„Od dzisiaj wszystko się zmieni!” — jak jedna kobieta postawiła na swoim wobec męża i syna
Nie jestem ze stali. Zwykła kobieta, której też może być źle. Której boli głowa, która jest zmęczona, która pracuje na pełen etat, a wieczorem wlecze ciężką, wypchaną po brzegi torbę z zakupami. Bo w domu czekają dwaj mężczyźni — wyrośnięci i najedzeni, którzy najwyraźniej myślą, iż jedzenie pojawia się samo. Kiedy siły w końcu się kończą, pozostaje tylko jedno — powiedzieć głośno to, co od dawna krzyczy w środku.
Tego dnia było wyjątkowo ciężko. W biurze chaos, szef od rana w złym humorze, ledwo doczekałam się końca zmiany. Już stojąc na przystanku, zrozumiałam, iż muszę jeszcze wstąpić do sklepu — w lodówce pusto, a w domu są Marek i Kacper. Marek ma czterdzieści dwa lata, wysoki, mocno zbudowany, z apetytem na miarę swojej postury. Kacper — piętnaście, trenuje piłkę nożną, po treningach znika wszystko, co znajdzie na talerzu.
Szłam do domu, zgarbiona pod ciężarem siatek, przeklinając w duchu, iż wzięłam tak dużo. Głowa pulsowała, każdy krok odbijał się bólem w skroniach. Ale nie mogłam nie pójść — bo jeżeli nie ja, to kto?
Gdy w końcu otworzyłam drzwi, Marek już był w domu. Leżał na kanapie, oglądał telewizję. Ani słowa, ani spojrzenia: „Jak się czujesz?” — jakbym była powietrzem. Kacper był jeszcze na treningu. W milczeniu przeszłam do sypialni, wzięłam tabletkę i położyłam się. Choćby piętnaście minut — żeby złapać oddech, zebrać myśli.
Ból trochę zelżał, ale nie ustąpił całkiem. Mimo to wstałam i poszłam do kuchni. Ciszę przerywał tylko szum telewizora, moje kroki i brzęk naczyń. gwałtownie ugotowałam spaghetti bolognese, pokroiłam sałatkę. Prostota, sytość. Nie było miejsca na finezje.
Kacper wrócił później. Zawołałam ich do stołu. Usiadłam i usłyszałam coś, co sprawiło, iż we wnętrzu coś pękło.
— Znowu spaghetti? — prychnął Marek. — Mogłaś zrobić coś ciekawszego.
— A ja wolałbym schabowego — dodał Kacper, bawiąc się widelcem w sałatce.
Nikt nie zapytał, jak się czuję. Nikt nie podziękował. Wiedzieli, iż boli mnie głowa. Widzieli, jak taszczyłam torby. Słyszeli, jak wzdychałam, ledwo stojąc na nogach. A jedyne, co potrafili powiedzieć, to „nam nie smakuje”.
Odłożyłam widelcOdłożyłam widelce, spojrzałam im prosto w oczy i powiedziałam cicho: „Jeśli wam nie smakuje, to od jutra gotujcie sobie sami.”