Nazwałabym to: „Moja roszczeniowa teściowa założyła białą suknię na dwa wesela — ale tym razem fotograf dał jej nauczkę”.
Jeśli czegokolwiek nauczyłam się podczas planowania ślubu, to tego: wychodząc za mężczyznę, wychodzisz również za jego matkę. W moim przypadku oznaczało to wejście w rywalizację, na którą nigdy się nie pisałam.
Nazywam się Zosia, a mój obecny mąż, Jakub, to najsłodszy człowiek pod słońcem. Cierpliwy, troskliwy i zupełnie ślepy na manipulacje swojej matki. Jego matka, Aldona, to, jak mówią niektórzy, „osobowość”. Elegancka, wyrafinowana i – jak nam nieustannie przypomina – „była królowa konkursów piękności”. Jej włosy? Zawsze idealnie ułożone. Makijaż? Nienaganny. Garderoba? Drogocenna i dopracowana jak eksponat w muzeum.
A jej znak rozpoznawczy na weselach? Noszenie bieli.
Tak. Bieli. W pełni śnieżnobiałych, wykrochmalonych sukien. Takich, które sprawiają, iż goście przecierają oczy, a panna młoda wrze w środku z wściekłości.
Starsi siostra Jakuba, Kasia, wyszła za mąż trzy lata przede mną. Na jej ślubie Aldona założyła długą, białą suknię z perłami, odsłaniającą ramiona. Twierdziła, iż „nie miała pojęcia”, iż panna młoda ma na sobie coś podobnego.
„Ona ma koronkę, kochanie”, powiedziała Aldona, udając zdziwienie. „To jedwab. Zupełnie co innego”.
Kasia była wściekła. Ale Jakub tylko machnął ręką, jak zwykle mówiąc: „Taka już mama”.
Potem była kolej na ślub kuzynki Jakuba, Oli. I zgadnijcie? Aldona znowu to zrobiła. Tym razem wystąpiła w białym kombinezonie z przezroczystym trenem. Ktoś choćby zapytał, czy nie odnowiła właśnie przysięgi małżeńskiej.
Tej nocy Jakub w końcu postawił ją pod ścianą.
„Mamo, co ty robisz?”
Aldona roześmiała się. „Och, skarbie. To nie moja wina, iż biel mi pasuje. Mam może założyć czerń i udawać, iż idę na pogrzeb?”
Taka była jej logika.
Więc gdy Jakub i ja zaręczyliśmy się, wiedziałam, iż mam wybór: milczeć i liczyć na to, iż magicznie zyska samoświadomość… albo przygotować się na wojnę.
Wybrałam to drugie.
Od początku Aldona uczyniła planowanie ślubu koszmarem. Krytykowała lokal („Zbyt rustykalnie”), catering („Mają może bezglutenowy kawior?”) i choćby mój długi welon.
„Masz taką słodką twarz, Zosiu”, powiedziała z uprzejmym uśmiechem. „Nie chcesz chyba zasłaniać jej tym materiałem?”
Ledwo powstrzymałam się od komentarza.
Gdy wysłaliśmy zaproszenia, dodałam grzeczną prośbę: „Gości prosimy o unikanie ubrań w kolorze białym, kości słoniowej lub champagne”. Myślałam, iż to załatwi sprawę.
Nie załatwiło.
Dwa tygodnie przed ślubem dostałam od Aldony wiadomość ze zdjęciem jej wymarzonej kreacji.
Była biała.
Nie tylko biała – to był lśniący, zdobiony strój z piórami przy rękawach. Podpisała:
„Czy to nie urocze? Będzie pasować do waszego motywu!”
Patrzyłam na ekran, a ręce mi drżały.
Jakub zauważył moją minę i od razu spytał, co się stało. Gdy pokazałam mu zdjęcie, w końcu zrozumiał.
„Znowu to robi”, szepnęłam. „I tym razem to mój ślub”.
Jakub próbował interweniować. Powiedział jej, iż to dla mnie ważne, iż to jasna granica.
Ale Aldona wyciągnęła swój ulubiony argument.
„Nie wiedziałam, iż to ją tak zaboli. Dlaczego wszystko musi być takie dramatyczne? Mam w ogóle nie przyjść?”
Wtedy dotarło do mnie – logika nie zadziała. Granice też nie. Ale upokorzenie? To mogłoby poskutkować.
I wtedy zaangażowałam Tomka, naszego fotografa.
Tomek został polecony przez przyjaciółkę i słynął z naturalnego stylu i poczucia humoru. Gdy wytłumaczyłam mu sytuację, choćby nie mrugnął.
„Nosiła biel na dwóch innych ślubach?” zapytał. „Chcesz, żeby dostała małą nauczkę?”
Skinęłam głową. „Nie chcę psuć dnia. Ale nie chcę też, żeby znowu przyciągała uwagę”.
Uśmiechnął się szeroko. „Zostaw to mnie”.
Nadszedł wielki dzień.
Było tak, jak wymarzyłam: kwiaty, muzyka, Jakub czekający na mnie przed ołtarzem z wilgotnymi oczami. Wymieniliśmy przysięgi pod kwitnącym łukiem, a ja czułam się jak centrum wszechświata – tak, jak powinna czuć się każda panna młoda.
I tak… Aldona pojawiła się w tej sukni.
Biała. Pióra. Rozcięcie na udzie. Szła środkiem jak po czerwonym dywanie. Goście wymieniali się spojrzeniami, niektórzy szeptali. Ale Aldona? Promieniała, jakby wszyscy podziwiali ją.
Nie powiedziałam ani słowa. Tylko spojrzałam na Tomka, który skinął głową.
Na przyjęciu Aldona zachowywała się jak gwiazda. Robiła selfie, pozowała z kieliszkami szampana i upewniała się, by być w centrum każdego zdjęcia.
Uśmiechałam się. I czekałam.
Następnego dnia Tomek przysłał nam pierwsze zdjęcia – „zaczepkę” z naszego ślubu.
Zebraliśmy się z rodziną na śniadanie i wyświetliliśmy je na telewizorze. Wszyscy zachwycali się pięknymi ujęciami z ceremonii. Były szczere śmiechy, czułe pocałunki, wzruszające toasty…
A potem nadeszły zdjęcia z przyjęcia.
Najpierw było zdjęcie druhA gdy na kolejnym rodzinnym weselu Aldona stanęła w eleganckiej szafirowej sukni, choćby nie próbowała ukryć uśmiechu, widząc, iż tym razem to ona dostała najwięcej komplementów – za adekwatny wybór.