Tego samego dnia weszli tak wysoko… 16 października 1978 r. Wanda Rutkiewicz zdobyła Mount Everest, a Karol Wojtyła został papieżem!

supernowosci24.pl 2 godzin temu
Dokładnie 46 lat temu miały miejsce wielkie wydarzenia w życiu Wandy Rutkiewicz i Karola Wojtyły (Fot. Seweryn Bidziński/domena publiczna, Pixabay)

Jest 16 października 1978 roku. 58-letni Karol Wojtyła niespodziewanie zostaje Głową Kościoła. Jest pierwszym od ponad 450 lat nie-Włochem i najmłodszym papieżem od półtora wieku. Gdy przemawia na Placu Piotrowym, z Mount Everestu wraca właśnie 35-letnia Wanda Rutkiewicz. Jest pierwszą Europejką, pierwszym Polakiem i 3. kobietą na świecie, która zdobyła najwyższy szczyt Ziemi. – Dobry Bóg tak chciał, iż oboje tego samego dnia weszliśmy tak wysoko – powiedział jej Jan Paweł II gdy rok później wręczyła mu kamyk ze słynnej góry. A ściszonym głosem dodał: – Proszę przyjechać do mnie na Watykan. Wówczas we dwójkę urwiemy się w góry, nie bacząc na to, co ludzie powiedzą…

Karola Wojtyłę i Wandę Rutkiewicz połączyła nie tylko historyczna data, ale i miłość do gór. Oboje odwiedzali też nasze strony. Ona mieszkała przez kilka lat w Łańcucie, on uwielbiał wędrówki po Bieszczadach i Beskidzie Niskim.

  • PRZECZYTAJ TEŻ: „Mówiła, iż Łańcuta nigdy nie zapomni”. Przyjaciółka Wandy Rutkiewicz dzieli się wspomnieniami

Ukochał górskie szlaki

Uroki Bieszczadów Karol Wojtyła zaczął odkrywać we wrześniu 1952 r., wędrując z 5-osobową grupą studentów. Pokonał m.in. trasę z Komańczy, przez Prełuki, Duszatyn do Jeziorek Duszatyńskich i Chryszczatej. Młodemu kapłanowi niestraszne były wszelkie niewygody, czego dowodem był nocleg w ciasnej (2 m kw.), opuszczonej przydrożnej kapliczce, stojącej w Łubnem. Swoją wędrówkę zakończył jednak wcześniej niż planował, na skutek kontuzji jednego z uczestników.

Przerwana wyprawa nie zniechęciła przyszłego papieża do kolejnej wizyty w Bieszczadach – niespełna rok później. Wraz z grupą 17 osób pokonał wtedy szczególnie malowniczy, a zarazem jeden z trudniejszych szlaków, wiodący z Ustrzyk Górnych przez Tarnicę, Halicz, Rozsypaniec i Wołosate, a dalej przez Połoniny Caryńską i Wetlińską, na Smerek, Okrąglik, do Cisnej, kierując się przez Chryszczatą do odwiedzonych rok wcześniej Jeziorek Duszatyńskich. Na dłuższą, bo jednodniową chwilę odpoczynku, pozwolili sobie w klasztorze w Komańczy.

Klasztor w Komańczy. (Fot. Aneta Jamroży)

Z noclegiem w tym miejscu wiąże się zabawna anegdota. Wspominała ją w jednym z wywiadów nazaretanka, siostra Bogumiła:

– Z przekazów wynika, iż siostry zaproponowały piechurom nocleg w drewnianym budynku gospodarczym, który pełnił funkcję wozowni. Spali na słomie, wraz ze swoim przewodnikiem. Ten nie przyznał się, iż jest księdzem. Nie chciał swą osobą sprawiać siostrom kłopotu – mówiła.

Z innych źródeł wynika, iż nazaretanki, które nie do końca zaufały przybyszom zwróciły uwagę Wojtyle, by nie palili papierów, bo mogą wywołać pożar.

Niezwykły kapłan wracał w Bieszczady jeszcze m.in. w latach 1956 – 58, 1960, 1963 oraz w 1968 r. Zwiedził góry wzdłuż i wszerz, chociaż widać, iż szczególny sentyment miał do Połonin, Jeziorek Duszatyńskich i tras w okolicach Tarnicy. Nie zabrakło go także na Rawkach, Bukowym Berdzie, Otrycie, ale również w okolicach Jeziora Solińskiego (Rajskie, Chrewt, Teleśnica Sanna, Łobozew).

Nie uchylał się od mycia naczyń

Jak wspominał w rozmowie z „Super Nowościami” Jerzy Rieger, towarzysz wędrówek Karola Wojtyły, podczas wypraw wszyscy byli równi. – Ksiądz Wojtyła nigdy nie uchylał się od takich rzeczy jak np. mycie naczyń, co w tych pierwszych latach oznaczało wodę, trochę piasku i szorowanie menażek. Nosił zawsze bardzo ciężki plecak – szczególnie iż miał w nim przedmioty niezbędne do odprawienia liturgii – opowiadał. – To były inne czasy, kościół był wtedy inny. Myśmy się przyzwyczaili do księdza na odległość, więc msze św. w lesie, czy nad jeziorem robiły niesamowite wrażenie. Był w tym też element konspiracji. Odczuwało się taką niesamowitą bliskość Pana Boga – podkreślał.

Karol Wojtyła w Beskidzie Niskim – lata 50. Jedno ze zdjęć, które można zobaczyć w Centrum Pamięci w Pastwiskach.

Podczas wędrówki w 1957 r. Grupa Wujka (tak nazywano Karola Wojtyłę) miała się spotkać z inną grupą turystów. Z racji tego, iż była już ciemna noc, do spotkania nie doszło, gdyż obie drużyny nie mogły się odnaleźć. Nad ranem okazało się, iż nocowali… niedaleko siebie. Na tej samej wyprawie, Wojtyła przekonał się, iż nadmierne „uduchowienie” nie zawsze kończy się dobrze. Podczas jednego z dyżurów, kiedy jako bazowy miał obowiązek suszyć mokre ubrania nad ogniskiem, zapomniał się. Skutkiem czego były… spalone spodnie.

Ostatnia wizyta Karola Wojtyły w Bieszczadach, już jako kardynała i metropolity krakowskiego, miała miejsce w 1968 r. Była związana z intronizacją cudownej ikony rudeckiej dla kościoła w Jasieniu, który stał się Bieszczadzkim Sanktuarium Maryjnym. Charyzmatyczny duchowny ukochał także Beskid Niski. Jeszcze dwa miesiące przed wyborem na papieża, odpoczywał w Rudawce Rymanowskiej.

Dziś ślady jego beskidzkich wędrówek znajdziemy w niewielkim Centrum Pamięci w Pastwiskach.

Bez paszportu w Himalaje

Wanda Rutkiewicz celowała przede wszystkim w najwyższe szczyty. Jej wielkim marzeniem, podobnie jak niemal każdego alpinisty, było zdobycie Mount Everestu. W 1978 pojawiła się szansa, by je zrealizować – zaproszono ją na niemiecko-francuską wyprawę. Uszczęśliwiona Wanda rzuciła się w wir gorączkowych przygotowań. Gdy wydawało się, iż wszystko jest dopięte na ostatni guzik, pod znakiem zapytania stanęła jej karta zdrowia sportowca. U Wandy wykryto bowiem anemię. Alpinistka wyprosiła jednak upragniony dokument, biorąc całą odpowiedzialność na siebie. Gdy 12 sierpnia zjawiła się na lotnisku, pojawiły się kolejne kłopoty.

– Na pół godziny przed odlotem zorientowałam się, iż nie mam przy sobie paszportu. Mój bagaż był już załadowany – wspominała Wanda Rutkiewicz. W szalonym pośpiechu wróciła na pocztę, gdzie załatwiała ostatnie formalności. Placówka była już zamknięta. Sprzątaczka zaprowadziła ją do mieszkającego niedaleko kierownika, który pomógł odnaleźć pozostawione dokumenty. Himalaistka zdążyła na samolot, tylko dlatego, iż poczekał na nią kilkanaście minut.

Z wrogami na szczyt

Wanda Rutkiewicz na Krzywej Turni w Sokolikach – lata 70. (Fot. Seweryn Bidziński/domena publiczna)

W górach nie było łatwiej. Choć podczas aklimatyzacji udało jej się zwalczyć anemię, atmosfera wśród wspinaczy nie przypominała sielanki. Wanda była jedynym Polakiem w grupie, a do tego kobietą, filmowcem wyprawy i drugim zastępcą kierownika, a to drażniło mężczyzn. Owszem, wśród uczestników znalazła się jeszcze jedna przedstawicielka płci pięknej – Marianne, ale ta bez męża nie potrafiła zrobić kroku. Na parasol bezpieczeństwa nie mogła liczyć Polka, którą traktowano na równi z mężczyznami. Przynajmniej, jeżeli chodzi o obciążenie bagażem. W tej kwestii ustalono, iż każdy uczestnik musi wnieść z bazy do górnych obozów przynajmniej 75 kg sprzętu. Podczas gdy mąż Marianne troskliwie przygarnął cześć bagażu żony, Wanda musiała się wykłócać, żeby 3-kilogramową kamerę zakwalifikować do obowiązującego obciążenia. Sytuacji nie poprawiło zapalenie oskrzeli, którego nabawiła się himalaistka.

Po kolejnych tygodniach wrogiego traktowania, Wanda nie wytrzymała. – Mam dosyć – nie gór, nie wiatru, nie śnieżycy, tylko ludzi. Koniec z żartami! Nie mogę iść z wrogami na szczyt – zakomunikowała organizatorowi wyprawy, prosząc by jej partnerem był lokalny tragarz – Szerpa Mingma.

Do kolejnych problemów dołączyły niesprzyjające warunki pogodowe. Gdy wydawało się, iż nie pozwolą one na atak szczytowy nastąpiła nagła poprawa aury.

Krok po kroku

Wspinając się ku wymarzonemu szczytowi, Wanda przetrawiała słowa jednego z kolegów: „Nie masz co marzyć o wejściu na Everest! Nie dasz rady. choćby nie powinnaś próbować, bo będziesz zagrożeniem dla innych”. Krok po kroku Polka udowadniała, jak bardzo się pomylił. Znów jednak miała pecha. Okazało się, iż w obozie IV, w którym himalaistka miała nocować przed atakiem szczytowym, nie ma dla niej śpiwora. Wizja tak ważnej nocy w temperaturze powyżej minus 30 stopni, bez dodatkowego źródła ciepła nie była optymistyczna. Na szczęście jeden z wracających ze szczytu wspinaczy oddał Rutkiewicz własne nakrycie, ratując sytuację.

Pomimo śpiwora spała tej noc w puchowej kurtce, kilku swetrach, spodniach puchowych oraz spodniach z wełny i kilku warstwach ciepłej bielizny. Nic dziwnego, iż modliła się, by żadna potrzeba fizjologiczna nie zmusiła jej do wyjścia z namiotu.

– Kokosiliśmy się od czwartej. Jakaż to jest mordęga w takim maleńkim namiociku poruszać się, kiedy każdy ruch na wysokości 8 tysięcy metrów jednak kosztuje sporo wysiłku. Wszystko się robi na takich zwolnionych obrotach, a tu jeszcze tak ciasno – wspominała Wanda.

„Nie mogę chełpić się zwycięstwem”

O godz. 7.30 Rutkiewicz ruszyła w górę w towarzystwie 3 innych uczestników i 2 szerpów. Na upragnionym szczycie Polka stanęła o godz. 13.45 – zamarzła jej maska, więc ostatnie metry pokonała bez dodatkowego tlenu. O czym myślała stojąc na najwyższym szczycie Ziemi?

Czternastotysięczniki od lat przyciągają śmiałków, którzy marzą o zdobyciu najwyższych szczytów świata. (Fot. Domena publiczna)

– Moja euforia nie jest butna, nie podnoszę rak do góry gestem brania świat w posiadanie. Jest skierowana do wewnątrz, pełna pokory i wdzięczności. Górę traktowałam jak przeciwnika, bez ciepłych uczuć dla jej piękna i potęgi. Pozwoliła mi zwyciężyć i nie mogę chełpić się zwycięstwem. (…) Myślę o moich bliskich, o innych ludziach, którzy z tej odległości są mi również bliscy. Podobnie muszą chyba myśleć kosmonauci – Ziemia wydaje się ich rodzinnym domem, a ludzie jedną rodziną. Codzienność pozostawiona na dole z tej perspektywy wydaje i się bardzo droga – tak opisywała Polka swoje wrażenia sprzed 40 lat.

Co zostawiła na szczycie? – Wniosłam kamyk ze skałek, gdzie stawiają pierwsze kroki i trenują polscy taternicy – mówiła himalaistka.

Gdy Wanda zapisywała się na kartach historii, w Watykanie wciąż trwało konklawe. O godz. 18.18 ona wracała, a nad Kaplicą Sykstyńską pojawił się biały dym. Godzinę później świat dowiedział się, iż nowym Papieżem został Polak: Karol Wojtyła.

Wybór Karola Wojtyły na papieża / 16.10.1978

„Ludzie gór witają się stojąc”

Jan Paweł II, podobnie jak słynna himalaistka, kochał góry.. (Fot. Pixabay)

Następnego dnia, pierwsze strony gazet zdominowały informacje z Rzymu. Stąd sukces Wandy zszedł na drugi plan, a informacje przekazywano z opóźnieniem. Nikt też nie akcentował zbieżności obu wydarzeń. Zmieniło się to rok później po spotkaniu Wandy z Janem Pawłem II w czasie jego I pielgrzymki do Polski wiosną 1979 r..

Himalaistka zabiegała o audiencję, chcąc przekazać Ojcu Świętemu kamyk z najwyższej góry świata. Udało się ją „wcisnąć” dosłownie w ostatniej chwili. Kulisy tego spotkania ujawnił Zbigniew Święch, krakowski pisarz i odkrywca, pracujący wtedy w Biurze Prasowym wizyty Papieża. To dzięki jego staraniom himalaistka stanęła oko w oko z głową Kościoła. Pomógł mu o. Konrad Hejmo, rzecznik Episkopatu.

Do spotkania doszło w Pałacu Biskupów Krakowskich. Tak wspomina te chwile Zbigniew Święch (opisał je m.in. na łamach „Rzeczpospolitej”): – Scena niezwykła: papież dosłownie biegnie po schodach, lekko podkasawszy białą sutannę. Gdy nas ujrzał, opuścił ją i wyciągnął ręce w „papieskim geście”. Podszedł do wiszącego krucyfiksu, w skupieniu ucałował stopy Chrystusa. Za moment podszedł do Wandy i w tym momencie ona padła na kolana; papież energicznie podniósł ją pod łokcie i powiedział: „Pani Wando, ludzie gór witają się stojąc”.

To właśnie podczas tego spotkania, padły z ust Papieża słynne słowa: „Dobry los sprawił, iż nam obojgu, tego samego dnia, udało się wyjść tak wysoko”. Ojciec Święty zapytał ją także, czy sama była na Mount Evereście. – Najwyższych szczytów nie zdobywa się samotnie – odpowiedziała mu Wanda. – Coś mi na ten temat wiadomo – roześmiał się papież.

Jak relacjonował Zbigniew Święch, Jana Pawła II ucieszył prezent, który wręczyła mu alpinistka – oprawiony w srebro kamyk z „dachu świata” (dziś jest jednym z eksponatów Domu Rodzinnego Ojca Świętego Jana Pawła II w Wadowicach). Coś go jednak zastanowiło: – Przecież wierzchołek Mount Everestu okrągły rok pokryty jest śniegiem. Z którego miejsca go pani wyjęła? – zapytał Wandę. Ta odpowiedziała: – Widzę, iż Wasza Świątobliwość doskonale zna realia himalajskie. Rzeczywiście tak jest. Ten kamień wzięłam z tzw. Dolnego Szczytu, gdzie jest owiewane wiatrami piarżysko.

Także himalaistka nie wyszła ze spotkania z pustymi rękami. Dostała złożony z pereł różaniec. Gdy go podziwiała, Papież zażartował: – Gwarantuję pani, iż perły są naturalne, prawdziwe. Chwilę później, obejmując ją serdecznie powiedział nieco ściszonym głosem: – Proszę przyjechać do mnie na Watykan. Wówczas we dwójkę urwiemy się w góry, nie bacząc na to, co ludzie powiedzą…

Od 1978 r. Watykan stał się domem Karola Wojtyły. (Fot. Aneta Jamroży)

Feralny 13 maja…

Jak się okazało, nie tylko data 16 października była znacząca dla obojga. 13 maja 1981 r. Mehmet Ali Agca dokonał zamachu na życie Jana Pawła II. 13 maja – ale już 1992 r. to natomiast dzień zaginięcia Wandy Rutkiewicz w drodze na Kanczendzongę…

Źródła inf.: Andrzej Potocki,„Bieszczadzkimi i beskidzkimi śladami Karola Wojtyły”;Wanda Rutkiewicz „Na jednej linie”; Anna Kamińska, „Wanda Rutkiewicz. Opowieść o sile życia i śmierci”, „Spotkanie Jana Pawła II i Wandy Rutkiewicz. Wyżej tylko niebo”/„Rzeczpospolita”

Idź do oryginalnego materiału