Był to dzień, który zapada w pamięć na zawsze.
Powietrze było ciepłe, przesiąknięte zapachem róż i lawendy, a mała winnica na Mazurach lśniła jak z filmu. Mój kuzyn Krzysztof w końcu poślubił Dominikę, swoją miłość ze studiów, po dziesięcioletnim związku, który przetrwał trzy mieszkania, dwa psy i roczną rozłąkę, o której twierdzili, iż tylko ich wzmocniła.
Nigdy nie widziałam go tak spokojnym. Tak pewnym.
Gdy goście zajęli miejsca na białych drewnianych krzesłach, delikatna muzyka sączyła się z kwartetu smyczkowego koło altanki. Panna młoda weszła promienna, i dosłownie wszyscy mieli łzy w oczach. choćby twardziele, jak wujek Marek, gwałtownie mrugali i odwracali wzrok.
Ale dla mnie moment, którego nigdy nie zapomnę, nie wydarzył się przy ołtarzu.
Stał się później, na przyjęciu.
Po ślubie, toastach z szampanem i wzruszającej mowie drużby wygłoszonej przez przyjaciela Krzysztofa z dzieciństwa, Wojtka, światła przygasły, a muzyka stała się cichsza. DJ ogłosił taniec matki z synem.
To była delikatna sprawa. Ciocia Ewa, mama Krzysztofa, odeszła, gdy miał dwanaście lat. Nagle – tętniak. Żadnego ostrzeżenia. Po prostu jednego dnia była, a następnego jej zabrakło. To zniszczyło rodzinę, zwłaszcza Krzysztofa.
Od tamtej pory moja mama – jego ciotka, Halina – stała się dla niego jak druga matka. Zawsze była przy nim: na każdych urodzinach, przedstawieniu szkolnym, po każdym złamanym sercu. Nie próbowała zastąpić jego mamy, ale dała mu coś stabilnego, na czym mógł się oprzeć. Bezwarunkowo. Delikatnie. Była.
I w dniu swojego ślubu wybrał ją do tego tańca.
Nie wiedziałam, dopóki nie zobaczyłam, jak idzie przez salę.
Poruszał się powoli, z namysłem, w swojej czarnej smokingowej marynarce. Moja mama siedziała w kącie, elegancka w powiewającej czarnej sukni. Zdjęła buty – jej stopy zawsze puchły na uroczystościach – a w oczach już lśniły łzy.
Gdy Krzysztof pochylił się, wziął jej dłoń i cicho poprowadził na środek sali, rozmowy ucichły.
Pomógł jej wstać – tylko na chwilę – i objął ją, gdy rozbrzmiała muzyka.
*„Nieważne, co się stanie”* Edyty Górniak.
Cała sala zamilkła.
Położyła dłoń na jego piersi, jak robiła to setki razy, gdy był małym chłopcem, a on kołysał się z nią delikatnie, jakby była z kryształu.
Śmiali się cicho, szeptali rzeczy, których nikt nie słyszał. Jej głowa przechyliła się do tyłu, oczy błyszczały. To było czułe. Prawdziwe. Chwila, której się nie inscenizuje, nie planuje – po prostu się ją czuje.
A potem, gdy muzyka cichła, mama nachyliła się.
Powiedziała coś do jego ucha.
Krótko – jedno zdanie, może dwa.
Ale zobaczyłam, jak jego twarz się zmieniła.
Odsunął się lekko, spojrzał na nią – naprawdę spojrzał – i jego oczy rozszerzyły się. Nie ze strachu. Raczej jakby coś się zaskoczyło. Jakby znalazł brakujący element układanki.
Skiną głową.
Potem pocałował ją delikatnie w czoło.
Wszyscy bili brawo, nieświadomi tego, co właśnie się wydarzyło.
Oprócz mnie.
Widziałam, jak coś między nimi przemknęło. Iskra. Tajemnica.
Następnego ranka miało być śniadanie u rodziców Dominiki. Spokojne, radosne, pełne wspomnień i resztek z wesela. Ale Krzysztof nie przyszedł.
Żadnego SMS-a. Żadnego telefonu.
Pojechał prosto do domu mojej mamy i spędził tam cały dzień. Nikogo więcej nie zaprosił. choćby Dominiki.
Ona, zaskakująco, nie była zła. Tylko… zdezorientowana. „Powiedział, iż musi pogadać z ciocią H**”To była tajemnica, która łączyła ich od zawsze, a teraz, po latach milczenia, w końcu stała się częścią ich wspólnej opowieści.”**