Dawno, dawno temu, gdy planowałam swój ślub, zrozumiałam jedną istotną rzecz: wychodząc za mężczyznę, tak naprawdę bierzesz ślub także z jego matką. W moim przypadku oznaczało to wejście w rolę w wiecznej rywalizacji, na którą nigdy się nie pisałam.
Nazywam się Zosia, a mój obecny mąż, Janek, to najsłodszy człowiek pod słońcem. Cierpliwy, troskliwy i zupełnie ślepy na manipulacje swojej matki. Jego matka, Bogumiła, to… cóż, powiedzieliby niektórzy – „osobowość”. Elegancka, wyrafinowana i, jak nam ciągle przypomina – „była królowa piękności”. Jej włosy? Nigdy niezmierzwione. Makijaż? Nienaganny. Garderoba? Drogocenna, jak eksponaty w muzeum.
A jej znak rozpoznawczy na ślubach? Białe suknie.
Tak, właśnie tak. Śnieżnobiała, elegancka, często z dodatkiem koronki lub pereł. Taka, przy której goście przecierają oczy, a panna młoda zaciska zęby w milczeniu.
Starsza siostra Janka, Kasia, wyszła za mąż trzy lata przed nami. Na jej ślubie Bogumiła pojawiła się w białej, sięgającej podłogi sukni z odkrytymi ramionami, zdobionej perłami. Twierdziła, iż „nie miała pojęcia”, iż panna młoda wybrała podobny fason.
„Ona ma koronkę, kochanie” – mówiła Bogumiła, udając zdziwienie. „To zupełnie coś innego niż mój satynowy fason.”
Kasia była wściekła, ale Janek tylko wzruszył ramionami: „Taka już mama.”
Potem był ślub kuzynki Janka, Eweliny – i oczywiście Bogumiła znów się przebrała. Tym razem w biały kombinezon z przezroczystym trenem, który ciągnął się za nią jak welon. Ktoś choćby zapytał, czy przypadkiem nie odnawia swoich ślubnych przysiąg.
Janek w końcu ją wtedy skonfrontował.
„Mamo, co ty robisz?” – spytał.
Bogumiła tylko się zaśmiała. „Och, kochanie. Nie moja wina, iż biel mi pasuje. Mam może przyjść w czerni, jakbym szła na pogrzeb?”
Taka była jej logika.
Giedy więc Janek i ja zaręczyliśmy się, wiedziałam, iż mam wybór: milczeć i liczyć na to, iż magicznie zrozumie, co wypada… albo przygotować się na walkę.
Wybrałam to drugie.
Od początku Bogumiła uprzykrzała nam organizację wesela. Krytykowała salę („Zbyt wiejska”), kelnerów („Czy podają bezglutenowy kawior?”), a choćby mój długi welon.
„Masz takie słodkie rysy, Zosiu” – mówiła z uśmiechem. „Po co się za tym materiałem chować?”
Ledwo powstrzymywałam gniew.
Na zaproszeniach dodałam grzeczne przypomnienie: „Prosimy gości o unikanie białych, kremowych i złotych strojów.” Myślałam, iż to pomoże.
Ale nie pomogło.
Dwa tygodnie przed ślubem dostałam od Bogumiły zdjęcie jej sukni.
Była biała.
Nie tylko biała – lśniąca, zdobiona, z piórami u dołu. Podpisała:
„Cudowna, prawda? Pasuje do waszego motywu!”
Patrzyłam na ekran, a ręce mi drżały.
Janek zauważył mój wyraz twarzy i od razu spytał, co się stało. Gdy pokazałam mu zdjęcie, w końcu zrozumiał.
„Znowu to robi” – szepnęłam. „Tym razem na moim weselu.”
Janek, ku jego chwale, próbował rozmówić się z matką. Powiedział, iż to dla mnie ważne, iż to jasna granica.
Ale ona, jak zwykle, zagrała swoją kartę.
„Och, nie wiedziałam, iż ją to tak zdenerwuje. Dlaczego wszystko musi być takie dramatyczne? Mam w ogóle nie przyjść?”
Wtedy zrozumiałam – logika nie działa. Granice też nie. Ale upokorzenie? To mogłoby zadziałać.
I wtedy przypomniałam sobie o naszym fotografie, Tomku.
Tomek był polecony przez znajomych, słynął z naturalnego stylu i poczucia humoru. Gdy wyjaśniłam mu sytuację, choćby nie mrugnął.
„Więc nosiła biel na dwóch ślubach, a teraz chce zrobić to po raz trzeci? Chcesz, żeby dostała małą lekcję?”
Skinęłam głową. „Nie chcę psuć dnia. Ale też nie chcę, żeby znów była w centrum uwagi.”
Uśmiechnął się. „Zostaw to mnie.”
Nadszedł wielki dzień.
Było tak, jak wymarzyłam: kwiaty, muzyka, Janek czekający przy ołtarzu z wilgotnymi oczami. Wymieniliśmy przysięgi pod kwitnącym łukiem, a ja czułam się jak centrum wszechświata – tak, jak powinna czuć się każda panna młoda.
I oczywiście… Bogumiła pojawiła się w *tej* sukni.
Biała. Pióra. Rozcięcie na udzie. Szła alejką, jakby wkraczała na czerwony dywan. Goście wymieniali się zdumionymi spojrzeniami. Niektórzy szeptali. Ale Bogumiła? Promieniała, jakby to jej wszyscy zazdrościli.
Nie powiedziałam ani słowa. Tylko spojrzałam na Tomka, który dyskretnie skinął głową.
Na przyjęciu Bogumiła rzucała się w oczy jak celebrytka. Robiła sobie zdjęcia, pozowała z kieliszkami szampana i zawsze była w centrum każdej grupowej fotki.
Uśmiechałam się. I czekałam.
Następnego dnia Tomek przysłał nam „podsNastępnego dnia Tomek przysłał nam pierwsze zdjęcia, a wśród nich był specjalny album zatytułowany „Królowa bieli”, gdzie Bogumiła wyglądała jak zjawa z przeszłości, sztucznie przyciemniona i zawsze nieco nieostra, podczas gdy reszta gości lśniła w pełnej krasie.