Tam, gdzie się nie spodziewasz
Gdy Katarzyna wyszła z klatki schodowej, jej dłoń, jakby z własnej woli, nie włożyła pierścionka. Nie z pośpiechu, nie z zapomnienia — po prostu go nie założyła. Jakby palce same zostawiły go na półce w przedpokoju, cicho, bez słowa wyjaśnienia. Zorientowała się tylko w autobusie, gdy chwyciła za poręcz i nagle zobaczyła nagą dłoń. Pustą. Obcą. Bez historii.
Pierścionek — ślubny, z matowym paskiem pośrodku — został w domu. Od męża. Od Pawła. Był z nią zawsze. choćby gdy wracał późno, zasłaniając się „spotkaniami”. choćby w te dni, gdy nie rozmawiali przez tygodnie, żyjąc obok siebie jak lokatorzy. Zwłaszcza wtedy — bo pierścionek wydawał się ostatnią nitką, która ich łączy. A teraz? Leżał w kurzu między paragonami i starą ulotką z banku. I nic się nie zawaliło.
Poranek ciągnął się leniwie. Płaszcz jakby napęczniał od ołowiu — ciążył na ramionach, jakby zmęczył się razem z nią. Powietrze — kleiste, mgliste, ni to zima, ni wiosna. Sąsiadka w windzie skinęła głową, nie patrząc w twarz, od razu zatopiwszy się w ekran telefonu. Na przystaniu śmierdziało wilgocią i ciepłym asfaltem. Ktoś obok jadł drożdżówkę, głośno chwytając zębami, naruszając cudzą przestrzeń samym chrupkiem. Katarzyna słuchała muzyki, ale słyszała tylko szum — jakby ktoś zostawił włączony stary telewizor w sąsiednim pokoju.
Wysiadła o dwa przystanki wcześniej. Po prostu wstała — i poszła. Przez park, gdzie suche trawy i szare ławki przypominały zapomnianą scenografię. Pod nogami chrupały gałęzie, lekki wiatr pędził po ścieżce papierki i liście. Szła, jakby szukała kogoś wzrokiem. Jakby wiedziała, iż zaraz ktoś wyjdzie zza drzew. Nikt nie wyszedł. Tylko kobieta z jamnikiem, która skinęła w odpowiedzi. I nastolatek w słuchawkach, który nie widział świata dookoła.
W kawiarni na rogu było przytulnie. Pachniało cynamonem, ciepłym mlekiem i świeżo paloną kawą. Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał cicho i zamilkł. Powietrze otuliło ją — delikatnie, jak kocyk. Katarzyna zamówiła latte. Usiadła przy oknie, gdzie stary grzejnik buczał cicho, jakby nucił kołysankę. Za szybą ulica ciągnęła się gładka, mokra, jak sen. Otworzyła notes. Zaczęła rysować — linie, kółka, strzałki. Przypominało mapę metra. Tylko n**”A pierścionek leżał dalej na półce, ale ona już wiedziała, iż nie wróci po niego.”**