**Dziennik osobisty**
W spokojnym miasteczku nad Wisłą, gdzie czas płynie wolno, a sąsiedzi znają się od pokoleń, nasza rodzina stanęła przed próbą, która odmieniła nas na zawsze. Kiedy z mężem, Łukaszem, braliśmy kredyt na mieszkanie, wszystko wydawało się stabilne. Ale życie lubi zaskakiwać: Łukasz nagle stracił pracę. Ja pracowałam zdalnie jako księgowa, ale moje zarobki ledwo starczały na jedzenie dla nas i dwóch maluchów. Oszczędności topniały w oczach, a raty kredytu i przedszkole stawały się coraz cięższym brzemieniem. Wtedy teściowa, Halina Nowak, zaproponowała, byśmy się do niej wprowadzili – do jej przestronnego trzy pokojowego mieszkania, a nasze oddali w najem. Z ciężkim sercem przystaliśmy.
Teściowa nie mieszkała sama: jeden pokój zajmowała siostra Łukasza, Kinga, z partnerem, a trzeci przeznaczono dla nas. Nasz pokój był malutki – ledwo zmieściliśmy łóżko, małą kanapę dla dzieci i wąską szafę. Pierwsze dni upłynęły spokojnie, ale gdy tylko Łukasz wychodził szukać pracy, zaczynała się prawdziwa gehenna. Teściowa i Kinga nie przebierały w słowach: „żebraczka”, „przybłęda”, „darmozjad” – te określenia spadały na mnie jak grad. Zaciskałam zęby, ale każde słowo kłuło jak nóż.
Ja – darmozjad? Przecież gdy moi rodzice sprzedawali swoje mieszkanie, ich część stała się wkładem własnym do naszego kredytu. Słowne upokorzenia to był dopiero początek. Halina z Kingą potrafiły zniszczyć moje kosmetyki, wylać szampon albo „przypadkiem” upuścić ubrania w błoto. Prać mogłam tylko manualnie, żeby „nie nabijać licznika”. Pranie suszyłam na kaloryferze w naszym pokoju, bo balkon był częścią ich „królestwa”. Z jedzeniem było jeszcze gorzej: pieniądze na zakupy oddawałyśmy teściowej, ale gdy tylko Łukasz wychodził do pracy, każdego kęsa chleba musiałam się wstydzić. Ratowało nas przedszkole, gdzie dzieci dostawały pełne posiłki. Starałam się nie pokazywać w kuchni, dopóki mąż nie wrócił.
Praca zdalna stała się koszmarem. Kinga z partnerem puszczali muzykę na pełną głośność, wyraźnie dla draki. Siedziałam w słuchawkach, ale ich śmiech i krzyki przebijały się choćby przez redukcję szumów. Błagałam Łukasza, żeby interweniował, ale on tylko prosił o cierpliwość: „Na okresie próbnym płacą mało, ale niedługo się poprawi.” Nie widział, jak jego rodzina zamienia moje życie w piekło – w jego obecności były przecież słodkie jak miód, cmokając do dzieci.
Pewnego dnia prawda wyszła na jaw. Łukasz zachorował i został w domu, nikogo nie uprzedzając. Odprowadziłam dzieci do przedszkola i wróciłam prosto pod kolejną falę upokorzeń. Na progu zatrzymał mnie partner Kingi, rosły chłop o imieniu Krzysiek. „Hej, skocz po piwo!” – warknął. Odmówiłam, a on, nie owijając w bawełnę, zaczął wrzeszczeć, iż jestem nikim i moje miejsce jest na śmietniku. Gdy próbowałam przejść do pokoju, złapał mnie za rękę i syknął: „Jeśli tego nie zrobisz, będziesz siedzieć na schodach jak szczyl do wieczora!” Wtedy z kuchni wyszła teściowa. Z jadowitym uśmieszkiem dodała: „I wynieś śmieci, skoro i tak jesteś do niczego.”
W tej chwili drzwi naszego pokoju otworzyły się z hukiem. Twarz Łukasza była purpurowa z wściekłości. Teściowa momentalnie zniknęła w kuchni, a Krzysiek zbladł, przywierając do ściany. Łukasz chwycił go za kołnierz i wyrzucił na klatkę schodową jak worek ziemniaków. „Jeszcze jedno słowo przeciwko mojej rodzinie, a więcej mnie nie zobaczycie. Nigdy!” – rzucił, zatrzaskując drzwi. Teściowa jęknęła udawaną skargą, ale on tylko rzucił jej przejmujące spojrzenie.
Tego samego dnia skontaktował się z naszymi lokatorami i zażądał, by wynieśli się do końca miesiąca. Gdy tylko wyprowadzili się, wróciliśmy do domu z ulgą. Ale Łukasz uznał, iż to za mało. By odciąć się od rodziny na dobre, sprzedał swoją część trzypokojowego mieszkania rodzinie z innego województwa. Życie w takiej „komunie” stało się dla Haliny i Kingi nie do zniesienia. W końcu wymieniły swój udział na maleńkie mieszkanie jednopokojowe na najdalszych obrzeżach miasta.
Przeklinając nas, teściowa wykreśliła Łukasza z życia. Nie dzwoni, nie pisze, jakby nigdy nie miała syna. Ku mojemu zdziwieniu, Łukasz tylko westchnął z ulgą. „Zatruwali nam życie – powiedział. – Teraz wreszcie jesteśmy wolni.” I widzę, iż ma rację: nasz dom znów stał się naszą twierdzą, a cień przeszłości już nad nami nie wisi.