Teściowa wdziera się w moje życie: nie mam już siły, ale nic nie mogę zrobić

newsempire24.com 3 dni temu

Gdybym wiedziała, jak to się skończy, nigdy bym się nie zgodziła. Ale pięć lat temu, gdy z Jakubem szukaliśmy mieszkania, uparł się: „Kupmy tutaj, blisko mamy. Zawsze pod ręką – pomoże, dopilnuje, gdy trzeba. To złota kobieta.” Kupiliśmy. Ona – na piątym piętrze, my – na drugim. Naiwnie myślałam, iż bliskość wyjdzie nam na dobre. A wyszło – na biedę.

Na początku było spokojnie. Teściowa wpadała czasem – posiedzieć z dzieckiem, przynieść pierogi. Nie protestowałam. Wręcz starałam się być uprzejma, wdzięczna, choćby przyjazna. Ale niedługo sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zwłaszcza gdy zaczęliśmy wyjeżdżać na weekendy do domku letniskowego czy na łono natury. Zostawialiśmy jej klucze – „podlewać kwiaty”. Teraz myślę, iż to był mój największy błąd.

Ledwo wyjdziemy z klatki schodowej, a ona już u nas. Nie podlewa, tylko urządza totalną „inwentaryzację”. Wdziera się w nasze życie bez cienia zahamowań. Wracam do domu i nie poznaję swojego mieszkania. Pościel leży w szufladzie z skarpetkami. Połowa rzeczy wala się na podłodze z karteczką „do wyrzucenia”. Reszta – już w pralce. Choć u mnie nigdy nie leżą brudne ubrania!

W kuchni – równie wielki bałagan. Naczynia poustawiane inaczej. Tam, gdzie stały filiżanki – teraz garnki. Gdzie była sól – teraz cukier. Tydzień chodzę i szukam, złoszcząc się sama na siebie. Najbardziej boli sprawa zabawek naszego dziecka. Teściowa uważa, iż musi „posprzątać” i tu. Wysypuje wszystko na podłogę, połowę wyrzuca – „stare, zakurzone, do niczego”. To, iż mój syn bawił się tym pluszowym misiem każdego wieczoru, jej nie obchodzi. Ona postanowiła – i koniec.

Moje kwiaty, te, które miała „pielęgnować”, toną w wodzie. Rośliny tropikalne – półsuche i oberwane. „Usuwałam chore liście” – oznajmia. Tylko dlaczego w śmietniku lądują wszystkie?

Osobna historia to moja kosmetyczka. Nie tylko dotyka – używa! Perfumy, kremy, lakiery do paznokci, choćby pilnik zabrała sobie do torebki. Jakby to było wspólne. No bo przecież w domu, po co żałować. Zaczęłam kupować wszystko w podwójnych egzemplarzach, bo inaczej nic mi nie zostaje.

Próbowałam z nią rozmawiać. Prosiłam grzecznie: „Niech pani nie rusza moich rzeczy, proszę. Podleje kwiaty i tyle.” Ale w odpowiedzi – albo głuche milczenie, albo zdanie w stylu: „Przecież chcę jak najlepiej”. Za każdym razem to samo. Jakbym we własnym mieszkaniu była gościem.

Rozmawiałam z mężem. Płakałam, błagałam, tłumaczyłam. Ale Jakub staje po jej stronie. „Mama ma słabe serce. Nie można jej denerwować. Wytrzymaj, ona przecież chce dobrze.” Tylko iż nikt nie myśli o mojej cierpliwości. Uważa, iż się czepiam. Że jego matka po prostu chce pomóc.

Nie wiem już, co robić. W środku gotuje się we mnie złość. Krzyczeć nie potrafię, wychowanie nie pozwala. I nie chcę schodzić do poziomu chamstwa. Ale trzymać to w sobie – nie mam już siły. Boję się, iż pewnego dnia wybuchnę. Nie wytrzymam. I wtedy konsekwencje będą zupełnie inne – dla rodziny, dla naszych relacji.

Jestem zmęczona. Aż do drżenia. To nie „złota teściowa”, tylko kontrolująca, natrętna, bezceremonialna kobieta, której nie mogę powiedzieć „odejdź” – bo mąż nie zrozumie. Bo ona jest blisko, bo „tak wygodniej”.

Ale mnie już nie jest wygodnie. Boję się wracać do domu. Bo za każdym razem nie wiem, co znajdę – i co stracę.

Co mam robić? Dalej znosić? Czy mimo sprzeciwu męża w końcu powiedzieć: „Dość!” i odzyskać prawo do własnej przestrzeni?

Życie uczy, iż czasem milczenie to nie złoto, a brzemię, które niszczy choćby najsilniejsze więzi. Trzeba umieć stawiać granice – dla dobra swojego i tych, których kochamy.

Idź do oryginalnego materiału