Śnieżynki lecą na spotkanie
Po dwudziestu latach małżeństwa wiele par przeżywa napięte chwile. Kasię i Bartosza też to nie ominęło.
— Dwadzieścia lat z Bartkiem, tyle przeżyliśmy, syna Mateusza wychowaliśmy, teraz studiuje w Warszawie. Trzeba zadzwonić, jak mu tam samemu żyje się w akademiku. I choćby się nie skarży — myślała Kasia, otulona w koc, siedząc w fotelu.
Ich syn od dziecka był tak samo uparty jak ona. Dlatego łatwo było jej się z nim dogadać — jakby patrzyła w lustro. Czemu nie zdecydowali się na drugie dziecko? Choć marzyła o dwójce, życie pokazało, iż podjęli słuszną decyzję.
Poznali się na studiach, pobrali na trzecim roku, na czwartym urodził się Mateusz. Na szczęście pomogła mama, więc Kasia nie musiała brać urlopu dziekańskiego. Razem z mężem skończyli studia.
Nie od razu było łatwo — ciągły brak pieniędzy, ale z czasem, jak to mówią: „przeszło jak po maśle”.
Bartek załapał się do dużej firmy, wspinał się po szczeblach kariery. Teraz jest zastępcą dyrektora. Kasi nie poszło tak gładko, ale i nie zależało jej na wysokich stanowiskach. Pracowała jako zwykła menedżerka w innym biurze.
— Mógłbym cię załatwić do naszej firmy — powiedział kiedyś — ale nie chcę, żebyśmy pracowali razem. Jarek wziął żonę do siebie i teraz tylko kłótnie. Każdą sprzątaczkę jej zazdrości.
— Rozumiem — odparła. — Praca to praca, a dom to dom. Też tak uważam.
Bartek był poważnym człowiekiem. Nie gonił za kobietami, choć i jemu zdarzało się spojrzeć z zachwytem. Ale nigdy nie zdradził — najwyżej lekko poflirtował. Cóż, same się czasem narzucały.
Kasia bywała zazdrosna. Czasem nie wytrzymywała i wybuchała. Teraz siedziała w fotelu, za oknem sypał śnieg, a ona wpatrywała się w telefon, gdzie uśmiechało się do niej znajome, lekko zaróżowione od mrozu oblicze męża.
Cisza w mieszkaniu, a jego twarz wciąż się śmiała.
— Uśmiecha się, a mnie boli — myślała. — Zadzwoniłby choć raz. Czuję się jak obca we własnym domu. A to wszystko przez dumę. Mogłam przecież nie godzić się na to „czasowe” rozstanie. Teraz już wiem, iż to nie była przerwa, tylko początek końca.
Pół roku temu Bartek oznajmił:
— W pracy jubileusz, obowiązkowo z partnerami. Szef każe, więc się zjawimy.
— Muszę kupić nową sukienkę! — ucieszyła się.
— No to w sobotę pojedziemy do galerii.
Wybrała elegancką, dopasowaną kreację. Bartek aż gwizdnął, gdy ją zobaczył.
— Ładna z ciebie kobieta! — zaśmiał się.
— A myślałeś! — odparła, podnosząc dumnie podbródek.
Teraz, siedząc w fotelu, wspominała tamten wieczór. Najbardziej utkwił jej w pamięci widok Bartka tańczącego z koleżankami z pracy, zwłaszcza z księgową Anią w obcisłej czerwonej sukience. Szepnęła mu coś do ucha, oboje parsknęli śmiechem.
Kasia została z jego kumplem Jackiem, który od rozwodu chodził sam i pilnował, by się nie nudziła. Bartek co jakiś czas podrygiwał z nią, pytał, czy jej się podoba, ale gdy widziała go z innymi, czuła, jakby ktoś drapał paznokciami po szkle.
Gdy Jacek opowiadał kolejną nudną historię z wakacji w Egipcie, Kasia udawała zainteresowanie. Po powrocie do domu Bartek widział, iż coś jest nie tak. Nie pytał — i tak by powiedziała.
— Nie podobało mi się twoje zachowanie — rzuciła w końcu, zdejmując makijaż. — Czemu zostawiłeś mnie z Jackiem? Myślisz, iż słuchanie jego wywodów to przyjemność?
— A co, miałem stać przy tobie jak pies na łańcuchu? To one mnie zapraszały, nie ja je! — odparł zirytowany.
— Właśnie! — syknęła, choć czuła, iż przesadza. — Wolałabym, żebyś spędził czas ze mną, a nie z tą księgową Anią!
— Kasia — westchnął ciężko. — Mam dość twojej zazdrości. Zachowujesz się jak paranoiczka.
— Lepiej być paranoiczką niż kobieciarzem!
— W takim razie może lepiej się na jakiś czas rozstać.
Obróciła się do okna, by nie widział łez. Duma nie pozwoliła jej przyznać, iż boi się go stracić.
— Ja też tak uważam.
Za oknem zerwała się burza, grzmoty przetoczyły się po niebie.
Następnego dnia Bartek spakował rzeczy i wyszedł. Kasia miała ochotę wyć.
Myślała często:
— Może powinnam częściej mówić, iż go kocham. Może mniej zazdrościć, więcej ufać. W głębi duszy wiedziała, iż nigdy by jej nie zdradził. I nie powinnam była zgadzać się na to rozstanie. Teraz wiem, iż to nie była przerwa — to był koniec.
Zbliżały się święta. Kasia patrzyła, jak za oknem sypie śnieg. zwykle wiatr nim miotał, ale teraz płynął spokojnie, jakby przystając w locie.
Telefon zadzwonił. Dzwoniła mama.
— Kasiu, kochanie! Przyjeżdżacie z Bartkiem na święta? Mateusza też zabierzcie!
— Przyjedziemy — odparła, choć kłamała.
Lubili święta w rodzinnym domu pod górą. Jeździli na nartach, pili herbatę przy kominku, siedząc na niedźwiedziej skórze, którą tata gdzieś zdobył.
Odłożyła telefon z ciężkim sercem. Rodzice nie wiedzieli, iż Bartek wynajął mieszkanie. Nie chciała psuć im świąt.
— Może zadzwonię? — pomyślała.
Wybrała numer.
— Cześć, Bartek.
— Cześć — odpowiedział, a ona zatęskniła za jego głosem.
— Mama zaprasza na święta. Nie powiedziałam im…
— Mogę przyjechać — odparł niepewnie. — Ale… co im powiemy?
— Nic. Niech mają spokój. Zrobimy wrażenie szczęśliwej pary. A potem… potem jakoś im wytłumaczę. Tylko udawaj, iż mnie kochasz.
— Dobrze — zgodził się.
— Muszę jeszcze kupić prezenty.
— Mogę ci pomóc.
Umówili się na zakupy. Serce waliło jej jak młot. Ostatni raz widziała go pół roku temu.
Spotkali się w galerii, patrzyli na siebie łapczywie, uśmiechając się nieśmiało.
— Jak się masz? — spytał.
— Jakoś leci.
Wybrali prezenty dla rodzicKupując ostatni prezent, Bartek nagle wziął ją za rękę i szepnął: “Wracajmy do domu, tak bardzo za tobą tęskniłem.”