Teściowa uważa, iż zrujnowałam rodzinę, zabierając jej syna.

newskey24.com 1 dzień temu

Dzisiaj znów przypomniałam sobie, dlaczego postanowiliśmy ograniczyć kontakty z rodzicami mojego męża. Moja teściowa, Halina Nowak, jest święcie przekonana, iż to ja rozbiłam ich rodzinę, iż zabrałam jej syna.

Trzy lata temu poznałam rodzinę mojego męża i od pierwszej chwili było jasne, iż mój Krzysiek nigdy nie był tam traktowany jak równy. Cała miłość i uwaga matki skupiały się na młodszym synu, Dominiku, a Krzysiek był tylko cieniem w ich domu — chłopcem do biegania, gotowym spełnić każdą zachciankę. Halina otaczała Dominika troską, chroniąc go przed najmniejszymi trudnościami jak delikatny kwiat, podczas gdy starszy syn był dla niej jedynie narzędziem do pracy.

Halina i jej mąż, Stanisław, mieszkają w starym drewnianym domu na obrzeżach wsi nad jeziorem, trzy godziny drogi od naszego miasta. W takich miejscach zawsze jest co robić — dach do naprawy, drewno do rąbania, ogród do przekopywania. Do tego kury, krowy, nieskończone grządki — pracy starczyłoby dla dziesięciu osób. Cieszyłam się, iż my z Krzyśkiem mamy własne mieszkanie, z dala od tego chaosu. I on też, szczerze mówiąc, wolał trzymać dystans. Ale kiedy tylko pojawiał się w rodzinnym domu, od razu zasypywano go zleceniami, jakby nie był synem, a najemnym robotnikiem.

Gdy się pobraliśmy, Halina namawiała nas na wizyty, zachwalając uroki wiejskiego życia: grill nad jeziorem, spacery po lesie, świeże powietrze i domowy miód. Ulegliśmy tym opowieściom i spędziliśmy tam nasz pierwszy wspólny urlop. Marzyliśmy o spokoju, długich rozmowach przy ognisku, ciszy przerywanej tylko śpiewem ptaków. Ale rzeczywistość okazała się twardsza niż nasze wyobrażenia.

Ledwo wysiedliśmy z autobusu, zmęczeni długą podróżą, a już odpoczynek stał się iluzją. Krzyśka od razu wyposażyli w stare buty i wysłali naprawiać szopę. Mnie wciągnięto do kuchni, gdzie czekała góra brudnych naczyń po jakiejś rodzinnej uczcie. Potem było gotowanie dla całej gromady: teściowie, sąsiedzi, krewni. Urlopo-wypoczynek? Raczej niewolnicza praca! Przez dwa tygodnie ledwie mieliśmy chwilę oddechu. Grillowaliśmy raz — i to w pośpiechu, między obowiązkami. Spacery po lesie pozostały marzeniem. Ale najbardziej wkurzało mnie zachowanie Dominika, młodszego brata mojego męża. Podczas gdy my harowaliśmy jak woły, on wylegiwał się na kanapie, przeskakując kanały w telewizji lub przeglądając telefon. Jego trasa była prosta: łóżko — toaleta — lodówka. A Halina patrzyła na niego z adoracją, jakby był narodowym skarbem.

Piątego dnia straciłam cierpliwość. Wieczorem, gdy w końcu zostaliśmy sami, spytałam Krzyśka: „Czym adekwatnie zajmuje się twój brat? Dlaczego on nic nie robi?” Mąż westchnął i odpowiedział, iż Dominik jest „intelektualistą”. Że praca fizyczna to nie jego przeznaczenie, matka oszczędza go do wielkich rzeczy. No tak, studiuje — niby od ośmiu lat, ciągle między wyrzuceniem a przywróceniem. A Krzysiek? Zawsze był tym, który przyjeżdżał ratować rodziców: naprawiał płot, rąbał drewno, łatMój mąż w końcu otworzył oczy i zrozumiał, iż nie musi być wiecznym wybawcą rodziny, która nigdy nie potrafiła go docenić.

Idź do oryginalnego materiału