Teściowa i Synowa
Teresa Wojciechowska wracała do domu swoim zwykłym, powolnym krokiem. Gdy przekręciła klucz w zamku, nagle usłyszała w mieszkaniu obce głosy. Zdjęła buty i na palcach przeszła do kuchni.
To, co tam zobaczyła, zwaliło ją z nóg.
Przy stole śmiały się wesoło trzy młode kobiety. W środku, jak królowa balu, siedziała jej synowa — Kinga. Na kuchence bulgotał garnek, a całe mieszkanie pachniało świeżo ugotowanym barszczem. Tym samym, który Teresa przygotowała rano na kolację.
— Co to za cyrk?! — rzuciła przytłumionym, ale ostrym głosem, i w kuchni zapadła grobowa cisza.
Kinga podniosła głowę i uśmiechnęła się sztucznie:
— Mamusiu, koleżanki tylko wpadły na pogaduszki. Ugościłam je. Barszczyk świetny, prawda?
Teresa milcząc obrzuciła wzrokiem stół. W talerzach gości — resztki jej kolacji. Ze szafki — najlepsza porcelana. Z wazonu — owoce kupione na weekend.
Kinga była w rodzinie już prawie dwa lata. Syn Marek zakochał się po uszy, ślub wzięli szybko. Najpierw wynajmowali mieszkanie, ale gdy właścicielka postanowiła je sprzedać, stanęli przed faktem — nie mieli dokąd pójść.
— Mamo, proszę, przygarnij nas na chwilę — błagał Marek. — gwałtownie coś znajdziemy.
Teresa ich przygarnęła. Ale od razu ustaliła zasady. I od pierwszego dnia wiedziała: spokoju nie będzie. Kinga była bezczelna, nieuprzejma, odpowiadała z wyzwaniem. Każdy dzień przynosił nowy powód do irytacji.
Najpierw były okruszki zostawione na stole. Potem porozrzucane ubrania. W końcu trzaskanie drzwiami.
— Dlaczego was wyrzucili? — spytała któregoś wieczoru Teresa, nie wytrzymując.
— Mieszkanie sprzedali — odcięła synowa.
— Nie wierzę. W takich sytuacjach dają miesiąc, a wam dwa dni. Może twój język jest taki sam wobec właścicieli jak wobec mnie?
Kinga prychnęła, włożyła słuchawki i odwróciła się.
Następnego dnia Teresa zebrała okruszki ze stołu i z demonstracyjnym namaszczeniem wysypała je na łóżko synowej. Tamta wpadła w furię, zaczęła krzyczeć. Awantura była głośna.
Wieczorem z pracy wrócił Marek. Wysłuchał matki w milczeniu i zadał tylko jedno pytanie:
— To wszystko przez okruszki?
— Przez brak szacunku! — wybuchnęła Teresa. — Albo żyjecie po moich zasadach, albo pakujecie się.
Marek obiecał porozmawiać z Kingą. Ta przez dwa dni zachowywała się jak człowiek, po czym wszystko wróciło do normy. Aż nagle — nagła zmiana. Sprzątanie, cisza, choćby kompot ugotowała.
Teresa była podejrzliwa. I słusznie. Po tygodniu syn oznajmił:
— Mamo, będziesz babcią.
Zamiast euforii — rozczarowanie. Dziecko — a mieszkania nie ma. Do tego synowa, której nie znosiła.
— Teraz rozumiem, czemu się zmieniła! Namówiłeś ją! — rzuciła synowi. — Ale to nic nie zmienia. Nie zostaniecie tutaj. Emerytura jeszcze mi się nie należy.
Syn milczał. A następnego dnia, gdy tylko Teresa wyszła do znajomych, Kinga zaprosiła koleżanki. Barszcz jej autorstwa trafił na talerze.
Ale Teresa wróciła wcześniej. I zastała „przyjęcie” w pełni.
— To moje mieszkanie, nie restauracja. Wynoście się! — powiedziała stanowczo. — A ty, Kinga, pakuj się.
Kinga wyszła bez słowa. Wieczorem przyszedł Marek. Zobaczył walizkę żony w przedpokoju, bez słowa spakował swoje rzeczy.
— jeżeli wyjdziesz, nie wracaj — rzekła Teresa.
Ale on wyszedł. Pół roku matka i syn nie rozmawiali. Dopiero po czasie Teresa Wojciechowska odważyła się zadzwonić. Spotkali się w kawiarni. Z Kingą nie zamieniła już ani słowa.
Babcią została, ale z dystansu. A jeżeli żałowała czegokolwiek, to tylko tego, iż kiedyś wpuściła synową pod swój dach. Bo szacunek — to nie coś, co można zdobyć brzuchem. Albo jest, albo go nie ma.