Mam siedemdziesiąt siedem lat i dożyłem dnia, w którym proszę swoją synową, Agnieszkę, jedynie o talerz zupy. Jeszcze niedawno uważałam, iż jej obowiązkiem – podobnie jak moim dawniej – jest utrzymywanie domu w czystości, gotowanie, szydełkowanie, opiekowanie się rodziną. Ale życie się zmieniło i ja, Maria Nowak, zrozumiałam, iż moje oczekiwania pozostały w przeszłości. Zabrał mnie do siebie syn Marek z Agnieszką, i teraz mieszkam w ich domu, czując się raz jak gość, raz jak ciężar. Serce ściska się na tę myśl, ale uczę się akceptować rzeczywistość, choć w środku wciąż tli się uraza.
Kiedyś byłam panią dużego domu. Wstawałam o świcie, gotowałam rosół, piekłam pierogi, wyszywałam obrusy, wychowywałam Marka. Mój mąż, niech spoczywa w pokoju, pracował w hucie, a ja dbałam o dom, by wracał do ciepła. Myślałam, iż tak musi być: kobieta to strażniczka ogniska domowego, a synowa, gdy przyjdzie czas, przejmie tę rolę. Gdy Marek przyprowadził Agnieszkę, miałam nadzieję, iż stanie mi się córką, iż razem będziemy krzątać się po kuchni, dzielić przepisami jak za dawnych lat. Ale stało się inaczej.
Agnieszka to kobieta nowoczesna. Pracuje w korporacji, non-stop z telefonem, ubiera się modnie, rzadko gotuje. Kiedy wzięli ślub, mieszkałam jeszcze sama, ale dwa lata temu zdrowie zaczęło szwankować – nogi odmawiały posłuszeństwa, w głowie się kręciło. Marek nalegał: „Mamo, zamieszkaj z nami, będzie ci lepiej”. Zgodziłam się, sprzedałam mieszkanie, by nie być ciężarem, a pieniądze dałam na remont ich domu. Myślałam, iż pomogę w gospodarstwie, na ile sił starczy. Ale Agnieszka nie chciała ani mojej pomocy, ani moich oczekiwań.
Od pierwszego dnia widziałam, iż nie lubi, gdy wchodzę do kuchni. Raz zaproponowałam ugotowanie rosołu, jak Marek lubi, a ona tylko się uśmiechnęła: „Pani Mario, niech się pani nie trudzi, zamówimy jedzenie, będzie szybciej”. Zamówią? Dla mnie gotowanie to troska, a nie kliknięcie w aplikację. Próbowałam sprzątać, ale Agnieszka delikatnie powstrzymywała: „Nie trzeba, mamy odkurzacz robotyczny”. Robot? A gdzie dusza, gdzie domowe ciepło? Milczałam, ale w środku rosło poczucie, iż tu nie pasuję. Marek tylko wzruszał ramionami: „Mamo, Aga sobie radzi, odpocznij sobie”. Odpocznij? W moim wieku odpoczynek to nie bezczynność, ale bycie potrzebnym.
Najboleśniejsze jest jej podejście. Zawsze wierzyłam, iż synowa powinna szanować teściową, pomagać, słuchać rad. Ale Agnieszka robi wszystko po swojemu. Przyrządza jakieś sałatki z quinoa, a nie schabowego, jak ja ją uczyłam. Dom lśni czystością, ale jest zimny – brakuje tych drobiazgów, które nadując mu życie: haftowanych serwet, zapachu świeżego chleba. Raz zagaiłam: „Aga, może upieczemy szarlotkę, Marek tak lubi”. A ona: „Pani Mario, jemy teraz mniej cukru, dieta”. Dieta? A czym żywi się dusza?
Zaczęłam się obrażać. Myślałam, iż mnie nie szanuje, nie ceni mojego doświadczenia. Mówiłam Markowi: „Synu, twoja żona w ogóle nie dba o dom, wszystko na telefon, wszystko na wynos. Czy to jest rodzina?”. On tylko machnął ręką: „Mamo, u nas wszystko gra, nie dramatyzuj”. Gra? Dla nich może i gra, ale ja czuję się jak mebel, który przesunięto pod ścianę. Sąsiadka, gdy się poskarżyłam, westchnęła: „Mary, czasy się zmieniły, synowe już nie te co dawniej”. Ale ja nie chcę winić czasów. Chcę, by mnie dostrzegano, a nie tylko nakarmiono i odłożono do łóżka.
Pewnego dnia dotarło do mnie, iż dłużej nie wytrzymam. Agnieszka szedła z kolację – coś z kurczakiem i dziwnym sosem. Siedziałam w swoim pokoju, słuchałam, jak śmieja się z Markiem, i nagle poczułam się obco. Wstałam, weszłam do kuchni i powiedziałam: „Agnieszko, zrób mi proszę talerz zwykłej zupy. Takiej, jaką lubię, z ziemniakami”. Zdziwiła się, ale skinęła głową: „Dobrze, pani Mario, jutro ugotuję”. I wczoraj przyniosła mi tę zupę – prostą, ciepłą, niemal jak moja. Jadłam i ledwie powstrzymywałam łzy. Nie przez smak, ale przez uświadomienie sobie: oto wszystko, o co teraz proszę. Nie haftu, nie sprzątania, nie moich zasad – tylko talerz zupy.
Zrozumiałam, iż moje oczekiwania są z innego świata. Agnieszka nie stanie się taka jak ja i może to wcale nie jest złe. Pracuje, jest zmęczona, a ja w swoim wieku nie mam możności oceniać, jak ma wyglądać ich życie. Ale boli, iż nie jestem już potrzebna jak dawniej. Marek mnie kocha, to wiem, ale ma własne sprawy. A ja siedzę w ich domu i myślę: gdzie jest ta kobieta, która wszystko zarządzała? Pozostała po niej tylko staruszka prosząca o zupę.
Postanowiłam nie poddawać się. Nauczę się żyć w nowej rzeczywistości: oglądać seriale, spacerować po osiedlu, dzwonić do dawnych przyjaciółek. Może poproszę Agnieszkę, by nauczyła mnie zamawiać jedzenie przez telefon – może mi się spodoba? Nie chcę jednak być ciężarem. jeżeli nie widzą we mnie matki ani babci, znajdę dla kogo żyć. A póki co proszę tylko o talerz zupy – i może odrobinę ciepła, którego mi tak brakuje..