Teściowa w bieli na dwóch weselach — Tym razem fotograf pokazał jej miejsce!

newsempire24.com 1 tydzień temu

Moja roszczeniowa teściowa przyszła w białych sukienkach na dwa śluby — ale tym razem fotograf dał jej nauczkę

Jeśli czegoś nauczyłam się podczas planowania wesela, to tego: wychodząc za mąż, nie bierzesz ślubu tylko z mężczyzną — ale także z jego matką. W moim przypadku oznaczało to wejście w niekończącą się rywalizację, na którą nigdy się nie pisałam.

Mam na imię Zofia, a mój mąż Krzysztof to najsłodszy człowiek pod słońcem. Cierpliwy, troskliwy i całkowicie ślepy na manipulacje swojej matki. Jego mama, Jadwiga, to osoba, którą niektórzy nazwaliby „charakterem”. Elegancka, wyrafinowana i — jak nam nieustannie przypomina — „była królowa konkursów piękności”. Jej włosy? Zawsze idealnie ułożone. Makijaż? Nienaganny. Garderoba? Droga i dopracowana jak eksponaty w muzeum.

A jej znak rozpoznawczy na ślubach? Noszenie bieli.

Tak. Biel. Całkowicie biała, kremowa lub śnieżnobiała suknia. Taka, przy której inni goście przecierają oczy, a panna młoda gotuje się w środku z wściekłości.

Starsza siostra Krzysia, Kinga, wyszła za mąż trzy lata przede mną. Na jej ślubie Jadwiga pojawiła się w długiej, białej sukni z odsłoniętymi ramionami, obsypanej perłami. Twierdziła, iż „nie miała pojęcia”, iż panna młoda założy coś podobnego.

„Ona ma koronkę, kochanie” — mówiła, udając niewinność. „A to przecież atłas. Zupełnie co innego”.

Kinga była wściekła, ale Krzysio tylko machnął ręką: „Taka już mama”.

Potem był ślub kuzynki Krzysia, Oli — i oczywiście, Jadwiga znowu to zrobiła. Tym razem wystąpiła w białym kombinezonie z przezroczystym welonem powiewającym za nią jak linia. Ktoś choćby zapytał, czy to może jej własne odnowienie ślubnych przysiąg.

Krzysio w końcu się wtedy odezwał: „Mamo, co ty wyprawiasz?”

Jadwiga tylko się zaśmiała. „Och, kochanie. To nie moja wina, iż biel mi pasuje. Mam może przyjść w czerni, jakbym szła na pogrzeb?”

Taka była jej logika.

Kiedy więc Krzysio i ja zaręczyliśmy się, wiedziałam, iż mam wybór: milczeć i liczyć, iż magicznie zyska samoświadomość… albo przygotować się na wojnę.

Wybrałam to drugie.

Od początku Jadwiga uczyniła planowanie nie do zniesienia. Krytykowała lokal („Zbyt wiejski”), obsługę („Serwują bezglutenowy kawior?”) i choćby mój welon.

„Masz tak słodką twarz, Zosiu” — mówiła z uśmiechem. „Nie chcesz jej chyba zasłaniać tym materiałem?”

Ledwo nad sobą panowałam.

Na zaproszeniach umieściłam uprzejmą prośbę: „Prosimy gości o unikanie koloru białego, kremowego i ecru”. Myślałam, iż to pomoże.

Nie pomogło.

Dwa tygodnie przed ślubem dostałam od Jadwigi zdjęcie jej wymarzonej sukni.

Była biała.

Nie tylko biała — lśniąca, zdobiona, z piórami przy dole. Podpisała:

„Cudowna, prawda? Myślę, iż pasuje do twojego motywu!”

Patrzyłam na ekran, a ręce mi się trzęsły.

Krzysio zobaczył moją minę i od razu spytał, co się dzieje. Gdy pokazałam mu zdjęcie, w końcu zrozumiał.

„Znowu to robi” — wyszeptałam. „Tylko iż teraz to mój ślub”.

Krzysio próbował. Powiedział matce, iż to dla mnie ważne, iż to wyraźna granica.

Ale ona zagrała swoją ulubioną kartą:

„Ojej, nie wiedziałam, iż to ją tak zdenerwuje. Dlaczego wszystko musi być takie dramatyczne? Mam w ogóle nie przyjść?”

Wtedy zrozumiałam — logika nie działa. Granice nie działają. Ale zażenowanie? To mogłoby zadziałać.

I wtem wpadłam na pomysł — porozmawiałam z naszym fotografem ślubnym, Markiem.

Marek polecony przez znajomych słynął z naturalnego stylu i poczucia humoru. Gdy wyjaśniłam sytuację, choćby nie mrugnął.

„Przyszła w bieli na dwa śluby?” — zapytał. „Chcesz jej delikatnie uzmysłowić rzeczywistość?”

Skinęłam głową. „Nie chcę psuć dnia. Ale też nie chcę, żeby znowu ukradła show”.

Uśmiechnął się. „Zostaw to mnie”.

Nadszedł wielki dzień.

Było tak, jak wymarzyłam: kwiaty, muzyka, Krzysio czekający na mnie przed ołtarzem z wilgotnymi oczami. Wymieniliśmy przysięgi pod kwitnącym łukiem, a ja czułam się jak centrum wszechświata — tak, jak powinna czuć się każda panna młoda.

I tak… Jadwiga pojawiła się w TEJ sukni.

Białej. Z piórami. Z rozcięciem do uda. Szła alejką, jakby była gwiazdą na czerwonym dywanie. Goście wymieniali zdziwione spojrzenia. Kilku choćby szeptało. Ale Jadwiga? Promieniała, jakby wszyscy podziwiali właśnie ją.

Nic nie powiedziałam. Tylko spojrzałam na Marka, który ledwo kiwnął głową.

Na przyjęciu Jadwiga uwodziła towarzystwo jak celebrytka. Robiła sobie zdjęcia, pozowała z kieliszkami szampana i stawała na pierwszym planie na każdej grupowej fotografii.

Uśmiechałam się. I czekałam.

Następnego dnia Marek przysłał nam „zwiastun” zdjęć.

Obejrzeliśmy je na telewizorze podczas rodzinnego śniadania. Wszyscy zachwycali się pięknymi ujęciami z ceremonii. Były szczere śmiechy, czułe pocałunki, wzruszające toastLecz gdy dotarliśmy do slajdu zatytułowanego “Konkurencja Panny Młodej”, na którym Jadwiga w białej sukni wyglądała jak półprzezroczysty duch na każdym zdjęciu, cała rodzina wybuchnęła śmiechem – a moja teściowa w końcu zrozumiała, iż niektóre granice istnieją po to, by ich nie przekraczać.

Idź do oryginalnego materiału