Teściowa uważa moje dzieci za „niewłaściwe” wnuki — bo nie jestem jej córką
Zawsze myślałam, iż z mężem i jego rodziną miałam szczęście. Tomek to złoty chłop — spokojny, opanowany, z poczuciem humoru. Jego mama, Wanda, kobieta inteligentna, z klasą, która potrafiła trzymać się swoich granic i nie wtrącać się w nasze życie. Co najważniejsze — nigdy nie rzucała uwag prosto w twarz, wszystko podawała z uśmiechem i taktem. Byłyśmy wręcz przyjaciółkami. Zero konfliktów, zero niepotrzebnych dramatów. Myślałam naiwnie, iż trafiłam na „teściową z bajki”.
Siostra Tomka, Ola, mieszkała w Krakowie, wyszła za mąż długo przed nami, ale dzieci nie planowała. Mówiła, iż najpierw chce pożyć dla siebie, rozwijać karierę, zwiedzić świat. Dlatego pierwszymi wnukami rodziców Tomka zostały nasze maluchy — Kuba i mała Zosia.
Teściowie przepadali za nimi. Prezenty, urodziny z tortem od Bliklego, pełne czułości rozmowy, zdjęcia na każdym meblu — wszystko to tworzyło obraz szczęśliwej rodziny. choćby Zosia mówiła na babcię „mamusiu druga”. Cieszyłam się, iż dzieci mają taką ciepłą relację z dziadkami. A Wanda nie raz powtarzała:
— Daliście nam największe szczęście! Jakie wspaniałe macie dzieci. Może kiedyś Ola też nas tak uraduje.
I stało się. W zeszłym roku Ola zadzwoniła z radosną nowiną — będzie miała dziecko. Dom oszalał z euforii — łzy, telefony do ciotek, dyskusje o imionach. choćby Zosia biegała po mieszkaniu, krzycząc: „Będę miała kuzyna albo kuzynkę!”.
Ale, jak to często bywa, prawdziwe pęknięcia widać dopiero, gdy emocje sięgają zenitu.
Wszystko zaczęło się od zwykłego spaceru w Łazienkach. Szłam z Kubą, karmiliśmy kaczki, gdy nagle natknęliśmy się na sąsiadkę — Irenę, z którą kiedyś gadałyśmy, gdy mieszkaliśmy na Woli. Zamieniłyśmy kilka zdań, aż nagle rzuciła:
— No i co, Ola już urodziła?
— Jeszcze nie, lada dzień — odparłam, uśmiechając się.
Wtedy padły słowa, które ścisnęły mi gardło:
— No to teraz twoja teściowa wreszcie doczeka się prawdziwych wnuków. Wiesz, wszystko się zmieni.
— Jak to prawdziwych? — spytałam, czując, jak ziemia ucieka mi spod nóg.
— No, przecież ty nie jesteś jej córką. To nie to samo. Wnuki od córki to… no, bardziej swoje, bardziej bliskie. Zobaczysz.
Wróciłam do domu jak otumaniona. Te niby niewinne słowa wypaliły we mnie dziurę. Czyli moje dzieci są „nieprawdziwe”? Bo urodziły się synowi, a nie córce? jeżeli tak myśli sąsiadka, to czy Wanda — mądra, kochana Wanda — też tak uważa?
Nie mogłam przestać o tym myśleć. Przypominałam sobie, jak Wanda tuliła Zosię, jak grała z Kubą w „Piotrusia”, jak nazywała ich swoim „skarbem”. Czy to wszystko było… na niby? A może było, ale teraz się skończy?
Ola urodziła chłopca. Daniełka. I rzeczywiście — od tamtej pory wiele się zmieniło. A przynajmniej ja zaczęłam to widzieć.
Zdjęcia Kuby i Zosi znikały z półek, zastępowane portretami Daniełka. Zaproszenia do teściów stały się rzadsze. W rozmowach coraz częściej słychać było: „A u Oli to…”, „Danio jest taki bystry…”, „Żeby Zosia z Kubą wzięli z niego przykład”.
Nie zazdroszczę. Nie robię scen. Po prostu boli.
Bo się starałam. Bo wierzyłam, iż te relacje są szczere. Bo moje dzieci to przecież takie same wnuki — z tej samej krwi, choćby jeżeli przez syna. A teraz siedzę i myślę: czy Irena miała rację? Czy teściowie naprawdę dzielą wnuki na „tych adekwatnych” i „tych drugiej kategorii”?
Nie chcę awantur. Nie chcę wyjaśnień. Ale zostaje gorycz. Gorycz od odkrycia, iż choćby miłość może mieć swoje „ale”. choćby do dzieci. Nawef do wnuków.
Dziewczyny, mówcie szczerze: spotkałyście się z czymś takim? Dzielono wasze dzieci w rodzinach? A może to po prostu moja przewrażliwiona głowa?