„Teściowa, która nie pozwala synowi odejść: trzy lata małżeństwa bez wytchnienia”

polregion.pl 1 dzień temu

Nazywam się Kinga. Mam dwadzieścia dziewięć lat i od trzech lat jestem żoną Krzysztofa. Razem tworzymy kochającą rodzinę, wychowujemy córkę Zosię i staramy się żyć w harmonii. Niestety, nasz spokój burzy osoba, która powinna być nam bliska – moja teściowa. A raczej kobieta, która za wszelką cenę próbuje zniszczyć nasze małżeństwo i wrócić syna do „maminego gniazda”.

Wszystko zaczęło się pięć lat temu, gdy poznaliśmy się z Krzysztofem na studiach. gwałtownie przedstawiłam go swoim rodzicom – u nas panuje ciepła, serdeczna atmosfera. On jednak zwlekał. Minął rok, zanim zdecydował się zaprosić mnie do swojego domu. Gdy tylko przekroczyłam próg, od razu zrozumiałam – nie byłam tam mile widziana.

Jego matka, Elżbieta Nowak, powitała mnie zimnym spojrzeniem i sztucznym uśmiechem. Myślałam, iż to tylko pierwsze wrażenie, ale z czasem uświadomiłam sobie, iż jej niechęć do mnie była głęboka i szczera. Po prostu mnie nie zaakceptowała – ani jako dziewczynę syna, ani jako kobietę.

Gdy postanowiliśmy zamieszkać razem i wynająć mieszkanie w Poznaniu, Elżbieta urządziła prawdziwe przedstawienie. Krzyczała, iż jej syn to „jeszcze dziecko”, iż bez niej sobie nie poradzi, iż źle na niego wpływam, iż to ja pcham go w dorosłość. Krzysztof, dwudziestotrzyletni mężczyzna, był w jej oczach bezradnym chłopcem. Mimo to się wyprowadziliśmy.

Od tej pory zaczęło się piekło.

Codziennie dostawałam wiadomości: jak karmić Krzysztofa, co mu gotować, jak prać jego ubrania, jakie mandarynki kupować – koniecznie obrane, bo „on sam nie potrafi”! Gdy spokojnie odpowiedziałam, iż jej syn świetnie sobie radzi, obraziła się. Potem była scena, gdy Krzysztof odwiedził ją w swetrze – „czy ty nie widzisz, jak zimno? Wszyscy w kurtkach, a on tak!”. Choć na zewnątrz było piętnaście stopni i nikt nie marzł.

Gdy ogłosiliśmy zaręczyny, sytuacja się pogorszyła. Teściowa zaczęła zapraszać do domu różne dziewczyny – córki znajomych, sąsiadki, koleżanki z pracy. I przy Krzysztofie mówiła: „Oto odpowiednia żona dla ciebie!”. Wściekły, przestał ją odwiedzać. Ale Elżbieta nie odpuszczała.

Zaczęła przychodzić do nas. Bez zapowiedzi. Z pretensjami. Każda wizyta kończyła się wyrzutami: „Masz kurz pod szafą!”, „Zupę gotujesz jak w barze!”, „Zaniedbałaś Krzysztofa!”. Starałam się nie reagować. Ale wszystko eksplodowało tydzień przed ślubem.

Oskarżyła mnie, iż wybrałam „szmatę zamiast sukni”. Menu w restauracji nazwała „hańbą dla rodu”. Twierdziła, iż „okryję ich wstydem”. Nie wytrzymałam. Wyrzuciłam ją za drzwi.

Godzinę później Krzysztof dostał telefon: „Jest mi źle! To zawał!”. Pojechał natychmiast. ale zastał matkę w pełni sił, z rumieńcami na twarzy. To było kłamstwo. Manipulacja.

Na ślub nie przyszła.

Gdy urodziła się Zosia, choćby nie zechciała nas odwiedzić. Nie przyniosła ani pieluszki, ani zabawki. Nie zadzwoniła. Na zaproszenia odpowiadała: „To nie moja wnuczka. To twoja bękarka”.

Krzysztof cierpiał, rozdzierany między matką a rodziną. Ale zawsze wybierał nas. Postawił granicę. I od tamtej pory jego matka jej nie przekroczyła.

Nie utrzymuję z nią kontaktu. Nie mam za co przepraszać. Nie pozwolę niszczyć mojej rodziny. Nie dam zdeptać mojej córki, męża i naszego życia tylko dlatego, iż jakaś kobieta nie potrafi zaakceptować, iż jej syn dorósł i wybrał żonę nie po jej myśli.

Jestem zmęczona. Bardzo. Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak byłoby pięknie, gdybym miała zwykłą teściową. Taką, co przynosi pierogi. Nie wtrąca się do sypialni. Nie poucza o wychowaniu. Przytula i mówi: „Świetnie ci idzie”. Ale to nie moja rzeczywistość.

Moja teściowa wciąż marzy, iż jej syn wróci do domu. Do niej. Beze mnie.

Ale wiecie co? To się nigdy nie stanie. Bo wybrał mnie. I jestem dumna, iż nie uległ presji.

A ja? Po prostu chcę żyć. Wychowywać córkę. Być żoną, a nie „rywalką” jego matki.

Tylko to zmęczenie… nie odpuszcza. I wiem już jedno: miłość to nie walka o władzę, a rodzina to nie pole bitwy. Czasem najtrudniej jest odciąć pępowinę, ale bez tego nie ma prawdziwej wolności.

Idź do oryginalnego materiału