często? dopytałam.
No, może dwa razy w tygodniu. Albo na parę dni, jak pogoda okropna. Mam tam swoją sypialnię, niech stoi. Dzieci do dużego pokoju, a moja sypialnia ma być nietknięta. Nigdy nie wiadomo.
Zirytowałam się.
Czyli proponuje nam pani przeprowadzkę do trzech pokoi, z których jeden jest zaklepany dla pani? My i dzieci w dwóch pokojach, a trzeci do oglądania?
Ale dlaczego zamknięty? zdziwiła się teściowa. Używajcie go, tylko rzeczy moich nie ruszać. Szkatułka, kryształy, książki.
Marek, pamiętasz co mówiłam? Biblioteka nietykalna!
Marek wiercił się niespokojnie.
Mamo, jeżeli już mielibyśmy się wprowadzić, trzeba by przeorganizować mieszkanie, dzieciom zrobić pokoje, łóżka postawić
Po co łóżka? Przecież tapczan jest doskonały, rozkładany. Twój ojciec go kupił, nie ma co pieniędzy wydawać!
Wstałam.
Marek, wyjdźmy na chwilę.
Nie czekając, wyszłam na ganek. Marek dołączył po minucie, rozglądając się niepewnie.
Słyszałeś? syknęłam. Tapczanu nie ruszać, to mój pokój, będę przyjeżdżać na tydzień Rozumiesz, co to znaczy?
Karynko, ona się po prostu boi zmian
Nie, Marek! Mamy za darmo pilnować jej mieszkania! Niczego nie będziemy mogli ruszyć!
Będzie wpadała z kluczami kiedy chce i uczyła mnie, jak zasłony prać, zupę gotować czy pościel zmieniać!
Ale do pracy bliżej mruknął słabo Marek.
Mam to gdzieś! Wolę stać dwie godziny w korku i wracać do swojego domu gdzie jestem PANIĄ domu!
Marek milczał, patrzył w ziemię. Rozumiał. Pokusa łatwego rozwiązania trochę zaślepiła mu rozsądek.
I jeszcze jedno skrzyżowałam ręce na piersi. Przypomnij sobie tamtą historię z zamianą mieszkań. Wtedy nas zostawiła na lodzie, bo dla niej prestiż był ważniejszy.
Teraz jest jej po prostu nudno. Chce mieć rozrywkę, nad kimś zrzędzić.
W tym momencie otworzyły się drzwi i Grażyna pojawiła się na progu.
O czym tak szeptacie?
Odwróciłam się bez ogródek:
Nie będziemy pani przeszkadzać. Nie przeprowadzimy się.
Ależ bzdura prychnęła. Marek, czemu nic nie mówisz? Żona decyduje, a ty tylko przytakiwałeś?
Marek podniósł głowę.
Mamo, Karyna ma rację. Nie przeprowadzimy się. Mamy swój dom.
Teściowa zacisnęła usta. Zrozumiała, iż przegrała, ale przyznać się nie chciała.
Szkoda. Chciałam dobrze. Tyle pomóc chciałam, a wy No to męczcie się dalej w tych korkach. Tylko nie narzekajcie potem.
Nie będziemy obiecał Marek. Jedziemy już, mamo. Potrzeba jeszcze czegoś z apteki?
Niczego mi nie trzeba ostentacyjnie odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi.
Wracaliśmy w ciszy. Na wjeździe do Warszawy korków nie było, ale przed naszym osiedlem na Jelonkach korkowało się na czerwono nawigator.
Jesteś zła? zapytał Marek na światłach.
Pokręcił głową.
Nie. Widziałem oczami wyobraźni, jak Kacper skacze po tym tatusiowym tapczanie i mama dostaje zawału. Masz rację, kiepski pomysł.
Chcę pomagać, Marek powiedziałam miękko, kładąc mu rękę na kolanie. Zawieziemy leki, zakupy. Jak będzie trzeba, wynajmiemy opiekunkę. Ale mieszkać sami.
Oddzielność klucz do spokoju w relacjach.
Zwłaszcza z moją mamą parsknął.
***
Oczywiście, pani Grażyna poczuła się urażona. Okazało się, iż już wypowiedziała najemcom mieszkanie, przekonana, iż się wprowadzimy.
Marek przez prawie miesiąc odbierał od niej telefony, znosił jej żale. Trzymał się jednak stanowczo nie dał się wciągnąć w emocjonalne gierki. Jak się okazuje, całkiem łatwo jest czasem powiedzieć nie, kiedy trzeba.








