Dzisiaj widziałem coś, co nie daje mi spokoju. Na weselu mojej przyjaciółki Jadzi, która wydawała za mąż swoją córkę Kasię, zauważyłem coś dziwnego. Gdy goście krzyczeli „Gorzko!”, śmiali się i trącali kieliszkami z szampanem, pan młody całował pannę młodą w policzek z taką nieśmiałością, jakby to był ich pierwszy raz. Potem, zgodnie z tradycją, zasłonili się welonem i udawali namiętny pocałunek – wymuszony, sztuczny, jak z kiepskiego przedstawienia. Widziałem to wyraźnie. Nie było między nimi tej iskry, która rodzi prawdziwą bliskość. Chichotali, szeptali – jakby grali w jakiejś cudzej sztuce.
Jadzia krzątała się nerwowo, wycierając dłonie o sukienkę co chwilę. Gdy goście zajęli miejsca przy stołach, pociągnęła mnie za rękę i szepnęła:
– Spójrz tylko na teściową. Zachowuje się, jakby nie było wesela, tylko stypa.
Rozejrzałem się. Wcześniej nie widziałem matki pana młodego, choćby nie wiedziałem, która to z gości. Dopiero gdy Jadzia wskazała na kobietę w szarej sukience z srebrnymi wstawkami, zrozumiałem. Siedziała w kącie przy ostatnim stoliku z twarzą jak kwas. Głowę miała pochyloną, chusteczką wycierała łzy. Jej usta drżały, a w każdym oddechu było tyle bólu, iż aż mi serce ściśnęło.
– Może się źle czuje? – zapytałem, próbując być delikatnym.
– Co ty, chory to ona nie jest! – odparła Jadzia. – Ona tylko boi się, iż Kasia z dzieckiem „wlezie” jej do mieszkania. Syn dostał po babci trzypokojowe w Warszawie, a ta myśli, iż moja córka od razu będzie chciała tam zamieszkać.
– No, trochę przesadzasz. Jeszcze się nie pobrali, a ty już dzielisz metry – zażartowałem, ale atmosfera była napięta.
Nie mogłem przestać obserwować tej kobiety. Gdy goście jedli, śmiali się, składali życzenia – ona nie tknęła ani sałatki, ani szampana. choćby na syna, który tego wieczoru powinien być dla niej najważniejszy, nie spojrzała.
Gdy znowu rozległo się „Gorzko!”, teściowa gwałtownie odwróciła się do okna, zaciśnięte usta zrobiły się białe. Nie wytrzymałem i podszedłem do niej.
– Przepraszam… Wygląda na to, iż jest pani bardzo smutna. Wszystko w porządku?
Kobieta podniosła na mnie wzrok. W jej oczach były łzy, ale nie słabości – tylko prawdziwy, głęboki ból.
– Nie potrafię udawać – szepnęła. – To wszystko to przedstawienie. Mój syn… on nie kocha tej dziewczyny. Kasia jest dobra, szczera. Ona jest szczęśliwa, nie widzi prawdy. A on… żeni się, żeby dokuczyć swojej byłej.
Zaniemówiłem. Nie spodziewałem się takiego wyznania.
– Niemożliwe… Jest pani pewna?
– Sam mi to powiedział. Chciał pokazać swojej eks, jaki jest „szczęśliwy”. Prosiłam, błagałam, żeby tego nie robił. Ale on uparty. Myśli, iż własny ból można zagłuszyć, ranąc innych. A ja patrzę na tę dziewczynę – ona płonie, wierzy w tę miłość całym sercem. A on… on się tylko mści. I robi mi się niedobrze.
– Może jednak coś się zmieni? Ludzie czasem do siebie dorastają…
– Chciałabym w to wierzyć – odparła cicho – ale sumienie mnie gryzie. Szkoda mi jej. Bardzo szkoda. A syn… syn stał się dla mnie obcy.
Wróciłem w milczeniu do stolika. Jadzi nic nie powiedziałem. Ale dwa dni później sama do mnie zadzwoniła.
– Kasia wróciła do domu. Zabrała swoje rzeczy i nic nie mówi. Ani łez, ani krzyku – milczy jak grób. Nie rozumiem, co się stało. Przecież wszystko było takie piękne!
– Zaraz przyjadę – rzuciłem i odłożyłem słuchawkę.
Jechałem do nich, ściskając kierownicę tak mocno, iż zrobiło mi się biało w kostkach. Czułem ból za Kasię. Ale jeszcze większy – za tamtą teściową. Za kobietę, która wiedziała, iż jej syn niszczy czyjeś życie, a nie mogła nic zrobić. Jadzia i Kasia kiedyś o tym zapomną. Przetrwają. Spotkają innych, znów nauczą się ufać.
Ale ona… Ona zawsze będzie pamiętać. Dzień, gdy jej syn grał z uczuciami jak z maską. Dzień, gdy wziął ślub nie z miłości, a z zemsty. I dzień, gdy jako jedyna nie biła braw. Bo nie mogła. Bo znała prawdę.
Dziś wiem, iż najgorsze łzy to te, które płyną w samotności. A największe cierpienie to patrzeć, jak ktoś, kogo kochasz, krzywdzi niewinnego – i nie móc go powstrzymać.