Tamtej nocy wyrzuciłam syna i synową, zabrałam im klucze: doszłam do momentu, kiedy zrozumiałam — dość.

newsempire24.com 5 dni temu

Tej nocy wyrzuciłam swojego syna i synową za drzwi i zabrałam im klucze: nadszedł moment, gdy zrozumiałam – dość.

Minął tydzień, a ja przez cały czas nie mogę dojść do siebie. Wyrzuciłam za drzwi własnego syna i jego żonę. I wiecie co? Nie czuję żadnej winy. Ani odrobiny. Bo to była ostatnia kropla. Sami zmusili mnie do tej decyzji.

Wszystko zaczęło się pół roku temu. Wróciłam, jak zwykle, z pracy do domu. Zmęczona, marzyłam o filiżance herbaty i ciszy. A co widzę? W kuchni mój syn Marek i jego żona Kasia. Ona kroi kiełbasę, on siedzi przy stole, czyta gazetę i uśmiecha się, jakby nigdy nic:

“Cześć, mamo! Postanowiliśmy cię odwiedzić!”

Na pierwszy rzut oka – nic strasznego. Zawsze się cieszę, gdy Marek wpada w odwiedziny. Ale gwałtownie zrozumiałam: to nie wizyta. To przeprowadzka. Bez uprzedzenia, bez pytania. Po prostu weszli do mojego mieszkania i zostali.

Okazało się, iż wyrzucili ich z wynajmowanego lokum – pół roku nie płacili czynszu. Przecież mówiłam im: nie sięgajcie wyżej niż pozwala portfel! Wynajmijcie coś skromniejszego. Ale nie. Oni chcieli centrum, remont na wysokim poziomie, balkon z widokiem. A gdy wszystko się posypało – biegiem do mamy.

“Mamo, tylko na tydzień. Obiecuję, szukam mieszkania” – zapewniał mnie syn.

Ja, jak głupia, uwierzyłam. Pomyślałam: no cóż, tydzień to nie wyrok. Jesteśmy rodziną. Trzeba pomóc. Gdybym tylko wiedziała, do czego to doprowadzi…

Minął tydzień. Potem drugi. Potem trzeci miesiąc. Nikt choćby nie myślał o szukaniu mieszkania. Za to świetnie się urządzili. Żyli jak u siebie: nie pytali, nie radzili się, nie pomagali. A Kasia… Boże, jak bardzo się w niej pomyliłam.

Nie gotowała, nie sprzątała. Całe dnie włóczyła się po znajomych, a jeżeli zostawała w domu – leżała na kanapie z telefonem. Ja wracałam z pracy, gotowałam obiad, zmywałam naczynia, a ona – jak kuracjuszka w sanatorium. choćby filiżanki po sobie nie opłukała.

Pewnego dnia delikatnie zauważyłam: może warto poszukać dodatkowej pracy? Byłoby wam lżej. I natychmiast usłyszałam w odpowiedzi:

“Wiemy, jak żyć. Dziękujemy za troskę.”

Ja ich karmiłam, płaciłam za wodę, prąd, gaz. Oni nie dorzucili się ani złotówki. A przy tym jeszcze urządzali awantury, gdy coś nie szło po ich myśli. Każda moja uwaga zamieniała się w burzę.

I wreszcie, tydzień temu. Późny wieczór. Leżę w łóżku, nie mogę zasnąć. W sąsiednim pokoju ryczy telewizor, Marek i Kasia śmieją się, coś rozprawiają. A ja rano muszę wstać o szóstej. Wyszłam do nich:

“Ludzie, wy w ogóle macie zamiar spać? Ja o szóstej do pracy!”

“Mamo, nie zaczynaj” – powiedział Marek.

“Pani Marianno, bez histerii” – dodała Kasia, choćby się nie odwracając.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

“Pakujcie się. Jutro was tu nie ma.”

“Co?”

“Słyszeliście. Pakujcie się. Albo sama zacznę.”

Gdy odwróciłam się, by wyjść, Kasia prychnęła. To był błąd. Wzięłam trzy duże torby i zaczęłam pakować ich rzeczy. Próbowali mnie powstrzymać, błagali, ale było za późno.

“Albo wychodzicie teraz, albo dzwonię po policję.”

Po pół godzinie ich rzeczy stały w przedpokoju. ZabMinęły kolejne dwa dni, zanim odważyłam się wyjść z domu, bojąc się, iż znów zastanę ich pod drzwiami z wymówkami i próbami wmówienia mi, iż to ja zawiniłam.

Idź do oryginalnego materiału