Tato, oddaj mieszkanie — już swoje przeżyłeś”. Po jego odpowiedzi córka powiedziała trzy słowa i trzasnęła drzwiami.

newskey24.com 2 dni temu

„Tato, oddaj mieszkanie – swoje już przeżyłeś”. Po jego odpowiedzi córka rzuciła trzy słowa i zatrzasnęła drzwi.

Kazimierz Nowak stracił żonę zaledwie pół roku temu. Z nią odeszło ostatnie oparcie w jego życiu. przez cały czas chodził do pracy – nie dlatego, iż musiał, ale by zachować choć cień sensu. Praca była jego ucieczką, jedynym punktem zaczepienia. W codziennej rutynie znajdował chwilową ulubą. Wieczorami coraz częściej wałęsał się po ulicach, nie mając ochoty wracać do pustego, zimnego mieszkania. Dom bez żony stał się głuchą klatką, w której echo jego kroków brzmiało straszniej niż cisza.

Dzieci – córka i syn – odwiedzali go rzadko. Coraz rzadziej. A potem praktycznie przestali. Zdawało się, iż wraz z odejściem matki zniknęło to, co jeszcze jakoś łączyło rodzinę. Kazimierz bał się samotności, ale jeszcze bardziej – iż stał się dla własnych dzieci tylko bezużytecznym starcem.

Często łapał się na tym, iż wypatruje w tłumie znajomych twarzy. Wpatrzył się w przechodniów, mając nadzieję, iż ktoś się zatrzyma, powita, przytuli. Ale ludzie mijali go obojętnie. A serce bolało coraz bardziej – jeżeli nie od choroby, to od pustki.

Aż w końcu przyszła – Kinga, jego córka. Nie z troską, nie z ciepłem, ale z wyrachowaniem w oczach. Jej wizyty zawsze były krótkie, oschłe, i każdej towarzyszył ten sam temat – mieszkanie. Tym razem nie owijała w bawełnę.

– Tato, ile można? Mieszkasz sam w czteropokojowym mieszkaniu! To bez sensu. Sprzedaj je, kup sobie kawalerkę. Pieniądze oddaj mi – mamy kredyt, dzieciom potrzebny pokój.

Milczał. Dłonie mu drżały. Słowa utknęły w gardle.

– Kinga, przecież wiesz, iż to nasz dom z mamą. Nie mogę po prostu… – urwał.

Córka zerwała się z miejsca.

– Swoje już przeżyłeś, tato. Pomyśl choć raz o nas – głos jej drżał z irytacji.

– A ty pomyśl, kiedy znów przyjedziesz? – zapytął cicho, niemal szeptem.

Stała już w drzwiach. Obróciła się i rzuciła:

– Po twoim pogracie.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, który rozniósł się po mieszkaniu jak wystrzał. Kazimierz długo siedział w ciszy, niezdolny do ruchu. W końcu zebrał się na odbiorę i wybrał numer syna.

– Tomek, porozmawiaj ze mną. Była Kinga… znowu o mieszkanie… Nie chcę go sprzedawać – głos mu się łamał.

Po drugiej stronie telefonu rozległo się westychnienie.

– Tato, no co ty chcesz? Jesteś sam, mieszkanie ogromne. Szczerze? Ja też nie odmówiłbym pomocy. Mam stary grat, chciałbym nowe auto. Sprzedawaj, nie bądź sknerą.

– A ty kiedy przyjedziesz? – zapytał z nadzieją.

– Jak sprzedasz mieszkanie – przyjadę.

Nie słuchał dalej. Po prostu rozłączył się. Zdjął z wieszaka płaszcz i wyszedł. Ciężar w piersi rozsadzał go od środka. Wydawało się, iż powietrze stało się gęste i lepkie. Szedł przed siebie, nie patrząc na boki, aż dotarł do pustej ławki nad stawem. Usiadł. Opuścił głowę. Serce biło wolno, z trudem. A potem… po prostu przestało.

Kazimierz Nowak umarł sam. Wśród drzew, pod szarym niebem, z telefonem w kieszeni. Nikt na niego nie czekał. Nikt go nie szukał. Nikt go nie kochał. Jego serce nie wytrzymało nie zdrady – ale obojętności. Nie był nikomu potrzebny ani jako człowiek, ani jako ojciec. Tylko jako właściciel mieszkania.

A już następnego dnia w mieszkaniu znów zatrzasnęły się drzwi. Przyszła Kinga – z kluczami. Z oczami pełnymi nie łez, ale kalkulacji. I Tomek – z nowym autem na parkingu. W mieszkaniu śmierciło kurzem i samotnością. A na stole – stare zdjęcie. Gdzie wszyscy razem. Z mamą. Z tatą. Szczęśliwi. Jeszcze wtedy.

Ale szczęście, jak i miłość, odchodzi. jeżeli mierzyć je metrami i metrami kwadratowymi…

Idź do oryginalnego materiału