Wpadłam w porze lunchu do salonu fryzjerskiego w Warszawie na manicure. Przy sąsiednim fotelu siedziała szczupła, urodziwa kobieta koło trzydziestki, sądząc po akcencie – nasza, robiła stylizację i żywo opowiadała. Przez warkot suszarki mówiła głośno – mimowolnie zaczęłam nasłuchiwać…
Akurat trafiłam na środek historii, więc zacznę od połowy, wybaczcie.
„Myślałam, co jej dać na urodziny! Przecież ma wszystko, niczym nie zaskoczę, sama jest prawniczką, zarabia świetnie. Przyjaźnimy się od siedmiu lat, jeszcze ze studiów, tyle prezentów już było. Nie kolejny szalik, a chciałam ją ucieszyć. Co byś podarowała komuś, kto ma absolutnie wszystko, Janeczko?” – zwróciła się do fryzjerki. Ta zamyśliła się: „Może zestaw kosmetyków, zawsze się przyda…”
„Właśnie, Janeczko! Kręciłam się po centrum, tuż obok, i nagle widzę elegancki sklep jakby Ewa Minge. Weszłam – bielizna, akcesoria… Wszystko bardzo gustowne. Postanowiłam kupić zestaw perfumowanych kremów, bo choć prawniczka, z życiem osobistym u niej krucho. A wonne specyfiki przyciągają, prawda? Ale nie wyszło. Podbiegł do mnie przystojny Hiszpan – wysłuchał o kremach i wysypał na stół zupełnie inne graty.
Nie wiem, Janeczko, jak przeszłyśmy od kremów do… tej sprawy. Samo się potoczyło… Krótko mówiąc, oczarował mnie i namówił na zakup… wibratora!”
W salonie zapadła cisza. Janeczka wyłączyła suszarkę: „Wmasuję ci olejek na końcówki, pięć minut…” Moja manikiurzystka wyrwała wtyczkę z suszarki: „Niech schną naturalnie”. Wszystkie skupiły się wokół, salon był mały, przysunęłam krzesło bliżej.
„No więc spodobał mi się ten duży, fioletowy, supernowoczesny. Hiszpan pokazał działanie. Nie, tylko w powietrzu pomachał, oczywiście. Bzyczy trochę głośno, ale ogólnie rewelacja. Ma wiele programów”. W salonie nikt już nie udawał, iż zajmuje się klientkami – wszystkie wstrzymały oddech.
„Dołączono ogromne aksamitne pudełko i instrukcję grubą jak encyklopedia – ciągnęła. – Kupiłam, nazwałam Fioletowy Franek, obwiązałam różową wstążką, zamknęłam oczy i wręczyłam. Niech się dzieje wola nieba.
Koleżanka ucieszyła się jak dziecko. Nigdy czegoś takiego nie widziała! Uff!
Zabrała go do domu. Na lotnisku przy zielonym korytarzu poprosili o prześwietlenie torb – zwróciła uwagę wielka paczka. ‘Co tam macie?’ – warknął celnik.
‘Zegarek? Breitling, może Rolex? Tourbillon? Jak się nazywa?’ Na pudełku dumnie widniała marka producenta. ‘Nie znam takiego modelu, coś nowego?’
Znajoma spłonęła rumieńcem: ‘To… sprzęt AGD’ – wyszeptała.
‘Jakie AGD w takim opakowaniu?’ – ryknął. ‘Czajnik? Lokówki, co?!’
‘Otwierać!’
Cóż było robić – otworzyła.
Wszyscy ożyli. Celnik poczerwieniał. Pasażerowie za nią wyciągali szyje. Mój Fioletowy Franek zrobił furorę!
‘Trzeba prześwietlić’ – upierał się urzędnik. ‘Wyjmować!’
Postawili na taśmie. Franek powędrował majestatycznie, aż nagle – o zgrozo! – od wibracji taśmy ożył i zaczął radośnie bzyczeć! Wirując i przewracając się, prezentował swe walory, jadąc w stronę skanera. ‘Boże, zabierz mnie stąd’ – modliła się w duchu.
Zgromadził się tłumek. Młody mężczyzna za nią szepnął do ucha:
‘Po co pani to? Ja potrafię brzęczeć lepiej. I to gratis’.
Tymczasem Franek wrócił z prześwietlacza, wesoło migając wbudowaną diodą. Za plecami rozległy się chichoty. ‘Proszę to zneutralizować! Zabierać!’ – wrzasnął celnik.
Czerwona jak burak, ledwie wydostała się z tłumu, usiłując upchać Franka, który uparcie wystawał fioletowym czubkiem. Zdobyła za to telefon adoratora obiecującego brzęczenie.
‘Pomóc pani?’ – zapytał inny pasażer. ‘Mój kierowca czeka… Nie śpiesz się, układaj… go, poczekam’.
Franek nie spoczął na laurach.
Dzwoni po dwóch dniach: ‘Twój Franek nie działa!’
‘Jak to?!’ – oburzyłam się. ‘Może zimpotniał? Leżał w magazynie za długo, zapomniał funkcji? Może do majstra?’
Zaproponowałam Sławka – złota rączka.
Poszła. Sławek ożywił się natychmiast. Mój Franek znów rozsiewał radość!
‘Zostawcie go na dwie godziny’ – powiedział. – ‘A pani taka piękna… Naprawię też lodówkę, odkurzacz, żyrandol… Mogę wpaść, kiedy chcesz’.
Franka naprawili (wystarczyła przejściówka), a koleżanka zyskała nowych adoratorów.
W salonie zapadła zaduma… Po chwili znów zaszumiały suszarki, zakręciły się suszarki do paznokci.
‘A gdzie, mówiłaś, ten sklepik?’ – szepnęła jedna z klientek.