Teściowa obraziła się na „ochłapy”: uznała starą meblościankę za zniewagę
Jestem zamężna od trzech lat. Dzieci jeszcze nie mamy, choć myśli o macierzyństwie krążą w powietrzu od dawna. Cały ten czas mieszkaliśmy z mężem w wynajętym mieszkaniu w centrum Katowic — nie dlatego, iż nie stać nas było na coś lepszego, ale dlatego iż moja teściowa, Halina Nowakowska, nie pozwoliła nam wprowadzić się do swojej pustej kawalerki, która stała niezamieszkana przez lata.
Wychowała Igora — mojego męża — sama. Mieszkanie dostała kiedyś od zakładów włókienniczych, gdzie przepracowała dwadzieścia lat. Później wyszła ponownie za mąż.
— Mój ojczym był dobrym człowiekiem, naprawdę zastępował mi ojca — opowiadał mąż. — Ale z mamą ciągle się kłócili. Narzekała, iż pieniędzy mało, iż nic jej nie wystarcza.
Ojczym miał córkę z pierwszego małżeństwa. Chciał adoptować Igora, ale Halina Nowakowska była stanowczo przeciw — bała się stracić przywileje socjalne. Gdy wprowadziła się do nowego męża, po prostu zamknęła swoje mieszkanie na klucz. choćby remontu tam nie było, nie chciała wynajmować — twierdziła, iż nie ma sensu.
Po ślubie prosiliśmy, żeby pozwoliła nam tam zamieszkać — skromnie, ale na swoim. Teściowa choćby słuchać nie chciała:
— Lada dzień się rozwiodę — oświadczyła. — On jest skąpy, leniwy, do niczego się nie nadaje. Jestem z nim tylko dla korzyści. Jak się rozwiodę, to gdzie ja pójdę, jak wy już tam będziecie?
I rzeczywiście, niedługo potem złożyła pozew o rozwód. Ale od męża się nie wyprowadzała. A niedługo nadeszło nieszczęście — ojczym zmarł. Halina Nowakowska była pewna, iż teraz dwupokojowe mieszkanie będzie jej. Okazało się jednak, iż spadek należy do jego córki.
W tym samym czasie odeszła moja babcia, która jeszcze za życia przepisała na mnie swoje przytulne mieszkanko. Z mężem zaczęliśmy remont, planowaliśmy przeprowadzkę. Wszystko przekreśliła jednak histeria Haliny Nowakowskiej.
— Ja go na rękach nosiłam, a ta jego córka choćby w gości nie zajrzała! Gotowałam mu barszcz, leki nosiłam. A teraz ona, ta Kinga, będzie sobie w Warszawie mieszkać w spadku, a ja w wilgotnej kawalerce! To dopiero sprawiedliwość! — wrzeszczała przez telefon.
Same sobie te problemy zgotowała: sama zrezygnowała z adopcji, sama nie chciała z nami mieszkać. Dyskutowanie nie miało sensu. Musiała wrócić do tej pustej, zaniedbanej kawalerki. Żadnych mebli, żadnych wygód. Same gołe ściany.
Mężowi zrobiło się jej żal. Postanowił trochę poprawić stan mieszkania, choćby odświeżyć ściany. Ja z kolei zaproponowałam przewiezienie mebli po babci — i tak zamierzaliśmy kupić nowe. Wszystko było czyste, solidne — choć nie nowe.
Część rzeczy Halina Nowakowska zdążyła wynieść z mieszkania zmarłego męża, ale tam została głównie zabudowa kuchenna, której i tak nie dało się zabrać. A spadkobierczyni ojczyma — nie próżnująca — nic wartościowego oddawać nie chciała.
Kiedy przywieźliśmy meble, teściowa urządziła scenę:
— Co to ma być?! Postanowiliście mi zrzucić graty ze strychu?! Mąż nie żyje, a wy traktujecie mnie jak śmieci! Sobie nowe kupiliście, a mi — szmelc! Wstyd! — krzyczała na cały klatkę schodową.
Choć kanapa po babci ma ledwie cztery lata i prawie na niej nie spała. A nowe meble kupili nam moi rodzice. Dlaczego teściowa uznała, iż mamy jej całe mieszkanie urządzić — to zagadka. Co więcej, zażądała, abyśmy wszystko zabrali z powrotem. Zaczęła wyrzucać: macie pieniądze na remont, a na matkę nie.
Odeszliśmy. Meble zostały w przedpokoju. Myślałam, iż mąż w weekend po nie wróci. Ale nie. Teściowa poprosiła sąsiada i sama wciągnęła wszystko do mieszkania. Pewnie zrozumiała, iż nie ma się co drożyć, zwłaszcza gdy w portfelu — pusto.
I tak żyje. Z urazami, z cudzymi meblami, ale z własną dumą. Tylko iż duma, jak się okazało, obiadu nie ugotuje i na noc nie przykryje…