No to koniec balu panno Lalu, teatry się skończyły, została tylko proza życia (i Halloween, czyli wszystkich świętych).
Miałam wrzucić ponurą dynię wyrzeźbioną przez moją córeczkę,
w klimacie w sam raz na ciemne, wilgotne dni i dymy snujące się po Ballyfermiańskich trawnikach, ale oto dziś wzeszło i wyszło słońce i zalewa okna złotem. No dobra, jakoś to przeżyjemy, fani niedopowiedzeń i niedomównień, nieustającej mżawki i niewyraźnych kształtów w mlecznej mgle.
Córeczka znowu świszczała od środy, więc znowu nie była w szkole w sro i czw. Zaczynam podejrzewać, iż moje dziecko robi sobie po prostu przerwę od instytucji – kiedy czuje, iż już za dużo w tym miesiącu, hoduje świeży katar, wciąga gile do płuc i świszczy, zostaje chorą biedulinką i nie idzie do szkoły. Problem solved. Wprowadziliśmy pewne ograniczenia w dostępie do komputera i ogólnie mediów elektronicznych i nie może nic oglądać dopoki oficjalnie realizowane są lekcje, czyli do drugiej, to trochę łagodzi moje rodzicielskie wyrzuty sumienia i oszczędza jej mózg. Mam nadzieję.
A córeczka tworzy.
Nigdy nie byłam bardzo artystyczna, choć wyobraźnię mam, jak wiadomo, twórczą i ogromną (hehe), talentu (czymkolwiek by nie był) za chiny ludowe, a moja córeczka ma nie tylko duszę artysty, po mnie oczywiście, ale też i szwung – czyli wprowadza wszystkie swoje pomysły w życie. Godzinami tworzy i produkuje różne dzieła i ciężko choćby powiedziec co – bo jest to szafa z kartonu, maszyna do soku z papieru,
obrazy i obrazki, oczywiście, szkice, rysunki, dekoracje pokoju i łóżka, torebeczki szydełkowane,
blind bagi i różne niespodzianki własnoręcznie robione, malutkie rysuneczki,
japońskie landszafty,
wyszywanki,
wyklejanki,
walnięte amigurimi,
jak loafcat i bananaduck, rzeźby z gliny i plasteliny, i nie wiem co jeszcze.
Produkcja dzieł idzie pełną parą, codziennie, parę godzin dziennie i dostajemy do pooglądania i posiadania kolejne porcje arcydzieł z którymi nie wiadomo co robić. Jej pokój jest cały zajety przez SZTUKĘ, która wisi na ścianach
i wala się na łóżku, mały pokój na dole to jej prywatna galeria założona przez zapatrzonego w córeczkę tatusia,
a SZTUKA rośnie, pęcznieje, mnoży się i rozpycha, zaczyna zajmować też duży pokój (obecnie w formie samodzielnie wykonanych halloweenowych dekoracji) i korytarz.
Oddziały szturmowe zdołały się przedostać do mojej sypialni i choć staram się systematycznie starsze okazy zdejmować i niepostrzeżenie chować, oraz ograniczać ekspozycję do pozostalosci po kominku, artefakty działalności artystycznej powoli przejmują również i mój pokój.
Moja córeczka też coraz częściej lubi spędzać czas w mojej sypialni, nic dziwnego, bo jest tam przestrzeń i można rozprostować swoje myśli.
Wyglada na to, ze sztuka sama sie nie ogarnie i musimy trochę jej pomóc, na weekend zatem czeka nas przejrzenie setek dzieł i przekonanie twórczyni, iż część można spakować, a część – o bogowie! – może choćby wyrzucić. Trzymajcie kciuki.