Tak, taki jestem: miał inne kobiety, ale nie zamierzał opuszczać rodziny

newsempire24.com 4 dni temu

„No cóż, taki już jestem” – miał inne kobiety, ale nie zamierzał zostawiać rodziny.

Wszystkie przyjaciółki mówiły Magdalenie, iż oszalała. A ona… sama to doskonale wiedziała. Tyle tylko, iż choćby ta świadomość niczego nie zmieniała. Jej uczucia do męża wygasły dawno temu. Zniknęły po cichu, rozpłynęły się między praniem, kolacjami, niewyspaniem i niekończącą się pracą. Kiedyś biegła do domu na skrzydłach miłości, teraz szła z przyzwyczajenia – zmęczona, zapracowana, z pustym wzrokiem. W wieku czterdziestu lat wyglądała na pięćdziesiąt, i nie była to przesada, a gorzka prawda.

Jedyną osobą, która naprawdę ją rozumiała, była… teściowa. Anna Kowalska. Kobieta o trudnym charakterze, ale z wielkim sercem. Teraz mieszkała z Magdaleną i synem – przyjechała do Warszawy z prowincjonalnego Sandomierza, by poddać się leczeniu, na które w ich małym miasteczku nie było szans. Zamieszkała w pokoju dziecięcym, sama zaś zajęła się siedmioletnią wnuczką, Zosią. Dziewczynka była jeszcze za mała, by zostawać sama, a Magdalena od świtu do nocy pracowała.

Mąż… Ach, Marek. Zachowywał się tak, jakby z wiekiem opętał go diabeł wcielony. Często wracał późno. Albo nad ranem. Pachniał słodkimi perfumami, tłumacząc to „nową męską wodą”, choć cała klatka wiedziała, iż ma kogoś. I to nie jednego „kogoś”.

Zaczęło mu się plątać w imionach. Nazywał Magdalenę raz Kasią, raz Olą, raz Ewą. Za każdym razem z tym samym bezczelnym uśmieszkiem – no i co, złapałyście mnie, i co teraz? choćby się nie krył. Wręcz zdawał się być z siebie dumny. „No cóż, taki już jestem” – mówił jego wzrok.

Ta sytuacja mogła trwać w nieskończoność, gdyby pewnej nocy o trzeciej nie rozległ się nerwowy dzwonek telefonu. Kolejna kobieta Marka szukała swojego „misia” i z pretensjami pytała: „Gdzie on jest? Czemu nie odbiera?”. Magdalena była wstrząśnięta – nie tyle samym telefonem, co tym, jak łatwo ta obca wtargnęła w jej dom, jej noc, jej życie.

Gdy Marek zjawił się nad ranem z twarzą po kacu, Magdalena nie wytrzymała. Jego rzeczy wylądowały na korytarzu z taką furią, iż choćby kot schował się pod kanapę. On próbował się tłumaczyć:

– Tak, mam inną. Ale nie zamierzam odchodzić! Mamy dzieci. Matka jest chora. Jesteśmy rodziną!

Lecz Anna Kowalska wyszła z sypialni i po raz pierwszy od dawnia podniosła głos:

– jeżeli chcesz być z inną – bądź. Tylko wynoś się stąd. Znajdę gdzie mieszkać. Zostało mi kilka kuracji. A u syna egzaminy. Dość już tego cyrku. Wszyscy zasługujemy na normalne życie!

Magdalena próbowała protestować – to przecież jej dom, jej decyzja. Ale teściowa nie ustąpiła:

– Nie wtrącam się, ale póki tu mieszkam, nie pozwolę zamieniać mieszkania w burdel. Niech się pakuje. Ja wytrzymam do końca tygodnia, znajdę pokój. A potem – to wasza sprawa.

Pod czujnym spojrzeniem syna Marek, mrucząc pod nosem, wtłaczał koszule i spodnie do torby sportowej. Było mu głupio. Upokarzająco. Ale sprawiedliwie.

Po jego wyjściu Magdalena pierwszy raz od lat poczuła, iż w domu zrobiło się cicho. Naprawdę cicho. Nikt nie krzyczał, nie dzwonił w środku nocy, nie domagał się jedzenia. Anna Kowalska wpadała raz w tygodniu, przynosząc bułeczki dla wnuczki i świeże wieści. A Magdalena nagle zrozumiała, iż budzi się bez guli w gardle. choćby w lustrze zaczęła widzieć siebie inaczej.

I oto, gdy po dwóch miesiącach kuracja Anny Kowalskiej dobiegła końca i kobieta szykowała się do powrotu do domu, w drzwiach stanął Marek. Z bukietem. Z winowajczą miną. Ze słowami, od których Magdalenie zamarło serce:

– Wybacz mi. Ona mnie wyrzuciła. Zrozumiałem wszystko. Daj mi szansę. Zaczuijmy od nowa?

Anna Kowalska, już w płaszczu i z walizką, spojrzała na synową:

– Decyzja należy do ciebie. Nie będę się wtrącać. Ale czas, byś pomyślała nie o tym, kogo żałujesz, ale o sobie.

I, biorąc wnuki za ręce, wyszła do kuchni.

A Magdalena stała w przedpokoju, patrząc na mężczyznę, który zdradził ją nie raz. Na człowieka, który był jej rodziną. A teraz – tylko gościem. I musiała podjąć decyzję. Decyzję, która nie zależała już od nikogo. Tylko od niej.

Idź do oryginalnego materiału