Teściowa zajrzała do garnka i zamarła z przerażenia

polregion.pl 1 dzień temu

Teściowa zajrzała do garnka i aż wzdrygnęła się z przerażenia.

Maria Janowska obudziła się o świcie i, jak zwykle, udała się do kuchni w swoim domu na obrzeżach Lublina. Ku jej zdumieniu, przy kuchni już krzątała się synowa.

— Dzień dobry — uśmiechnęła się Anastazja, mieszając coś w garnku.

— Dzień dobry — burknęła Maria Janowska, marszcząc nos. — Co to takiego gotujesz?

— Barszcz — odparła synowa, nie odrywając się od pracy. — Adam go uwielbia.

— Barszcz? — teściowa podejrzliwie przywęszyła. — Czy barszcz powinien tak pachnieć?

— A jak powinien? — Anastazja wzruszyła ramionami, nakryła garnek pokrywą i wyszła z kuchni.

Maria Janowska, nie tracąc czasu, podbiegła do kuchni, zdjęła pokrywę i zajrzała do środka. To, co ujrzała, sprawiło, iż aż krzyknęła z przerażenia.

— Co to za breja? — mruknęła, cofając się, jak przed trucizną.

Anastazja wróciła z talerzami i, widząc reakcję teściowej, spokojnie wyjaśniła:

— Barszcz, pani Mario. Warzywa z naszego ogródka — świeże, prosto z grządki. Gdy gotuje się z tego, co się samemu wyhoduje, to jak święto.

— Święto? — prychnęła teściowa, krzyżując ramiona. — Twój ogród to sama harówka! Tracić czas na grządki, gdy można wszystko kupić w sklepie? Nie rozumiem was.

— A mnie to sprawia przyjemność — łagodnie odparła Anastazja, nalewając barszcz do talerzy. Zapach buraków, kapusty i ziół wypełnił kuchnię. — Ziemia daje tyle siły, gdy się z nią pracuje.

— Siły? — Maria Janowska przewróciła oczami. — To zabawa dla tych, co nie mają prawdziwych obowiązków. Normalni ludzie… — Urwała, widząc, iż Anastazja tylko się uśmiecha, jakby nie słyszała jej docinków. — A dla kogoś tyle tego ugotowałaś?

— Dla nas — odpowiedziała synowa. — Na kilka dni. Adam zawsze prosi o dokładkę.

Maria Janowska teatralnie odskoczyła, jakby od zapachu barszczu zrobiło jej się niedobrze.

— Ja tego jeść nie będę! — oznajmiła z patosem. — Sam zapach mnie odrzuca! Co ty tam namieszałaś?

Anastazja westchnęła, unikając spojrzenia teściowej. Kątem oka zauważyła, jak jej mąż Adam, który wszedł do kuchni, nerwowo obserwuje scenę, ale milczy.

Maria Janowska nie mogła pojąć, co się stało z jej synem. Jeszcze dwa lata temu Adam był miejskim chłopakiem, obiecującym specjalistą od komputerów. Chodzili razem na wystawy, omawiali nowe restauracje, snuli plany o jego karierze. A teraz — to wiejskie życie na odludziu, ogródek, ta prosta Anastazja! Samo jej imię wywoływało u teściowej grymas irytacji.

Adam zawsze był świetną partią — wysoki, mądry, przystojny. Ileż porządnych panien z dobrych rodzin wzdychało do niego! Dlaczego wybrał tę wiejską dziewuchę i ten dom na uboczu? Maria Janowska miała nadzieję, iż syn „wybije” sobie to z głowy i wróci do miasta, do normalnego życia. ale czas mijał, a Adam coraz bardziej wsiąkał w tę „sielankę”.

Postanowiła działać. Zaproszenie na obiad od Anastazji było idealnym pretekstem. Teściowa ułożyła plan: przypomnieć synowi, kim jest, i wyrwać go z tej głuszy, póki jeszcze czas.

Adam wszedł do kuchni, objął żonę i zwrócił się do matki:

— Mamo, spróbuj barszczu. Nastka gotuje go wyśmienicie!

— Adam, dobrze wiesz, iż my z ojcem nigdy nie jadaliśmy tych wiejskich zup — odparła Maria Janowska. — Pamiętam, jak w dzieciństwie sam krzywiłeś się na widok barszczu, mówiłeś, iż to jedzenie dla babć.

Anastazja mimowolnie się uśmiechnęła, wyobrażając sobie małego Adama kręcącego nosem nad talerzem. Ale teraz jej mąż był dorosłym mężczyzną, a jego gusta wyraźnie się zmieniły.

— Mamo, czasy się zmieniają — uśmiechnął się. — Barszcz Nastki to arcydzieło. Spróbuj, nie pożałujesz.

— Arcydzieło? — Maria Janowska aż się zakrztusiła. — Adam, ty nazywasz gar kapusty arcydziełem? Prawdziwe arcydzieła są w teatrach, galeriach, nie w tej… kuchni!

Anastazja starała się ignorować słowa teściowej, ale gdzieś w środku coś ją zabolało. Wiedziała, iż dla Marii Janowskiej jest tylko wiejską gospodynią, niegodną jej syna. A jednak tak bardzo pragnęła, by teściowa choć raz doceniła jej starania.

— Mamo, dość — stanowczo powiedział Adam. — Nastka wiele dla nas robi. Jesteśmy szczęśliwi, i to się liczy.

— Szczęśliwi? — Maria Janowska zacięła usta. — Zobaczymy, jak długo. Jesteś człowiekiem miasta, Adam. Miasto cię woła, a ta twoja… wiejska idylla — to kaprys. Jeszcze przypomnisz sobie moje słowa.

Adam spojrzał na matkę z wyrzutem:

— Jestem dorosły, mamo. Z Nastką wybraliśmy takie życie i nie żałuję.

— Na razie nie żałujesz — rzuciła teściowa wyzywająco. — Ale zapominasz, czym jest prawdziwe życie. Ta twoja Nastka zaczarowała cię swoimi grządkami, ale to nie potrwa.

Anastazja nie wytrzymała:

— Pani Mario, co złego jest w naszym życiu? Nikomu nie przeszkadzamy. Adam jest zadowolony, czy to pani nie cieszy?

— Cieszy? — Maria Janowska wybuchnęła. — Widzę, jak ciągniesz mojego syna w tę dzicz, z dala od cywilizacji! Tobie na rękę trzymać go tutaj. Jeszcze dziecko urodzisz, żeby go na dobre przywiązać!

Anastazja zastygła, porażona okrucieństwem słów. Adam wstał, jego oczy stały się ciemne:

— Mamo, przekroczyłaś granice.

Maria Janowska nie ustępowała:

— Mówię prawdę, synu. Nie możesz żyć w tej izolacji wiecznie. Powiedz, jak ty, mieszczuch, możesz cieszyć się tymi grządkami i zupami?

Adam nagle się uśmiechnął:

— Wiesz, mamo, byłem mieszczuchem, bo nie znałem nic innego. Nastka pokazała mi nowe życie, i podoba mi się.

Maria Janowska prychnęła, ale nie kłóciła się dalej. Zrozumiała, iż jej plan się nie powiódł, ale w głowie już rodził się nowy. Nie zamierzała rezygnować.

Gdy teściowa odjechała, Anastazja długo siedziała w kuchni, wpatrując się w gar barszczuGdy Adam przytulił ją mocniej, poczuła, iż ich miłość jest silniejsza niż wszelkie uprzedzenia.

Idź do oryginalnego materiału