Teściowa pragnęła swobodnego życia na emeryturze — już jej nie przeszkadzamy.

twojacena.pl 1 dzień temu

*Dzisiaj, 17 maja*

Czasem życie pisze takie scenariusze, iż aż trudno uwierzyć, gdzie kończy się zwykła codzienność, a zaczyna okrutna ironia losu. Nigdy bym nie pomyślała, iż po dwunastu latach mieszkania pod jednym dachem z teściową, gdy wszystko wydawało się ustalone i przewidywalne, nasza rodzina stanie przed moralnym ultimatum — płaćcie albo wynoście się.

Wtedy, tuż po ślubie, Barbara Stanisławówna zaproponowała nam z mężem, żebyśmy wprowadzili się do jej obszernego trzypokojowego mieszkania w centrum Warszawy, a sama chętnie przeniosła się do mojej malutkiej kawalerki na Woli. Byliśmy w siódmym niebie — mieszkać w śródmieściu, w normalnych warunkach, i to jeszcze za zgodą teściowej? Co mogłoby być lepsze dla młodego małżeństwa?

Ślubne pieniądze włożyliśmy w remont: od sufitów po podłogi odświeżyliśmy całe mieszkanie, zamontowaliśmy nowoczesną kuchnię, wymieniliśmy kafelki w łazience, podłogę, choćby lekko zmieniliśmy układ ścian. Teściowa zachwycała się za każdą wizytą: „Ale wam ładnie!”, „Jacyście zaradni!”. W ramach wdzięczności przejęliśmy opłaty za wszystkie rachunki w jej nowym lokum. Od razu odetchnęła z ulgą, dziękowała, mówiła, iż choćby coś sobie odłoży z emerytury. I rzeczywiście — przez te lata ani razu nie żałowaliśmy tej decyzji.

Urodził nam się syn, potem córka. Gdy dzieci zostało dwoje, zapragnęliśmy własnej przestrzeni. Zaczęliśmy odkładać na nowe mieszkanie, bo od razu kupić czteropokojowe? To byłoby nie na naszą kieszeń. Teściowej nie wspominaliśmy o tych planach — liczyliśmy, iż gdy przyjdzie czas, wszystko załatwimy po dobroci.

Wszystko się zmieniło, gdy Barbara Stanisławówna przeszła na emeryturę. euforia z wolności gwałtownie minęła, gdy uznała, iż jej emerytura to „grosze”. Na każdej herbacie te same słowa: „Jak tu przeżyć za takie pieniądze?”, „Emeryci w tym kraju to nikomu niepotrzebni!”. Nie pozostawaliśmy obojętni — przywoziliśmy zakupy, leki, pomagaliśmy, jak mogliśmy. Aż pewnego dnia, przy porannej kawie, rzuciła zdanie, które odebrało mężowi mowę.

— Synku — powiedziała — przecież tak naprawdę mieszkacie w moim mieszkaniu. To może zacznijcie mi płacić czynsz. Nie cały, powiedzmy… dwa tysiące złotych miesięcznie.

Mąż zaniemówił. Najpierw nie zrozumiał, o co chodzi. Ale gdy do niego dotarło, wykrztusił:

— Mamo, ty mówisz serio? My płacimy za twoje rachunki, przywozimy ci jedzenie, twoje życie wychodzi dużo taniej. A ty nam teraz o czynszu?

W odpowiedzi usłyszeliśmy ultimatum:

— No to się wymieńcie z powrotem! Chcę wrócić do swojego mieszkania!

Zrozumieliśmy od razu — to zwykły szantaż. Bezczelny, prosty i kompletnie niewdzięczny. Ale mąż choćby nie spodziewał się, iż mamy już zebrane pieniądze na wkład własny. Wysłuchaliśmy jej w milczeniu, a wieczorem postanowiliśmy, iż tak dalej być nie może.

Kilka dni później przyszliśmy do niej z tortem — nie po to, by przepraszać, ale z nadzieją, iż może jednak zmieni zdanie. ale gdy tylko zaczęliśmy rozmowę o mieszkaniu, teściowa rzuciła:

— No i co, dogadaliśmy się? Czy będziecie się tu tłoczyć?

Tam nasza cierpliwość się skończyła.

— Barbara Stanisławówno — powiedziałam spokojnie — tłoczyć się nigdzie nie będziemy. Odbieracie swoje mieszkanie z powrotem, a my pójdziemy swoją drogą.

— A skąd weźmiecie pieniądze? — spytała, krzywiąc się.

Mąż przerwał:

— To już nie twoja sprawa. Tylko pamiętaj, mamo, sama tego chciałaś. Marzyłaś o pustym trzypokojowym — proszę bardzo.

Wszystko potoczyło się szybko. Znaleźliśmy nowe mieszkanie, wzięliśmy kredyt, użyliśmy wszystkich oszczędności i sprzedaliśmy moją kawalerkę, żeby raty nie były wysokie. Po trzech tygodniach pakowaliśmy walizki.

Teraz teściowa znów jest w swoim odświeżonym mieszkaniu, które kiedyś tak zachwalała — dopóki nie zrozumiała, iż dostała je za darmo. Narzeka przed sąsiadkami na „fuszerkę” i „niewdzięczne dzieci”, sama płaci rachunki, sama dźwiga siatki z Biedronki i wreszcie poznała smak emerytury bez „dodatków”.

My zaś żyjemy w nowym, czteropokojowym mieszkaniu. Ciasno, ale za to wolno. I fizycznie, i psychicznie. Nie musimy już przed nikim się tłumaczyć, nie musimy bać się „zachcianek” ani nowych wymyślonych zasad. Postawiliśmy kropkę, za którą zaczęło się nowe życie.

Jak to mówią — jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Tyle iż teraz… to już nie my odczuwamy konsekwencje.

Idź do oryginalnego materiału