W małym nadmorskim miasteczku, gdzie zapach morza miesza się z krzykiem mew, ja, Ola, poznałam swoją pierwszą miłość jeszcze w czasach szkolnych. Nazywał się Viktor i wtedy był chłopakiem mojej przyjaciółki. Nie śmiałam o nim choćby marzyć, a on choćby nie patrzył w moją stronę. Nasze drogi się rozeszły i zapomniałam o nim, aż los znów nas połączył w dużym mieście, gdzie oboje studiowaliśmy na uniwersytecie.
— Ola, wciąż taka piękna — uśmiechnął się Viktor, gdy przypadkiem spotkaliśmy się w kawiarni. Jego słowa sprawiły, iż moje serce zabiło szybciej.
— A ty wciąż taki gaduła — zaśmiałam się, czując, jak między nami przeskoczyła iskra.
— Pamiętasz, jak się we mnie podkochiwałaś? — mrugnął do mnie.
— Może i ty nie byłeś mi obojętny — przyznałam się, ale gwałtownie zmieniłam temat.
Rozmawialiśmy cały wieczór, śmialiśmy się, wspominaliśmy szkolne czasy. Viktor odprowadził mnie do akademika, a w kolejnych dniach spotykaliśmy się jeszcze kilka razy. A potem zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Skończyłam studia, wróciłam do rodzinnego miasta, dostałam dobrą pracę w lokalnej firmie. Życie płynęło spokojnie, aż znów go spotkałam.
Był słoneczny dzień na promenadzie. Viktor, w lekkiej koszuli, z gitarą przerzuconą przez ramię, szedł z przyjaciółmi, wyraźnie świętując coś. Jego oczy rozbłysły, gdy mnie zobaczył.
— Ola, ale miła niespodzianka! — zawołał, ściskając mnie tak mocno, iż prawie nie могam złapać tchu.
— Co świętujecie o tej porze? — zdziwiłam się.
— Po prostu żyjemy i cieszymy się chwilą — odparł beztrosko.
Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej, ale następnego wieczoru Viktor stał pod moim blokiem z bukietem kwiatów. Nie znał numeru mieszkania, więc po prostu czekał, aż wyjdę. Jego pojawienie się zaskoczyło mnie.
— Przestraszyłeś mnie! — roześmiałam się, biorąc kwiaty.
— Tak bardzo straszny jestem? — żartobliwie zmarszczył brwi.
Poszliśmy na zakupy, urządziliśmy w domu kameralny wieczór z winem i świecami. Viktor patrzył na mnie, jakbym była centrum jego świata.
— Cały czas o tobie myślałem — wyznał, podnosząc kieliszek.
— Daj spokój, nie zaczynaj — machnęłam ręką, ale jego słowa rozgrzały moje serce.
— A może to los nas łączy? — nalegał.
— Och, daj już sobie spokój — uśmiechnęłam się, ale w głębi duszy czułam, iż ma rację.
Rozmawialiśmy do późna, a ja zaproponowałam, aby został — nie jako ukochany, ale po prostu, żeby nie szedł sam przez ciemne ulice. Rano wyszłam do pracy, zostawiając mu karteczkę i klucze. Idę ulicą, a tu nagle — jego matka, Zofia. Od szkoły jej nie widziałam, a tu, jak na złość, wpadłam na nią.
— Witaj, Ola — skinęła głową. — Mojej zagubionej duszyczki nie widziałaś?
— Widziałam — odparłam, czując dyskomfort.
— Pijany był? — zmarszczyła brwi.
— Nie, wszystko w porządku — bąknęłam i gwałtownie odeszłam.
Rok później wzięliśmy ślub z Viktorem. Przed ślubem jego matka była uosobieniem uprzejmości: dziękowała, iż „wzięłam jej syna w ryzy”, pomogła mu znaleźć pracę, odzwyczaiła od imprezowego życia. Myślałam, iż będziemy prawdziwą rodziną. Ale gdy tylko ogłosiliśmy ślub, Zofia zmieniła się w mojego największego wroga. Jej stosunek do mnie uległ zmianie, jakbym ukradła jej syna.
Viktor też nie był tym, kI tak w końcu zrozumiałam, iż prawdziwe szczęście nie polega na walce o kogoś, kto nie potrafi kochać, ale na znalezieniu tego, kto kocha bez warunków.