Syn zadzwonił i zaczął narzekać na życie, od razu zrozumiałam, czego chce, ale moja decyzja jest niezmienna.
Jestem matką trójki dzieci: mam dwóch synów i córkę. Już są dorosłe, i czekam na wnuki, choć rozumiem, iż najpierw muszą założyć własne rodziny. Jednak w dzisiejszych czasach wszystko wygląda inaczej — modne jest żyć w „partnerstwie”, odwlekać małżeństwo i odkładać zakładanie rodziny na później. Zawsze myślałam, iż moim głównym zadaniem jest postawić dzieci na nogi, dać im skrzydła, aby stały się niezależne, a później mogłabym nareszcie odpocząć i żyć dla siebie. Ale nie! Ten spokój nie nadszedł. Wciąż martwię się o nie bez przerwy. Dlaczego wszystko spoczywa na mnie? Bo wyszłam za niedojrzałego mężczyznę, który nie potrafił zatroszczyć się ani o siebie, ani o dzieci, zostawiając mnie samą z tym ciężarem.
Opowiem wszystko po kolei. Mój starszy syn, Aleksander, patrzy sceptycznie na życie rodzinne i na razie choćby nie myśli o ślubie. Młodsza, Małgosia, długo przebierała w kandydatach na męża, zwodziła ich, ale robiła to z głową, nie tracąc zdrowego rozsądku. Teraz znalazła swojego człowieka i od dwóch lat mieszkają razem w małym miasteczku pod Krakowem, zostało tylko się pobrać. O Małgosię jestem prawie spokojna — wie, czego chce.
Za to środkowy syn, Damian, dodaje mi siwych włosów i bezsennych nocy! Jeszcze w czasie studiów wprowadził się do dziewczyny. „Mamo, ożenię się!” — oznajmił z radością. Ale jego „miłość życia”, Natalia, okazała się sprytną lisicą: wykorzystała go finansowo — i mnie też — a potem zostawiła dla innego. To był dla mnie szok. Wynajmowali mieszkanie, żeby być razem, ale ciągle brakowało pieniędzy. „Mamo, nie mam z czego zapłacić za mieszkanie!” — dzwonił co miesiąc, drżącym głosem. Pytałam: „Dlaczego nie płacicie razem?” A on: „Natalia nie ma pieniędzy, oszczędza na prezent dla mamy”. Pomagałam — przesyłałam mu kwoty, żeby nie rzucił studiów, żeby nie załamał się pod ciężarem.
Kiedy Natalia odeszła, postanowiłam: niech to będzie dla niego lekcja. Pod moim surowym okiem Damian skończył studia, zdobył dyplom i, jak mi się wydawało, zmądrzał trochę. Ale nie! Głupcy uczą się na cudzych błędach, mądrzy na własnych, ale dopiero za trzecim razem. I tak pojawiła się Kinga. „Mamo, ona jest taka, taka! Jest najlepsza na świecie!” — powtarzał z błyskiem w oczach. Na pierwszy rzut oka dziewczyna wydawała się rozsądna, gospodarna. choćby się ucieszyłam — może tym razem się uda? Wyprowadzili się do innego miasta, wynajęli mieszkanie, żeby mieszkać osobno. I wszystko powtórzyło się: znów brakowało pieniędzy.
Damian już wtedy zarabiał przyzwoicie — niektóre rodziny z dziećmi żyją z takich pieniędzy przez miesiąc! Ale dla dwojga dorosłych to było „za mało”. Kinga mogła nie pracować przez pół roku, a choćby i rok: to trudno jej znaleźć miejsce, to zdrowie się sypie, to zespół „nie taki”. Tak żyją w swoim „partnerstwie” już pięć lat. I przez te wszystkie lata regularnie wysyłałam synowi pieniądze. Niewielkie sumy, ale wysyłałam! Rozumiem, iż dawno powinnam przestać, ale za każdym razem, kiedy dzwonił z żałosnym: „Mamo, nie mam choćby na chleb!”, serce mi się krajało. To mój syn, moja krew! Jak mogłam powiedzieć „nie”?
Próbowałam otworzyć mu oczy, krzyczałam do słuchawki: „Damian, to nienormalne! Jak można tak marnotrawić budżet? Gdzie znikają pieniądze? Przy obecnych cenach powinno wam wystarczyć z nawiązką!” A on odpowiadał: „Wiem, nigdy nie lubiłaś Kingi!” Mój syn mnie nie słyszy, jakbym mówiła do ściany. Co robić? Czuję się zagubiona, a niepokój mnie zżera.
Wczoraj znów zadzwonił. Głos zmęczony, prawie załamany: odszedł z pracy, nowej jeszcze nie znalazł, nie wie, jak dalej żyć. Jego dziewczyna — czy już żona? — pracuje teraz, zarabia. Ale paradoksalnie: pieniądze Damiana to „wspólne” pieniądze, a Kingi — tylko jej, i wydaje je wyłącznie na siebie. Naprawdę, co to za życie? Słuchałam jego narzekań i już wiedziałam, do czego zmierza. Znów poprosi o „choć trochę” pieniędzy, żeby przetrwać ten miesiąc.
Ale powiedziałam sobie: dość! Stanowczo, jak wyrok. Niech sami sobie radzą. Niech Kinga go wspiera, albo niech w końcu przejrzy na oczy i zobaczy, z kim związał swoje życie. Moja cierpliwość się skończyła. Nie mogę dłużej być ich wiecznym kołem ratunkowym. Serce boli, łzy napływają do oczu, ale zacięłam zęby i postanowiłam: nie dam ani grosza. Teraz proszę o radę: jak wytrzymać tę decyzję? Jak się nie załamać, gdy znów zadzwoni z żalami? Jak dotrzymać słowa, gdy matczyna miłość krzyczy: „Pomóż mu”? Chcę, żeby mój syn stał się mężczyzną, a nie chłopcem, który ciągle trzyma się kurczowo mojej spódnicy. Pomóżcie mi znaleźć siłę!