Telefon z przeszłości

newsempire24.com 1 dzień temu

Zegar z przeszłości

Rankiem Jadwiga Wójcik odkryła, iż stojący w przedpokoju zegar przestał tykać. Wskazówki zamarły przy pięciu po pięć. potrząsnęła go, przyłożyła ucho cisza. Może pusta bateria pomyślała, a może znak. Znak czego? Wszystko, co miało się w jej życiu zdarzyć, już się spełniło. Dzieci dorosły i odleciały z gniazda. Mąż, dzięki Bogu, żyje i ma się dobrze, ale od pięciu dni przebywa u starego przyjaciela na wsi. Samotność, do której przywykła, w tych porannych chwilach brzmiała niepokojąco głośno i namacalnie.

Zaparzyła kawę i spojrzała na karton ze starymi pocztówkami, który dopiero wczoraj wyjęła z półki, chcąc zrobić porządek. Jadwiga sięgnęła po losowy, pożółkły kopertę. To nie była pocztówka, a list napisany delikatnym, niemal dziecinnym pismem. Droga Jadwiga! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin i. Dalej standardowe życzenia, ale serce zadrżało, gdy zobaczyła podpis: Twój na zawsze, Stanisław.

Stanisław Stanisław Krawczyk. On był jej pierwszą miłością z lat studenckich, człowiekiem, przy którym była gotowa wyjść za mąż, ale los potoczył się inaczej. Wyjechał do innego miasta, by opiekować się chorym ojcem. Ich listy stawały się coraz rzadsze, aż w końcu całkowicie zamilkły. Jadwiga spotkała innego, wyszła za mąż, urodziła dzieci. O Stanisławie nie myślała przez trzydzieści lat; stał się jak duch z innego życia, niejasny i nieistotny.

Teraz, trzymając w dłoniach ten list, poczuła nagłe, ostre żal. Nie za nieurodzioną miłość swoje życie kochała. ale za to, iż kiedyś przerwana wątek unosił się w powietrzu, niewyjaśniony. Co się z nim stało? Czy żyje?

Myśl wydała się głupia, podmuch porannej ciszy i zatrzymanego zegara. Odłożyła list, dokończyła kawę i ruszyła do sprzątania. Jednak obraz Stanisława nie opuszczał jej. Przypomniała sobie, jak spacerowali jesiennym parkiem, jak recytował jej wiersze Mickiewicza, których nie rozumiała, ale udawała, iż rozumie, by słuchać jego głosu.

Cały dzień minął w zamglonym, medytacyjnym stanie. Przeglądała stare zdjęcia, listy, drobiazgi. Zegar w przedpokoju milcząco obserwował ją.

Następnego ranka kupiła nową baterię i włożyła ją do zegara. Wskazówki drgnęły i znów ruszyły. Clic. Znane tyknięcie wypełniło korytarz. W tym momencie zadzwonił telefon.

Jadwiga? wypowiedział się głos, który przypominał jej dawne, dziewczęce sny. To Stanisław. Przepraszam, iż przeszkadzam, ale wczoraj cały dzień myślałem o Tobie. Jakby jakaś natrętna myśl nie dawała spokoju. Znalazłem Twój numer u wspólnych znajomych Pewnie zupełnie mnie zapomniałaś.

Milczała, patrząc na zegar, który odliczał czas pewnie i równomiernie. Nie zapomniała. Po prostu ukryła wspomnienie głęboko, tak jak chowamy najcenniejsze, a i niepotrzebne rzeczy. Teraz wróciło. Nie po to, by wszystko odwrócić, ale by zamknąć pewien rozdział albo dodać wielokropek.

Pamiętam Cię, Stanisławie wyszeptała cicho. Wczoraj właśnie ten list czytałam.

Po drugiej stronie linii zawisła zdumiona cisza.

Nie może być szepnął. Wiesz, wczoraj znalazłem nasze wspólne zdjęcie nad Wisłą. Tam byliśmy…

Rozmawiali ponad godzinę. Okazało się, iż mieszka w trójgodzinnym dojeździe od niej, ma dorosłą córkę i małego wnuka. Żona zmarła pięć lat temu.

Ustalili, iż spotkają się na kawę i pogadają.

Jadwiga położyła słuchawkę i podeszła do okna. Padał deszcz, stukał o parapet, zmywając kurz. Nie wiedziała, co będzie dalej. Nic nie było ustalone, nic nie pękało. Po prostu zegar, który kiedyś stanął, znów tykał. A w jej uporządkowanym, przewidywalnym życiu pojawiło się delikatne, ledwie słyszalne tykanie nowego czasu.

Nie planowała niczego. Nie wyobrażała sobie spotkania bała się zafortunować, bała się rozczarować własne oczekiwania. Po prostu żyła te kilka dni w dziwnym, niestabilnym stanie, jakby szła po cienkim wiosennym lodzie, czując, jak pod stopami pęka.

Mąż wrócił z wczasowego domu opalony, pachnący słońcem i kiełbasą. Opowiadał o wędkowaniu, o naprawie sauny z kolegą. Jadwiga kiwała głową, uśmiechała się, nakładała na stół barszcz, a jednocześnie łapała się na tym, iż patrzy na niego z boku, na jego spokojną twarz, na ręce, które pewnie trzymają młotek lub widelec. Myślała: oto mój mąż, człowiek, z którym przeżyłam życie. A za progiem istnieje inny, nieprzeżyty świat, w postaci szarego starszego pana z głosem z przeszłości.

W dniu spotkania ubrała proste beżowe sukienki tę, w której mąż zawsze mówił, iż wygląda pięknie. Nie malowała się intensywnie tylko podkreśliła kreski tuszem. Po co? pytała siebie. Czy mam udowodnić mu, iż czas mnie oszczędził? Czy może samym sobie?

Wybrał małą, cichą kawiarnię nie w centrum, przytulną, z niewielkimi stolikami i zapachem świeżego pieczywa. Weszła i od razu go zobaczyła. Stał przy oknie, nerwowo ściskał serwetkę, wpatrując się w filiżankę. W tym momencie rozpoznała go. Nie tego młodego chłopaka z gitarą, a dzisiejszego mężczyznę. W kącikach oczu promienie zmarszczek, ręce, które spoczywały na stole już nie były chłopięce, a dojrzałe, doświadczone. Spojrzał na nią, wstał, a na jego twarzy pojawiło się to samo nie zachwyt, a ciche, prawie przerażone: To naprawdę Ty?.

Jadwiga rzekł, a głos mu zadrżał.

Stanisławie odpowiedziała, siadając naprzeciw, bo nogi jej drżały.

Pierwsze minuty były puste: pogoda, droga, zmiany w mieście. On przyznał, iż przyjechał jak na egzamin i trzykrotnie zmieniał koszulę. Jadwiga roześmiała się, a lód zaczął topnieć.

Potem wspomnienia wylewały się stopniowo. Najpierw ostrożne, jakby smakując wodę, później odważniejsze. Śmiali się z absurdów studenckich lat, które kiedyś wydawały się tragediami, a teraz były jedynie zabawnymi anegdotami. Przypomnieli profesora z wytrzymałości materiałów, którego wszyscy się bali. Wspominali nocne spacery całym rokiem po Warszawie.

Gdy kawa już przeszła, a na stole stały nowe filiżanki, zapadła przerwa ta, w której powinno zabrzmieć najważniejsze.

Tęskniłem bardzo długo powiedział, nie patrząc na nią, kręcąc spodkiem. Żałuję, iż nie wziąłem Cię ze sobą. Że nie nalegałem. Myślałem, iż robię dobrze, dając nam czas. A czas nie był po naszej stronie.

Jadwiga milczała. Co mogła odpowiedzieć? Że i ona żałuje? To byłoby nieprawda. Bo z tego rozstania wyrosło jej życie z mężem, dziećmi, radościami i smutkami. Żałować tego oznaczałoby zdradzić wszystko.

Nie trzeba, Stanisławie szepnęła. Nie żałuj. Wszystko było słuszne. Byliśmy młodzi i głupi. Gdybyś wtedy nalegał, a ja pojechała najprawdopodobniej po miesiącu spieralibyśmy się po kres. Stałbyś się dla mnie człowiekiem, który ukradł moje życie w Warszawie, a ja dla Ciebie ciężarem przy babci.

Spojrzał na nią z zadumą, w oczach miał zaskoczenie i jakąś smutną klarowność.

Tak myślisz?

Jestem tego pewna. Idealizowaliśmy przeszłość, Stanisławie. Zakochaliśmy się nie w sobie, ale w własnych wspomnieniach, w tych dwóch duszach, które już nie istnieją.

Odchylił się na krześle i westchnął. Westchnienie było dziwne jednocześnie ulżyło i rozczarowało.

Zawsze byłaś mądrzejsza. Przyszedłem tutaj nie wiem po co. Z nadzieją na cud, chyba. Żeby zobaczyć się znowu i czas cofnął się.

Czas nie cofa się uśmiechnęła się łagodnie. Po prostu istnieje. I był nasz. I to piękne. Teraz jest inny.

Wyszli razem z kawiarni. Stanisław odprowadził ją do samochodu.

Dziękuję rzekł. Za przyjście. I za prawdę.

Dziękuję Tobie odpowiedziała. Za to, iż odnalazłeś. To było dla mnie ważne.

Skinął głową, po chwili niepewnie wyciągnął rękę. Jadwiga ją przyjęła ciepłą, twardą, prawdziwą i puściła.

Jechała do domu, patrząc na ulice, po których kiedyś biegała młodą i beztroską. Nic się nie zmieniło, a wszystko się zmieniło. Nie czuła ani smutku, ani pustki. Wewnątrz była jakaś jasna, czysta cisza, jak po długiej rozmowie, kiedy wszystko już powiedziane i serce spoczywa.

W domu mąż oglądał mecz. Gdy ją zobaczył, wycisnął dźwięk.

Jak tam? zapytał po prostu. Nie Gdzie byłaś?, nie Z kim?. Wiedział, co jej powiedziała poprzedniego wieczoru: iż spotkała się z dawnym kolegą z uczelni, którego nie widziała setkę lat.

Nic odparła. Pogadaliśmy.

Dobry? dopytał, w oczach nie było zazdrości, ani podejrzenia, jedynie troska.

Dobry przytaknęła. Ale zupełnie obcy.

Poszła do kuchni przynieść czajnik. Jej wzrok spoczął na wazonie z lilią białą, którą mąż rano zerwał w ogródku. Białe, pachnące kłosy. Dotknęła chłodnych, wilgotnych płatków.

Mąż podszedł, objął ją z tyłu i położył podbródek na jej głowie.

Kocham Cię powiedział po prostu, jakby informował, iż jutro będzie deszcz.

Wiem odpowiedziała, zamykając oczy. I ja Ciebie.

Zrozumiała wtedy, iż zegar w przedpokoju zatrzymał się nie po to, by przywrócić przeszłość, ale by ostatecznie utwierdzić ją w teraźniejszości. By pokazać, iż wszystko, co było, było niezbędne. A to, co jest, jest jedynym prawdziwym miejscem w całym wszechświecie.

Już nie słyszała jego tyknięcia. Ale wiedziała teraz bije dokładnie.

Idź do oryginalnego materiału