Teściowa doprowadziła do rozwodu, ale odnalazłam szczęście

newsempire24.com 1 dzień temu

W małym nadmorskim miasteczku, gdzie zapach morza miesza się z krzykami mew, poznałam swoją pierwszą miłość jeszcze w czasach szkolnych. Nazywał się Krzysztof i był chłopakiem mojej koleżanki. Nie śmiałam choćby marzyć o nim, a on choćby nie spojrzał w moją stronę. Rozjechaliśmy się w różne strony i zapomniałam o nim, aż los znów nas połączył w wielkim mieście, gdzie oboje studiowaliśmy na uniwersytecie.

— Dominiko, wciąż taka piękna — uśmiechnął się Krzysztof, gdy przypadkiem spotkaliśmy się w kawiarni. Jego słowa sprawiły, iż serce zabiło mi szybciej.

— A ty wciąż taki gaduła — zaśmiałam się, czując, iż między nami przeskoczyła iskra.

— Pamiętasz, jak się we mnie podkochiwałaś? — mrugnął do mnie.

— Może i ty mi się podobałeś — przyznałam, ale gwałtownie zmieniłam temat.

Rozmawialiśmy cały wieczór, śmialiśmy się, wspominaliśmy stare czasy. Krzysztof odprowadził mnie do akademika, a przez kolejne dni spotykaliśmy się jeszcze kilka razy. A potem zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Skończyłam studia, wróciłam do rodzinnego miasta, dostałam dobrą pracę w lokalnej firmie. Życie płynęło spokojnie, aż do dnia, gdy znów go spotkałam.

Był słoneczny dzień na promenadzie. Krzysztof, w lekkiej koszuli, z gitarą przewieszoną przez ramię, szedł z przyjaciółmi, wyraźnie świętując coś. Jego oczy rozbłysły, gdy mnie zobaczył.

— Dominiko, jaka niespodzianka! — krzyknął, ściskając mnie tak mocno, iż prawie się udusiłam.

— Co za impreza od rana? — zdziwiłam się.

— Żyjemy chwilą — odpowiedział beztrosko.

Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej, ale następnego wieczoru Krzysztof stał pod moim blokiem z bukietem kwiatów. Nie znał numeru mieszkania, więc po prostu czekał, aż wyjdę. Jego widok zaskoczył mnie.

— Wystraszyłeś mnie! — zaśmiałam się, biorąc kwiaty.

— Tak bardzo jestem straszny? — żartobliwie zmarszczył brwi.

Poszliśmy do sklepu, a potem zrobiliśmy przytulny wieczór z winem i świecami. Krzysztof patrzył na mnie, jakbym była całym jego światem.

— Cały czas o tobie myślałem — wyznał, podnosząc kieliszek.

— Daj spokój, nie zaczynaj — machnęłam ręką, ale jego słowa rozgrzały mi serce.

— To chyba przeznaczenie, iż się spotykamy? — nalegał.

— Oj, przestań — uśmiechnęłam się, ale w głębi duszy czułam, iż ma rację.

Rozmawialiśmy do późna, a ja zaproponowałam, żeby został — nie jako kochanek, tylko żeby nie wracał sam w środku nocy. Rano poszłam do pracy, zostawiając mu klucze i kartkę. Idąc ulicą, nagle przede mną stanęła jego matka, Krystyna. Nie widziałam jej od czasów szkoły, a tu, jak na złość, wpadłyśmy na siebie.

— Witaj, Dominiko — skinęła głową. — Nie widziałaś mojego urwisa?

— Widziałam — odpowiedziałam, czując się niezręcznie.

— Pijany? — zmarszczyła brwi.

— Nie, wszystko w porządku — bąknęłam i gwałtownie się oddaliłam.

Rok później pobraliśmy się z Krzysztofem. Przed ślubem jego matka była najsłodsza: dziękowała, iż „wzięłam jej syna w karby”, pomogła mu znaleźć pracę, odzwyczaiła od imprez. Myślałam, iż stworzymy prawdziwą rodzinę. Ale gdy tylko ogłosiliśmy ślub, Krystyna zamieniła się w mojego największego wroga. Jej stosunek do mnie zmienił się, jakbym ukradła jej syna.

Krzysztof też okazał się innym, niż sądziłam. Pierwszy rok po ślubie był jak bajka, ale potem się rozleniwił. Zaczął pić, być opryskliwy, a czasem choćby podnosił na mnie rękę. A jego matka tylko dolewała oliwy do ognia.

— Bije, to znaczy, iż kocha, czego się mazgajesz? — rzucała z pogardą.

Cierpiałam w milczeniu. choćby moja mama namawiała mnie, żebym nie zrywała małżeństwa, a ja wstydziłam się przyznać przyjaciółkom, jakiego męża wybrałam. Życie stało się koszmarem: bałam się wracać do domu, ale nie miałam dokąd pójść.

Pewnego dnia, idąc ulicą, usłyszałam znajomy głos:

— Dominiko! — to był Bartek, mój dawny znajomy, kiedyś sąsiad.

— Cześć — uśmiechnęłam się blado, czując, iż łzy napływają mi do oczu.

— Wyglądasz, jakbyś była nie sobą — zauważył, podchodząc bliżej.

— Wszystko w porządku — skłamałam.

— Chodź, pogadamy — zaproponował, wskazując na swój samochód.

Zgodziłam się — lepsze to niż wracać do domu. Bartek wyjął butelkę wina, owoce i pojechaliśmy nad morze. Siedząc na plaży, wzięłam łyk i nagle ze mnie wypłynęło. Opowiedziałam mu wszystko: o Krzysztofie, o jego matce, o moim cierpieniu. Bartek słuchał w milczeniu, a potem delikatnie odgarnął mi włosy z twarzy i przytulił.

— Z tobą jest tak spokojnie — westchnęłam.

— Chcę być z tobą, Dominiko — nagle powiedział. — Zawsze tego chciałem, ale ty byłaś raz z Krzysztofem, a potem wyszłaś za niego za mąż.

Pocałował mnie, a ja nie zatrzymałam go. W tamtej chwili zrozumiałam, iż zasługuję na więcej niż życie w strachu. Bartek odwiózł mnie do domu i umówiliśmy się na następny dzień. Ale gdy wysiadłam z auta, zamarłam: na ławce siedziała Krystyna z jadowitym uśmiechem.

— A nie mówiłam, iż to dziwka! — warknęła, wskazując na mnie palcem. — Zawsze wiedziałam, iż nie jesteś godna mojego syna!

W domu już wszystko opowiedziała Krzysztofowi, pokazując zdjęcia, które zdążyła zrobić. Patrzył na mnie, a w jego oczach była mieszanka gniewu i bólu.

— To prawda? — zapytał.

— Prawda — odpowiedziałam, nie spuszczając wzroku. — Wynoś się. I ty, i twoja matka. To mój dom.

Spakowałam jego rzeczy i wyrzuciłam za drzwi. Wyszli bez słowa. Następnego dnia złożyłam pozew o rozwód, czując, jak ciężar spada mi z ramion. Teraz jestem szczęśliwa jak nigdy. Przy mnie jest Bartek — człowiek, który mnie kochaA teraz, kiedy patrzę wstecz, widzę, iż ta cała trauma tylko otworzyła mi drogę do prawdziwego szczęścia.

Idź do oryginalnego materiału