Teściowa wkracza do mojego życia: nie mam już siły, ale nie mogę nic zrobić.

newsempire24.com 2 dni temu

Gdybym wiedziała, czym skończy się ta decyzja, nigdy bym się nie zgodziła. Ale pięć lat temu, gdy z Wojtkiem szukaliśmy mieszkania, upierał się: „Kupmy tutaj, blisko mojej mamy. Zawsze będzie pod ręką – pomoże, zajrzy, gdy będzie trzeba. To złota kobieta.” Kupiliśmy. Ona na czwartym piętrze, my na pierwszym. Naiwna, myślałam, iż bliskość wyjdzie nam na dobre. Okazało się, iż to początek koszmaru.

Na początku było spokojnie. Teściowa czasem wpadała – poczytać dziecku, przynieść pierogi. Nie protestowałam. Przeciwnie, starałam się być uprzejma, wdzięczna, choćby serdeczna. Ale niedługo sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Zwłaszcza gdy zaczęliśmy wyjeżdżać na weekendy do domku nad jeziorem albo na Mazury. Zostawialiśmy jej klucze – „podlać kwiaty”. Teraz myślę, iż to była moja największa pomyłka.

Ledwo wyjdziemy z klatki, a ona już u nas. Nie tylko podlewa, ale urządza prawdziwą „inspekcję”. Wdziera się w nasze życie bez cienia zażenowania. Wracam do domu i nie poznaję własnych czterech ścian. Pościel leży w szufladzie razem ze skarpetkami. Połowa rzeczy walają się na podłodze z karteczką „do wyrzucenia”. Reszta – już w praniu. Choć u mnie nigdy nie leży brudne!

W kuchni też bałagan. Naczynia poukładane po nowemu. Tam, gdzie stały kubki, teraz garnki. Gdzie była sól, teraz cukier. Tydzień szukam, zżymam się sama na siebie. A najboleśniejsze – zabawki córki. Teściowa uważa, iż musi w nich „zaprowadzić porządek”. Wszystko wywala na podłogę, połowę wyrzuca – „stare, zakurzone, do niczego”. To, iż moja Zosia codziennie bawiła się tym pluszowym misiem, jej nie obchodzi. Ona zdecydowała – i koniec.

Moje kwiaty, te, które miała „pielęgnować”, toną w wodzie. Paprocie – półuschnięte i oberwane. „Usuwałam chore liście” – oznajmia. Tylko dlaczego w śmietniku lądują wszystkie?

Osobny temat – moja kosmetyczka. Nie tylko dotyka – ona z niej korzysta! Perfumy, kremy, lakiery, choćby pilnik zabrała sobie do torebki. Jakby to było wspólne. „Przecież jest w domu, po co się rozdrabniać.” Zaczęłam kupować wszystko w dubletach, bo inaczej nic nie zostanie.

Próbowałam z nią rozmawiać. Prosiłam grzecznie: „Niech pani nie rusza rzeczy. Proszę tylko podlać kwiaty.” W odpowiedzi – albo głuche milczenie, albo: „Przecież chcę dobrze.” Za każdym razem to samo. Jakbym w swoim własnym mieszkaniu była gościem.

Mówiłam z mężem. Płakałam, błagałam, tłumaczyłam. Ale Wojtek staje po jej stronie. „Mama ma słabe serce. Nie można jej denerwować. Wytrzymaj, chce jak najlepiej.” Tylko nikt nie myśli o mojej cierpliwości. On uważa, iż przesadzam. Że jego matka po prostu chce pomóc.

Nie wiem już, co robić. W środku gotuje się we mnie złość. Krzyczeć nie umiem, wychowanie nie pozwala. I nie chcę schodzić do poziomu chamstwa. Ale trzymać to w sobie – nie mam już siły. Boję się, iż pewnego dnia wybuchnę. I wtedy konsekwencje będą zupełnie inne – dla rodziny, dla nas.

Jestem zmęczona. Do bólu. To nie „złota teściowa”, tylko kontrolująca, natrętna, bezceremonialna kobieta, której nie mogę powiedzieć „idź” – bo mąż nie zrozumie. Bo blisko, bo „tak wygodniej”.

Ale dla mnie już nie jest wygodnie. Boję się wracać do domu. Bo za każdym razem nie wiem, co znajdę – i co stracę.

Co mam robić? Dalej znosić? Czy wbrew protestom męża w końcu powiedzieć: „Dość!” i odzyskać prawo do swojego kąta?…

Dzisiaj zrozumiałem, iż czasem milczenie to nie wybór, ale pułapka. A granice trzeba stawiać, zanim ktoś je za nas wymaże.

Idź do oryginalnego materiału