Tam, gdzie kiedyś był dom

newsempire24.com 22 godzin temu

Gdzie kiedyś był dom

Kiedy Ola postawiła stopę na ziemi rodzimej wsi po dwudziestu latach, pierwszą osobą, którą zobaczyła, był stary Jan – niegdyś listonosz, teraz po prostu starzec o mętnym spojrzeniu. Siedział przy półrozpadającym się sklepie na tej samej ławce, gdzie kiedyś wieczorami tętniło życie: mężczyź rozwiązywali światowe problemy przy butelce, chłopaki grali w piłkę, a kobiety przynosiły plotki zamiast wiadomości. Na jego kolanach leżała reklamówka z oderwaną rączką – chleb, słoń ogórków kiszonych i zgnieciona gazeta. Jan łuskał pestki i pluł łupinami pod nogi, mierzwiąc oczy w bladkim wiosennym słońcu, jakby dziwił się, iż wciąż świeci w tym zapomnianym zakamarku, o którym już dawno zapomnieli wszyscy – choćby Bóg.

Szyderczo spojrzał na Olę. Nie zdziwiony, nie uradzany – jakby patrzył przez nią, w tamte dni, kiedy wyjeżdżała, młoda i pełna gniewu.

– Ola?.. – zamruczał. – Więc jednak żyjesz?

– A myślałeś, iż nie? – uśmiechnęła się słabo.

– A no my tu już zdecydowali: albo w Warszawie szyjesz, albo za Niemcę wyszła, albo, wybacz Panie, pod ziemią już leżysz…

Nie odpowiedziała. Tylko skinęła głową. Tak, żyje. Ale już nie ta sama.

Za nią stał tamten dom. Krzywy, szary, z popękanymi ścianami, spróchnąłą werandą, gankiem, gdzie kiedyś matka widywała ją z pracy, a potem – po prostu milczała. Dom wydawał się mniejszy niż w pamięci. Zmęczony. Przygarbony. Jak starzec, którego nikt nie odwiedza. Czekał – nie na przebędzenie, nie na powrót – ale na koniec. Cichy, niezauważony, jak całe jego istnienie w ostatnich latach.

Tego dnia Ola obeszła go dookoła. Ani kroku do środka. Ani dotyku. Patrzyła jak na zagojoną, ale swędzącą bliznę. Wszystko w niej było napięte jak nitka, która zaraz pęknie. Wystarczyło przekręcić klamkę – a wszystko, co trzymała w sobie, runęłoby.

Wyjeżdżała w wieku dziewiętnastu lat. Po tym, jak matka umarła, a ojciec zaczął pić tak, iż rankami nie pamiętał, kim jest. Nazywał ją obcymi imionami. Mówił do niej, jakby była nie córką, ale widmem z dawnych snów. Dom stał się nie do zniesienia. Jak płaszcz kilka rozmiarów za mały – wyrzucić szkoda, nosić nie sposób. Kłótnie były codziennością. O nic, o milczenie, o każdy szczegół. Krzyczała, on rzucał kubkami w ścianę. Ostatnie, co jej powiedział: „Nie potrzebuję cię. Znikaj”. I zniknęła. Poszła do miasta. Potem – dalej. Najpierw na obrzeża, potem do Wrocławia, aż w końWróciła nie po to, by odzyskać przeszłość, ale by w końcu pozwolić jej odejść.

Idź do oryginalnego materiału