Teściowa zapragnęła odmiany na emeryturze — my już jej nie przeszkadzamy.

polregion.pl 1 dzień temu

Życie potrafi płatać takie figle, iż czasem trudno odróżnić, gdzie kończy się dobroć, a zaczyna okrutna ironia losu. Nigdy bym nie pomyślał, iż po dwunastu latach mieszkania pod jednym dachem z teściową, gdy wszystko wydawało się ustalone i przewidywalne, nasza rodzina stanie przed moralnym ultimatum — płaćcie albo wynoście się.

Wtedy, wiele lat temu, po ślubie, Elżbieta Włodzimierzówna zaproponowała nam z żoną, byśmy wprowadzili się do jej przestronnego trzypokojowego mieszkania w centrum Warszawy, a sama dobrowolnie przeniosła się do naszego malutkiego M1 na Ursynowie. Byliśmy w siódmym niebie — mieszkać w śródmieściu, w dobrych warunkach, i to jeszcze z błogosławieństwem teściowej? Dla młodej pary to było jak wygrana na loterii.

Pieniądze weselne włożyliśmy w remont: od podłogi po sufit odświeżyliśmy mieszkanie, zamontowaliśmy nowoczesną kuchnię, wymieniliśmy łazienkę, położyliśmy panele, zrobiliśm delikatną przebudowę. Teściowa przychodziła — aż oczy się świeciły. „Ale macie ładnie!”, „Jacy wy młodzi jesteście zaradni!” — słyszeliśmy za każdym razem. W podzięce przejęliśmy wszystkie opłaty za jej nowe mieszkanie. Wzdychała z ulgą, dziękowała, mówiła, iż choćby coś oszczędza z emerytury. Przez te lata ani razu nie żałowaliśm zdecyzji.

Urodziłaś najpierw syna, potem córkę. Dzieci przybyło, więc i nam zaczęło brakować miejsca. Zaczęliśmy odkładać na własne mieszkanie — czteropokojowego od razu nie było nas stać. Teściowej nic nie mówiliśm, licząc, iż kiedyś dogadamy się polubownie.

Wszystko zmieniło się, gdy Elżbieta przeszła na emeryturę. euforia z wolności gwałtownie minęła, gdy uznała, iż emerytura to „żebracze grosze”. Przy każdej wizycie słyszeliśm to samo: „Jak tu przeżyć za te pieniądze?”, „Emeryci w tym kraju to śmiecie!”. Nie pozostawaliśm obojętni — kupowaliśm jej zakupy, lekarstwa, pomagaliśm, gdzie się dało. Aż pewnego dnia przy herbacie rzuciła zdanie, które mnie i żonie zamknęło usta.

— Synku — powiedziała — przecież wy tak naprawdę mieszkacie w moim mieszkaniu. Więc może zaczniecie mi płacić czynsz? Nie dużo, powiedzmy dwa tysiące złotych miesięcznie.

Zamarłem. Nie od razu zrozumiałem, o co chodzi. Gdy dotarło, odparłem:

— Mamo, ty poważnie? My płacimy ci rachunki, woziw zakupy, twoje życie kosztuje cię grosze. A ty nam o czynszu?

Padł ultimatum:

— W takim razie zamieńmy się z powrotem! Chcę wrócić do swojego mieszkania!

Zrozumieliśm z żoną: to banalny szantaż. Bezczelny i niewdzięczny. Ale Elżbieta nie wiedziała, iż mamy już uzbieraną część wkładu własnego na nowe lokum. Wysłuchaliśmy ją w milczeniu, wieczorem zdecydowaliśm — dość.

Po kilku dniach przynieśliśmy tort — nie na przeprosiny, ale w nadziei, iż może jednak się rozmyśli. ale gdy tylko wspomnieliśmy o mieszkaniu, teściowa wycedziła:

— No to jak, zgoda? Czy będziecie się tu dalej pchać?

Cierpliwość się skończyła.

— Elżbieto Włodzimierzówno — powiedziała moja żona spokojnie — nigdzie się pchać nie będziemy. Odbieracie swoje mieszkanie, a my idziemy swoją drogą.

— A skąd weźmiecie pieniądze?

Przerwałem:

— Nasza sprawa. Tylko pamiętaj, mamo, sama tego chciałaś. Chcesz pustki w trzypokojowym — proszę bardzo.

Załatwiliśm wszystko szybko. Znaleźliśm nowe mieszkanie, wzięliśm kredyt, wykorzystaliśm oszczędności i nasze M1, by spłata była niższa. Po trzech tygodniach pakowaliśm walizki.

Teraz teściowa znów ma swoje odnowione przez nas mieszkanie, które tak ją zachwycało — dopóki nie zrozumiała, iż wróciła do niego za darmo. Narzeka przed sąsiadkami na „fuszerkę” i „niewdzięczne dzieci”, sama płaci rachunki, sama nosi torby z Biedronki i wreszcie poznała smak emerytury bez naszych „łaskawych” dodatków.

My żyjemy w nowym, czteropokojowym. Ciasno, ale wolno. I fizycznie, i psychicznie. Nie musimy się już przed nikim tłumaczyć, bać się „uraz” ani nowych wyimaginowanych warunków. Postawiliśmy kropkę, po której zaczęło się nowe życie.

Jak to mówią, czym skorupka za młodu… Tyle iż teraz — już nie nasza.

Idź do oryginalnego materiału