Teściowa bliższa niż matka: gorzka prawda mojego życia.

polregion.pl 9 godzin temu

Teściowa bliższa niż rodzona matka: gorzka prawda mojego życia

Historia o tym, jak jedna kobieta stała się moją matką, a druga — tylko formalnością w dokumentach.

Moja rodzona matka zawsze stawiała na pierwszym miejscu własny nastrój, swoje pragnienia, swój spokój. Ja byłam gdzieś w tle, jak cień, jak coś obowiązkowego, ale nieistotnego. Teraz złości się, iż nie biegam do niej na każde zawołanie, iż z „obcą” — jak to mówi — „kobietą” mam bliższe relacje niż z tą, która mnie urodziła. Ale to ona sama tak to ułożyła.

Od dzieciństwa żyłam według jednej prostej zasady: nie przeszkadzać mamie. To gwarantowało ciszę w domu i brak awantur. Była zajęta sobą, serialami, koleżankami, jakimś wiecznym rozdrażnieniem. Sprawdzanie lekcji kończyło się klapsem, a rozmowy — zirytowanym krzykiem.

— Boże, choćby w domu nie ma spokoju! Daj mi obejrzeć telewizję! — wrzeszczała, gdy tylko otwierałam usta.

Nie przyszła na żaden szkolny poranek. Żadne zebranie rodzicielskie nie odbyło się bez jej pretensji. Wspierała mnie babcia, a choćby ojczym — obcy człowiek — okazywał mi więcej ciepła. Pomagał mi w nauce, zapisał mnie do biblioteki, szczerze interesował się moim życiem. Kochałam go. A gdy odszedł, płakałam bardziej niż mama. Ona chyba choćby tego nie zauważyła.

Potem zupełnie się od siebie oddaliliśmy. Ja żyłam swoim życiem. Ona — swoim. Tak, dawała jeść i ubrania. Ale nie pytała, jak mi minął dzień, nie przytulała, nie interesowała się. Mogłam zejść na złą drogę, ale widocznie instynkt mnie uchronił.

Po liceum matka odmówiła płacenia za studia. Powiedziała: chcesz — zarabiaj sama. Pracowałam ciężko i dużo. Brałam każdą pracę, nie narzekałam. W jednej firmie poznałam Marcina — mojego przyszłego męża. Pokochaliśmy się, urządziliśmy skromne wesele i zamieszkaliśmy u jego rodziców.

Wtedy moje życie się odmieniło.

Jego mama, Halina Stanisławówna, okazała się nie tylko dobrą kobietą. Stała się moją prawdziwą matką. Bez histerii, bez osądów, bez pretensji. Słuchała, wspierała, dawała rady, gdy o nie prosiłam. Nigdy się nie wtrącała, ale zawsze była blisko.

Po raz pierwszy poczułam: oto ciepło. Oto rodzina. Nie bałam się być sobą. Nie bałam się popełniać błędów. Nie musiałam się bronić. I sama zaczęłam nazywać ją „mamo” — to przyszło naturalnie.

Do swojej rodzonej dzwoniłam raz w tygodniu. Tylko po to, żeby nie powiedziała, iż całkiem o niej zapomniałam. Ale każda rozmowa kończyła się słowami „jesteś niewdzięcznicą, zostawiłaś mnie”. I znów odkładałam słuchawkę z guliścią w gardle.

— Po prostu cię zazdrości — mówiła Halina Stanisławówna. — Masz teraz własną rodzinę. A twoja matka wciąż chce, byś żyła jej życiem.

W ciągu dwunastu lat małżeństwa urodziły nam się dwie cudowne córki. Mieszkamy już we własnym mieszkaniu, a teściowie wyprowadzili się za miasto. Dzieci uwielbiają u nich bywać. Do mojej matki jeździć nie chcą. My z mężem zaglądamy tylko na święta — z obowiązku, nie z serca.

Ona się obraża. Oskarża. Mówi, iż ją zdradziłam. Ale ja wiem: prawdziwa matka to nie ta, która tylko urodziła, ale ta, która kocha. Halina Stanisławówna stała się dla mnie właśnie taka. Jest blA teraz, gdy patrzę wstecz, rozumiem, iż rodzina to nie krew, ale miłość, która trwa pomimo wszystkiego.

Idź do oryginalnego materiału