Teściowa doprowadziła do rozwodu, ale znalazłam szczęście

polregion.pl 1 dzień temu

W małym nadmorskim miasteczku, gdzie zapach morza miesza się z krzykami mew, spotkałam swoją pierwszą miłość jeszcze w szkole. Nazywał się Krzysztof i wtedy był chłopakiem mojej koleżanki. Nie śmiałam choćby o nim marzyć, a on choćby na mnie nie patrzył. Nasze drogi się rozeszły i zapomniałam o nim, aż los znów nas połączył w dużym mieście, gdzie oboje studiowaliśmy na uniwersytecie.

— Ewelina, przez cały czas jesteś taka piękna — uśmiechnął się Krzysztof, gdy przypadkowo spotkaliśmy się w kawiarni. Jego słowa sprawiły, iż moje serce zabiło szybciej.

— A ty przez cały czas taki gaduła — zaśmiałam się, czując, jak między nami przeskoczyła iskra.

— Pamiętasz, jak się we mnie podkochiwałaś? — mrugnął do mnie.

— Może i ty nie byłeś mi obojętny — przyznałam, ale gwałtownie zmieniłam temat.

Rozmawialiśmy cały wieczór, śmialiśmy się, wspominaliśmy szkolne czasy. Krzysztof odprowadził mnie do akademika, a w kolejnych dniach spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Potem zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Skończyłam studia, wróciłam do rodzinnego miasta, dostałam dobrą pracę w lokalnej firmie. Życie toczyło się spokojnie, aż znów go spotkałam.

Był słoneczny dzień na bulwarze. Krzysztof, w lekkiej koszuli, z gitarą przez ramię, szedł z kolegami, wyraźnie świętując coś. Jego oczy rozbłysły, gdy mnie zobaczył.

— Ewelina, co za niespodzianka! — zawołał, ściskając mnie tak mocno, iż prawie się udusiłam.

— Co za impreza od rana? — zdziwiłam się.

— Po prostu żyjemy chwilą — odparł beztrosko.

Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej, ale następnego wieczoru Krzysztof stanął pod moim blokiem z bukietem kwiatów. Nie znał numeru mieszkania, więc czekał, aż wyjdę. Jego pojawienie się zaskoczyło mnie.

— Wystraszyłeś mnie! — roześmiałam się, biorąc kwiaty.

— Takiego strasznego? — żartobliwie zmarszczył brwi.

Poszliśmy na zakupy, urządziliśmy przytulny wieczór z winem i świecami. Krzysztof patrzył na mnie, jakbym była centrum jego świata.

— Ciągle o tobie myślałem — wyznał, podnosząc kieliszek.

— Przestań, nie zaczynaj — machnęłam ręką, ale jego słowa rozgrzały mnie w środku.

— Czy to nie przeznaczenie nas łączy? — nalegał.

— Oj, daj spokój — uśmiechnęłam się, choć w głębi duszy czułam, iż ma rację.

Rozmawialiśmy do nocy, a ja zaproponowałam, żeby został — nie jako kochanek, tylko żeby nie musiał wracać po ciemku. Rano wyszłam do pracy, zostawiając list i klucze. Idę ulicą, a tu nagle naprzeciwko staje jego matka, Halina Michałowska. Nie widziałam jej od szkoły, a teraz, na domiar złego, spotykamy się.

— Witaj, Ewelina — skinęła głową. — Mojej pijawki nie widziałaś?

— Widziałam — odparłam, czując się niezręcznie.

— Pijany? — zmarszczyła brwi.

— Nie, wszystko w porządku — bąknęłam i gwałtownie odeszłam.

Rok później wzięliśmy ślub. Przed ślubem jego matka była uprzejma: dziękowała, iż „wzięłam jej syna w garść”, pomogła mu znaleźć pracę, odzwyczaiła od hulanek. Myślałam, iż staniemy się prawdziwą rodziną. Ale gdy tylko ogłosiliśmy ślub, Halina Michałowska stała się moim wrogiem. Jej nastawienie zmieniło się, jakbym ukradła jej syna.

Krzysztof też okazał się kimś innym. Pierwszy rok małżeństwa był jak bajka, ale potem się rozluźnił. Zaczął pić, być chamski, a czasem choćby podnosił rękę. Jego matka tylko dolewała oliwy do ognia.

— BijAle teraz jestem wolna, a Halina Michałowska, która tak pragnęła naszego rozwodu, niech zobaczy, iż to właśnie ona dała mi szansę na prawdziwe szczęście.

Idź do oryginalnego materiału