Teściowa w białej sukience na weselu – Fotograf pokazał jej miejsce!

twojacena.pl 3 godzin temu

Moja roszczeniowa teściowa przyszła w białej sukni na dwa wesela – tym razem fotograf dał jej nauczkę

Jeśli planowanie ślubu nauczyło mnie jednej rzeczy, to tej: wychodząc za mąż, nie bierzesz tylko faceta – bierzesz też jego matkę. W moim przypadku oznaczało to dołączenie do konkursu piękności, na który nigdy się nie zapisywałam.

Nazywam się Zosia, a mój mąż, Krzysiek, to najsłodszy człowiek pod słońcem. Cierpliwy, troskliwy i kompletnie ślepy na manipulacje swojej matki. Jego mama, Irena, to coś, co niektórzy nazywają „osobowością”. Elegancka, wyrafinowana i, jak nam nieustannie przypomina – „była miss województwa”. Jej włosy? Zawsze idealnie ułożone. Makijaż? Bez skazy. Garderoba? Droga i dopracowana jak eksponaty w muzeum.

A jej znak rozpoznawczy na weselach? Białe suknie.

Tak. Białe. Całkowicie, śnieżnobiałe, królewskie kreacje. Takie, przy których goście przecierają oczy, a panna młoda zaciska zęby w milczeniu.

Starsza siostra Krzysia, Dagmara, wyszła za mąż trzy lata przede mną. Na jej ślubie Irena pojawiła się w białej, podłogowej sukni z perłami i odkrytymi ramionami. Twierdziła, iż „nie miała pojęcia”, iż panna młoda założy coś podobnego.

„Ona ma koronkę, kochanie” – mówiła z udawanym zdziwieniem. „To jedwab. Zupełnie co innego”.

Dagmara była wściekła. Ale Krzysiek tylko wzruszył ramionami: „Taka już mama”.

Potem przyszła kolej na wesele kuzynki Krzysia, Oli – i pewnie już się domyślacie. Irena znów to zrobiła. Tym razem w białym kombinezonie z przezroczystym trenem. Ktoś choćby zapytał, czy odnawia śluby.

Krzysiek w końcu ją skonfrontował.

„Mamo, o co ci chodzi?” – spytał.

Irena się zaśmiała. „Oj, kochanie. To nie moja wina, iż biel mi pasuje. Mam przyjść w czerni, jakbym szła na pogrzeb?”

Taka była jej logika.

Więc gdy Krzysiek się oświadczył, wiedziałam, iż mam wybór: udawać, iż nic się nie dzieje, i liczyć na cud… albo szykować się na wojnę.

Wybrałam to drugie.

Od początku Irena uprzykrzała nam organizację ślubu. Krytykowała salę („Za wiejsko”), kelnerów („Podają bezglutenowy kawior?”) i choćby mój welon.

„Masz taką słodką buzię, Zosiu” – powiedziała z uprzejmym uśmiechem. „Nie chcesz jej zasłaniać tym materiałem, prawda?”

Ledwo powstrzymałam oczy przed przewróceniem się.

Na zaproszeniach umieściłam dyskretną prośbę: „Prosimy o unikanie koloru białego, kremowego i kości słoniowej”. Myślałam, iż to wystarczy.

Ale nie.

Dwa tygodnie przed ślubem dostałam od Ireny zdjęcie z wiadomością: „Co sądzisz o tej sukience?”

Była biała.

Nie tylko biała – lśniąca, wysadzana kryształami, z piórami u dołu. Podpisała:

„Cudowna, nie? Będzie pasować do waszego stylu!”

Patrzyłam na ekran, a ręce mi się trzęsły.

Krzysiek zobaczył moją minę i od razu spytał, co się stało. Gdy pokazałam mu zdjęcie, w końcu zrozumiał.

„Znowu to robi” – szepnęłam. „Tylko iż teraz to moje wesele”.

Krzysiek, trzeba mu przyznać, próbował. Powiedział Irenie, iż to dla mnie ważne, iż to jasna granica.

Ale ona zagrała swoją ulubioną kartą.

„Ojej, nie wiedziałam, iż aż tak ją to zdenerwuje. Dlaczego wszystko musi być takie dramatyczne? To mam w ogóle nie przyjść?”

Wtedy zrozumiałam – logika nie zadziała. Granice też nie. Ale publiczny zawstydzenie? To mogłoby się udać.

I tak wtajemniczyłam w to naszego fotografa, Tomka.

Tomek polecony przez znajomych był znany z naturalnego stylu i poczucia humoru. Gdy wyjaśniłam mu sytuację, nie zmrużył oka.

„Dwukrotnie przyszła w bieli? Chcesz dać jej delikatną lekcję, tak?” – zapytał.

Skinęłam głową. „Nie chcę psuć dnia. Ale też nie chcę, żeby znowu zabierała uwagę”.

Uśmiechnął się. „Zostaw to mnie”.

Nadszedł wielki dzień.

Było idealnie: kwiaty, muzyka, Krzysiek czekający przy ołtarzu z wzruszeniem w oczach. Wymieniliśmy przysięgi pod kwitnącym łukiem, a ja czułam się jak centrum wszechświata – tak jak powinna każda panna młoda.

I tak… Irena pojawiła się w tej sukni.

Białej. Z piórami. I rozcięciem do uda. Szła środkiem jak modelka na wybiegu. Goście wymieniali zaskoczone spojrzenia. Kilku choćby szeptało. Ale Irena? Promieniała, jakby wszyscy podziwiali właśnie ją.

Nie powiedziałam ani słowa. Tylko spojrzałam na Tomka, który dał mi dyskretny znak.

Na przyjęciu Irena uwijała się jak celebrytka. Robiła sobie zdjęcia, pozowała z kieliszkiem szampana i ustawiała się na środku w każdej grupowce.

Uśmiechałam się. I czekałam.

Następnego dnia Tomek wysłał nam „podsłuch” – pierwsze zdjęcia ze ślubu.

Zebraliśmy się z rodziną na śniadaniu i wyświetliliśmy je na telewizorze. Wszyscy zachwycali się ujęciami z ceremonii. Były naturalne uśmiechy, czułe pocałunki, wzruszające toasty…

A potem zdjęcia z wesela.

Najpierw druhny, potem tata tańczący, aż w końcu…

Pokaz slajdów zatytułowany:

„Druga kobieta w bieli”.

Zdjęcia Ireny. Ale nie takie, jakich się spodziewała.

Tomek podretuszował ją inaczej niż resztę.

Na jednym ujęciu szła za mną – ale dostosował oświetlenie, żeby wyglądała jak upiorna postać w tle.

Na innym stała obok Krzysia – ale Tomek przybliżył ją z podpisem:

„Kto tu nie zrozumiał dress code’u?”

Moje ulubione? Grupowe zdjęcie, na którym wszyscy wyglądali cudownie… a Irena była lekko rozmyta, żeby wyglądała jak przypadkowy gość.

W sali wybuchły śmiechy. choćby Irena wyglądała na zdezorientowaną.

„Co się tu dzieje?” – zapytała, marszcząc brwi.

Tomek dodał choćby ostatni slajd:

„Ku pamięci zasad ślubnego savoir-vivre’u (1992–2023)”.
Niech spoczywają w pokojuOd tamtej pory Irena zawsze pyta mnie o zdanie przed wyjściem na rodzinne uroczystości, a ja uśmiecham się i przypominam sobie, iż czasem najskuteczniejsze są metody pełne humoru, które nie zostawiają choćby miejsca na dyskusję.

Idź do oryginalnego materiału