No więc, jeżeli czegoś nauczyłam się podczas planowania ślubu, to tego: nie wychodzisz tylko za mężczyznę – wychodzisz też za jego mamę. A w moim przypadku oznaczało to zostanie wciągniętą w walkę, której nigdy nie chciałam.
Nazywam się Zosia, a mój mąż Krzysiek to najcudowniejszy facet na świecie. Cierpliwy, troskliwy i zupełnie ślepy na manipulacje swojej matki. Jego mama, Danuta, to coś, co niektórzy nazywają „osobowością”. Elegancka, wyrafinowana i, jak nam nieustannie przypomina – „była miss województwa”. Jej włosy? Zawsze idealnie ułożone. Makijaż? Nienaganny. Garderoba? Droga i dopracowana jak wystawa w muzeum.
A jej znak rozpoznawczy na weselach? Białe suknie.
Tak. Białe. Całkowicie śnieżnobiałe lub kremowe suknie. Takie, przy których goście przecierają oczy, a panna młoda gotuje się w środku ze złości.
Starsza siostra Krzysztofa, Ola, wyszła za mąż trzy lata przede mną. Na jej ślubie Danuta wystąpiła w białej, sięgającej podłogi sukni z dekoltem w łódkę i perłami. Twierdziła, iż „nie miała pojęcia”, iż panna młoda założy coś podobnego.
„Ona ma koronkę, kochanie” – mówiła Danuta, udając zdziwienie. „To satyna. Zupełnie co innego.”
Ola była wściekła. Ale Krzysiek tylko wzruszył ramionami: „Taka już mama.”
Potem było wesele kuzynki Krzysztofa, Mają – i zgadnijcie. Danuta znowu to zrobiła. Tym razem założyła biały kombinezon z przezroczystą peleryną, która ciągnęła się za nią jak tren. Słyszałam, jak ktoś zapytał, czy ona przypadkiem nie odnawia ślubów.
Krzysiek w końcu postawił ją pod ścianą:
„Mamo, co ty robisz?”
Danuta się roześmiała. „Skarbie, biel na mnie świetnie wygląda. Mam nosić czerń, żeby wyglądać, jakbym szła na pogrzeb?”
Taka była jej logika.
Więc kiedy Krzysiek i ja się zaręczyliśmy, wiedziałam, iż mam wybór: milczeć i liczyć, iż magicznie się opamięta… albo przygotować się na wojnę.
Wybrałam to drugie.
Od początku Danuta uprzykrzała nam planowanie. Krytykowała lokal („Za wiejski”), catering („Serwują bezglutenowy kawior?”), a choćby mój welon.
„Masz taką słodką twarz, Zosiu” – powiedziała z uprzejmym uśmiechem. „Nie chcesz jej chyba chować pod tą górą materiału?”
Ledwo powstrzymałam język za zębami.
Na zaproszeniach umieściłam grzeczną prośbę: „Prosimy gości o unikanie strojów w kolorze białym, kremowym lub champagne.” Myślałam, iż to wystarczy.
Nie wystarczyło.
Dwa tygodnie przed ślubem dostałam od Danuty zdjęcie sukni, którą wybrała.
Była biała.
Nie tylko biała – lśniąca, zdobiona, z piórami przy brzegu. Podpisała:
„Urzekające, prawda? Myślałam, iż będzie pasować do waszej stylistyki!”
Patrzyłam na telefon, a dłonie mi drżały.
Krzysiek zobaczył moją minę i od razu spytał, co się stało. Kiedy pokazałam mu zdjęcie, wreszcie zrozumiał.
„Znowu to robi” – szepnęłam. „Tym razem na moim ślubie.”
Trzeba mu oddać, iż próbował. Powiedział Danucie, iż to dla mnie ważne, iż to oczywista granica.
Ale ona zagrała swoją ulubioną kartę:
„Nie wiedziałam, iż tak ją to zdenerwuje. Dlaczego wszystko musi być takie dramatyczne? Mam w ogóle nie przyjść?”
Wtedy dotarło do mnie: logika nie działa. Granice nie działają. Ale upokorzenie? To mogłoby podziałać.
I wtedy wtajemniczyłam w to naszego fotografa, Tomka.
Tomek był polecony przez znajomych. Słynął z naturalnego stylu i poczucia humoru. Kiedy wyjaśniłam mu sytuację, choćby nie mrugnął.
„Założyła biel na dwa inne wesela?” – zapytał. „Chcesz jej delikatnie uzmysłowić, iż to nie wypada?”
Skinęłam głową. „Nie chcę psuć dnia. Ale też nie chcę, żeby znowu kradła uwagę.”
Uśmiechnął się. „Zostaw to mnie.”
Nadszedł wielki dzień.
Wszystko było takie, jak wymarzyłam: kwiaty, muzyka, Krzysiek czekający na mnie przed ołtarzem z wilgotnymi oczami. Wymieniliśmy przysięgi pod kwitnącą arkadą, a ja czułam się jak centrum wszechświata – tak, jak powinna czuć się panna młoda.
I tak… Danuta pojawiła się w tej sukni.
Białej. Z piórami. Z rozcięciem do biodra. Szła alejką, jakby wkraczała na czerwony dywan. Goście wymieniali zszokowane spojrzenia. Kilka osób szeptało. A Danuta? Promieniała, jakby to jej podziwiali.
Nie powiedziałam ani słowa. Tylko spojrzałam na Tomka, który dyskretnie skinął głową.
Na przyjęciu Danuta zachowywała się jak gwiazda. Robiła sobie zdjęcia, pozowała z kieliszkami szampana i pilnowała, by w każdej grupowej fotografii stać na pierwszym planie.
Uśmiechałam się. I czekałam.
Następnego dnia Tomek przysłał nam „podsłuch” – wstępne zdjęcia z wesela.
Zebraliśmy się z rodziną na niedzielne śniadanie i wyświetliliśmy je na telewizorze. Wszyscy zachwycali się pięknymi ujęciami ceremonii. Były szczere śmiechy, czułe pocałunki, wzruszające toasty…
A potem zdjęcia z przyjęcia.
Fotografia druhny śmiejącej się. Inna – taty tańczącego. A potem…
Pokaz slajdów zatytułowany:
„Druga kobieta w bieli.”
To była Danuta. Na każdym zdjęciu – ale nie tak, jak oczekiwała.
Tomek przerobił ją inaczej niż resztę.
Na jednym ujęciu szła za mną – ale zmienił światło, żeby wyglądała jak upiorna postać w tle.
Na innym stała obok Krzysztofa – ale Tomek przybliżył jej twarz z podpisem:
„Kto tu chyba nie zrozumiał dress code’u?”
Moje ulubione? Grupowe zdjęcie, na którym wszyscy goście wyglądali świetnie… a Danuta była lekko rozmyta, jakby ktoś o niej zapomniał.
W pokoju wybuchły śmiechy. choćby Danuta wyglądała na zdezorientowaną.
„Co się dzieje?” – zapytała, marszcząc brwi.
Tomek dodał choćby ostatni slajd:
„Ku Pamięci Zasad Ślubnego Dress Code’u (Na kolejnym rodzinnym weselu Danuta pojawiła się w eleganckiej szafirowej sukni, a Tomek, uśmiechając się dyskretnie, zrobił jej zdjęcie z podpisem: „Teraz to zupełnie inna historia.”