„Teściowa, która nie pozwoliła synowi odejść: trzy lata małżeństwa – bez chwili spokoju”

polregion.pl 1 dzień temu

Nazywam się Kinga. Mam dwadzieścia dziewięć lat i od trzech jestem żoną Jakuba. Razem tworzymy szczęśliwą rodzinę, wychowujemy córeczkę Zosię i staramy się wieść spokojne życie. Jednak jeden człowiek nie daje nam ani chwili wytchnienia – moja teściowa. A raczej kobieta, która za wszelką cenę próbuje zniszczyć nasze małżeństwo i zabrać syna z powrotem do „maminego gniazda”.

Wszystko zaczęło się pięć lat temu, gdy poznaliśmy się z Jakubem na studiach. Ja gwałtownie przedstawiłam go swoim rodzicom – u nas w domu panuje ciepła, serdeczna atmosfera. On jednak zwlekał. Minął rok, zanim zabrał mnie do siebie. Gdy tylko przekroczyłam próg jego mieszkania, od razu zrozumiałam – nie byłam tam mile widziana.

Matka Jakuba, Barbara Janowska, powitała mnie lodowatym spojrzeniem i wymuszonym uśmiechem. Myślałam, iż to tylko pierwsze wrażenie, ale z czasem zrozumiałam – jej niechęć była głęboka i szczera. Po prostu mnie nie zaakceptowała. Ani jako dziewczyny syna, ani jako kobiety, ani choćby jako człowieka.

Gdy zdecydowaliśmy się zamieszkać razem i wynająć mieszkanie, Barbara Janowska urządziła prawdziwe przedstawienie. Krzyczała, iż jej syn to „jeszcze chłopiec”, iż bez niej sobie nie poradzi, iż źle na niego wpływam, iż to ja pcham go w dorosłe życie. Jakub, dwudziestotrzyletni mężczyzna, był w jej oczach pięcioletnim dzieckiem niezdolnym do samodzielności. Ale i tak się wyprowadziliśmy.

Od tej chwili zaczął się koszmar.

Codziennie dostawałam wiadomości: jak karmić Jakuba, co mu gotować, jak prać jego ubrania, jakie pomarańcze kupować i koniecznie je obierać – bo on, według niej, nie potrafił! Gdy delikatnie zauważyłam, iż jej syn świetnie radzi sobie sam, obraziła się. Potem wpadła w histerię, bo Jakub przyszedł do niej w swetrze – „czy ty nie widzisz, jak zimno? Wszyscy w kurtkach, a on rozebrany!”. Choć na zewnątrz było piętnaście stopni i nikt nie nosił kurtek.

Gdy ogłosiliśmy zaręczyny, zaczęło się najgorsze. Teściowa… Boże przebacz, przyprowadzała do domu różne dziewczyny – córki koleżanek, sąsiadki, współpracownice. I przy Jakubie mówiła: „Oto odpowiednia żona dla ciebie!”. Wściekły, przestał ją odwiedzać. Ale Barbara Janowska nie ustępowała.

Zaczęła przychodzić do nas. Bez zapowiedzi. Z pretensjami. Każda jej wizyta kończyła się wyrzutami: „Masz kurz pod szafą!”, „Gotujesz zupę jak w stołówce!”, „Zaniedbałaś Jakuba!”. Starałam się nie reagować. Do czasu.

Ale wszystko eksplodowało na tydzień przed ślubem. Wściekła się na moją suknię. Stwierdziła, iż wybrałam „szmatę, a nie strój”. Menu w restauracji nazwała „hańbą dla całej rodziny”. Oskarżyła mnie, iż „okryję ich wstydem”. Straciłam cierpliwość. Wyrzuciłam ją za drzwi.

Godzinę później Jakub dostał telefon: „Jest mi słabo! Chyba mam zawał!”. Natychmiast pojechał. Ale gdy dotarł na miejsce, zastał matkę w pełni sił, z rumieńcami na twarzy. To wszystko było kłamstwem. Manipulacją.

Na ślub nie przyszła.

Po ślubie, gdy urodziła się Zosia, choćby nas nie odwiedziła. Nie przyniosła ani pieluszki, ani zabawki. choćby nie zadzwoniła. Na zaproszenia, by zobaczyć wnuczkę, odpowiadała: „To nie moja wnuczka. Ty ją sobie znalazłaś”.

Jakub rozdarty był między matką a rodziną. Widziałam, jak cierpi. Ale zawsze wybierał nas. Postawił granicę. I od tamtej pory matka już jej nie przekroczyła.

Nie utrzymuję z tą kobietą kontaktu. Nie mam za co przepraszać. Nie pozwolę niszczyć mojej rodziny. Nie dam podeptać mojej córki, męża i naszego życia tylko dlatego, iż jakaś kobieta nie potrafi pogodzić się z tym, iż jej syn dorósł i wybrał żonę nie po jej myśli.

Jestem zmęczona. Bardzo zmęczona. Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak byłoby pięknie, gdybym miała zwykłą teściową. Taką, co przychodzi z ciastem. Która nie wtrąca się do sypialni. Nie dyktuje, jak wychowywać dziecko. Która przytula i mówi: „Świetnie sobie radzisz”. Ale to nie moja rzeczywistość.

Moja teściowa to kobieta, która wciąż marzy, iż jej syn wróci do domu. Do niej. Bez mnie.

Ale wiecie co? To się nigdy nie stanie. Bo on wybrał mnie. I jestem dumna, iż nie ugiął się pod presją.

A ja? Po prostu chcę żyć. Wychowywać córkę. Być żoną, a nie „rywalką” jego matki.

Tylko iż to zmęczenie nie mija…

Idź do oryginalnego materiału