Taką synową każdy pragnie!

newsempire24.com 21 godzin temu

Danuta wygładziła delikatne ciasto kruche w formie do pieczenia. Jej syn Krzysztof z żoną Olą mieli przyjechać za kilka godzin. Ciszę przerwał ostry, natrętny dzwonek telefonu. Danuta otarła dłonie o fartuch i odebrała.

— Halo?
— Dzień dobry — rozległ się nieznany kobiecy głos. — Czy to Danuta Janowa Kowalska?
— Tak, słucham — odpowiedziała Danuta, instynktownie się spinając.
— Nazywam się Wanda Stanisławowa. Jestem byłą teściową Oli. Waszej synowej.

Danuta w milczeniu przysunęła kuchenny stołek i usiadła. „Była teściowa?” Myśli pognały do Oli, do jej rzadkich, ale gorzkich wzmianek o poprzednim małżeństwie.
— Rozumiem — powiedziała Danuta spokojnie, starając się nie dać po sobie nic poznać. — W czym mogę pomóc, Wando Stanisławo?

Ton kobiety po drugiej stronie nagle zrzucił maskę uprzejmości. Stał się cierpki, złośliwy, pełen niezdrowej ciekawości.
— No tak, pomyślałam, iż się dowiem, jak tam nasza Ola u was? Jak się zachowuje? Pewnie już się namęczyliście! Albo jeszcze nie? Ale uwierzcie mojemu doświadczeniu — pożałujecie! O, jak pożałujecie, iż wzięliście tę leniwą do rodziny!
— Wando Stanisławo, nie rozumiem. Ola jest cudowną dziewczyną. Dlaczego mielibyśmy żałować?!
— Cudowną?! — zapiszczała Wanda. — Przecież to leń! Ja podłogę myję codziennie, jak się należy! A ona? Raz na trzy dni — i to jak ją zmusisz! A firanki! Kiedy pani ostatnio prała firanki?! Hę? Ja — raz w miesiącu, święta sprawa!

A ona? Raz na rok, jeżeli w ogóle. Kurz latami się zbierał! A gotowanie… Karmiła mojego biednego syna jakąś trucizną! Zupa jak woda, kotlety gumowe, jeść się nie dało! Dostał choćby zapalenia żołądka!
— Wando Stanisławo, u nich w mieszkaniu zawsze jest porządek. Nienaganny. A gotuje Ola wspaniale. Sama nauczyłam ją kilku sekretów, a ona jest utalentowaną uczennicą. Nie mamy zastrzeżeń. A to zapalenie żołądka waszego syna to raczej przez alkohol!

— Ach, nie macie zastrzeżeń?! — wrzasnęła Wanda, nie słuchając. — A jak ona traktowała męża?! Mój syn wraca zmęczony… no, wypije dla relaksu, jak każdy prawdziwy facet! A ona? Zamiast nalać kieliszek, ułożyć go spać, okazać troskę — wrzeszczała na niego! Urządzała awantury! Prawdziwa jędza bez serca!

Danuta zamknęła oczy. Wiedziała od Oli, iż jej „trochę pijany” były mąż potrafił wrócić nad ranem, rozwalić mieszkanie, krzyczeć i obrażać. I znała swojego Krzysztofa — odpowiedzialnego, nie sięgającego po alkohol. Nie lubił tego. Za to przynosił żonie kwiaty bez okazji i dumny był z jej sukcesów w pracy.
— Mój syn, Krzysztof — powiedziała Danuta wyraźnie, akcentując każde słowo — nie wraca do domu pijany. Nigdy. Szanuje żonę i swój dom. I Ola nie ma powodu, żeby na niego krzyczeć. Są szczęśliwi.

W słuchawce zaległa ciężka cisza. Wydawało się, iż Wanda Stanisławowa zbiera siły na nowy atak. Gdy znów się odezwała, jej głos był szczerze złośliwy, syczący:
— Szczęśliwi? Cha! A czy pani w ogóle wie, iż ona jest z domu dziecka? Myśmy ją przygarnęli, choć wiadomo, co tam się wyprawia. Nic dziwnego, iż jest bezpłodna! Pusty kwiat! Zobaczy pani, miną lata, a wnuków nie będzie! Wtedy zrozumiecie, jakiego śmiecia wzięliście pod dach! Wtedy pożałujecie!

Danuta wzięła głęboki oddech.
— Wando Stanisławo — powiedziała tak głośno i wyraźnie, jakby stała przed tą kobietą twarzą w twarz — myli się pani. We wszystkim. U nas w rodzinie jest spokój, porządek i miłość. Kocham Olę szczerze. Ona szanuje mnie i nazywa mamą. Oczywiście wiemy, iż Olunia wychowała się w domu dziecka, i nie jest to jej wina. Wręcz przeciwnie, starałam się być dla niej dobra, dać choć odrobinę ciepła i matczynej miłości.

Jest bardzo dobrą, ciepłą dziewczyną. A co do wnuków… Spóźniła się pani ze swoimi „proroctwami”. Ola i Krzysztof będą mieli dziecko. Niedługo. Więc pańskie obawy są nie na miejscu.

Cisza. Potem urwany, świszczący oddech. I nagle — łkanie. Złośliwy ton zastąpiły płaczliwe szlochy.
— Dziecko? — zachrypiała Wanda, a w jej głosie było coś żałosnego, złamanego. — Naprawdę? A może wcale nie od waszego syna, co? Och, Boże… A mój… mój syn…

Płacz się nasilił.
— On jest stracony! Pije, pracę zmienia jak rękawiczki… Żyje Bóg wie jak… A ja tak pragnę wnuków! Choć jednego!

Danuta słuchała w milczeniu. Żal ścisnął jej serce. Nie do tej kobiety, ale do tamtej Oli, która przeszła przez lata takiego życia.
— Wando Stanisławo… — zaczęła Danuta, ale tamta przerwała, głos stał się natrętny, niemal błagalny:

— Słuchajcie… A jeżeli z waszym Krzysztofem… im się nie uda? Rozwiodą się? Co? To się zdarza! Wtedy… zaraz do mnie zadzwońcie! Koniecznie! Powiem synowi… może weźmie się w garść! Przecież teraz, jak mówicie, stała się porządna? Gotować umie, porządek lubi. Może wróci do nas? Tylko dajcie znać, jeżeli co! Proszę! Przecież gdzie ona pójdzie, a nas już zna…

I oto sedno. Nie skrucha. Nie uznanie winy. Tylko rozpacz kobiety, która zobaczyła, iż to, co uważała za bezwartościowy gruz, w innych rękach zamieniło się w diament. I dzika, egoistyczna nadzieja, by odebrać go z powrotem dla swojego nieudacznika syna. Wykorzystać Olę ponownie. Jako służącą. Jako inkubator dla upragnionych wnuków.

— Taka synowa jak Ola jest nam potrzebna. Proszę więcej nie dzwonić. Nigdy.

Nie czekała na odpowiedź, rozłączyła się. Potem zablokowała numer. W gardle miała gulę — od gniewu, od żalu za przeszłością Oli, od ohydy słyszanych zarzutów. Ale silniejsze było poczucie… bezpieczeństwa.

Bezpieczeństwa jej gniazda, Krzysztofa i tej kruchej, a jednak mocnejI gdy w kuchni rozległ się radosny śmiech Oli i Krzysztofa, Danuta uśmiechnęła się, pewna, iż ich szczęście jest silniejsze niż czyjaś zgorzkniała zazdrość.

Idź do oryginalnego materiału