Teściowa na emeryturze – ale bez wnuka: “Wychowałam syna, reszta to nie moja sprawa

newsempire24.com 2 tygodni temu

Dzisiaj znów o tym myślałam. Kiedy wychodziłam za Radka, wydawało mi się, iż wszystko się ułoży. Byliśmy młodzi, zakochani, pełni planów. On – student politechniki, ja – na ostatnim roku pedagogiki. Oboje z małego miasteczka, oboje marzyliśmy, by zostać w Warszawie, gdzie studiowaliśmy. Po ślubie wzięliśmy kredyt na jednopokojowe mieszkanko na obrzeżach miasta. Myślałam, iż to początek dorosłego życia. Wszystko będzie, jeżeli się postaramy.

Ale po roku wszystko się posypało. Zaszłam w ciążę, straciłam dorywczą pracę. Moje stypendium i drobne zlecenia już nie wystarczały. Radek pracował, ale jego pensja ledwo starczała na jedzenie. Raty kredytu wysysały z nas resztki. Wtedy zdecydowaliśmy: wynajmiemy mieszkanie, a sami wprowadzimy się do teściowej. Tymczasowe rozwiązanie, powtarzaliśmy sobie. Tylko na kilka lat, aż staniemy na nogi.

Mama Radka, Bożena, właśnie przeszła na emeryturę – oficjalnie, choć miała zaledwie pięćdziesiąt lat. Energetyczna, zadbana, zawsze z makijażem, w nowych bluzeczkach. Od początku naszego małżeństwa nie mieszała się w nasze sprawy, nie dzwoniła co pięć minut, nie narzucała swoich rad. Na początku myślałam – miałam szczęście. Spokojna, rozsądna, kulturalna. Czego więcej potrzeba?

Gdy powiedzieliśmy jej o przeprowadzce, westchnęła, ale się zgodziła. Bez entuzjazmu, ale tolerowała. Zajęliśmy mały pokój, postawiliśmy łóżeczko. Wciąż wierzyłam, iż gdy dziecko się urodzi, teściowa pomoże. Choćby na początku: potrzyma parę godzin, żebym się przespała, pobawi się, gdy wejdę pod prysznic. Ale już w szpitalu, gdy Radek pokazał jej pierwsze zdjęcia synka, wypowiedziała słowa, których nigdy nie zapomnę:

– Zapamiętaj: ja już wychowałam swoje dziecko. Teraz mam zasłużoną emeryturę. Jestem babcią, nie darmową nianią.

Wtedy nie znalazłam słów. Płakałam w nocy, tuląc malucha do piersi. Przecież to jej wnuk. Krew z krwi. A ona patrzyła na niego jak na obcego. Chłodno. Obojętnie.

Ale nie było wyjścia. Mieszkaliśmy dalej razem. Łapałam każde zlecenie: pisałam artykuły, sprawdzałam testy, tłumaczyłam teksty. Pieniędzy ledwo starczało na pieluchy i jedzenie. A teściowa… żyła swoim życiem. Rano szła na fitness, wieczorem ze znajomymi do teatru. Telewizor włączała na cały regulator, gdy dziecko zasypiało. O pomoc nie proś – to „nie jej obowiązek”.

Moja mama, mieszkająca w Białymstoku, nie mogła zrozumieć:

– Ja bym nie odeszła od wnuka! Toż to radość! Jak można być tak obojętnym?

Ale co z tego? Rodzice daleko, pracują. Nie mogą pomóc. A my – wieczny brak czasu.

Gdy synek podrósł, posłaliśmy go do żłobka. Od razu zaczęłam pracować na pełny etat. Pensja skromna, ale stabilna. Marzyłam, by wyrwać się z biedy, szybciej spłacić kredyt i wyprowadzić się. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ciągłe choroby synka. Raz gorączka, raz kaszel, raz rotawirus. Bez końca brałam zwolnienia. Szef zaczął się krzywo patrzeć, koleżanki szeptać za moimi plecami. Pewnego dnia powiedział wprost:

– Potrzebujemy pracownika, nie matki na urlopie. Albo przestaniesz zrywać grafik, albo szukaj innej pracy.

Zaciśnięte zęby, podeszłam do teściowej. Z nadzieją:

– Bożeno, mogłabyś zostać z wnukiem choć kilka dni, gdy będę w pracy?

Odstawiła filiżankę kawy i spokojnie odpowiedziała:

– Godzinę, dwie – mogę. Ale całe dnie? Nie. To już niańczenie. W życiu się nacięłam, teraz chcę odpocząć.

I tyle. AnW sercu czuję, iż nigdy nie wybaczy mi, iż w ogóle ośmieliłam się prosić.

Idź do oryginalnego materiału