Słabo. Przemęczona jestem okrutnie, niewyspana, zaczęłam tydzień od zarwanej nocy, po rozmowie z siostrą (dalej się o nią martwię) nie mogłam spać, a kiedy już zasnęłam, to przyśniłam dwa rekiny-mrożonki, które mi panowie przywieźli na święta. I gdzie ja je pomieszczę…
Potem nie było tak całkiem źle, ale zmęczenie się komasowało, gromadziło, puchło jak dziecko na niezdrowej diecie. W poniedziałek nie miałam siły stawiać czoła dwudziestce amerykańskich studentów, których eseje oceniłam tak sobie. Ocenianie to mordęga, a potem trzeba się zmierzyć z niezadowoleniem. Okazało się, na moje szczęście, iż strachy się nie zmaterializowały i nikt nie mnie nie molestował o lepszą ocenę. Nauczona doświadczeniem, po długich przemyśleniach, nie chcą się samotnie boksować z denialistami (to nie prawda, że…) najbardziej podejrzaną pracę wysłałam wszystkim świętym prosząc o radę, zgodzili się z moimi podejrzeniami (praca wygenerowana przez AI) i sugestią (praca nie przyjęta).
Ale cały tydzień od czapy, w środę wieczorem jeszcze dałam radę, choć zajęcia od 9 rano, chwila przerwy, która przerwą naprawdę nie była i przyjazd do szkoły na 20 i powrót koło 22 w deszczu. W czwartek wieczorem za to już było naprawdę źle, na zajęciach z moją fajną grupą o 21 zaczęłam zapominać wyrazów i zdań, mój mózg się wyłączył i było mi po prostu głupio.
Piątek był trochę lepszy, choć po południu dobiło mnie spotkanie z promotorką, tym razem ja się poczułam jak biedny student, tyle roboty przede mną. Nie wiem, czy ona to sugerowała, czy moje sumienie wykorzystało chwilową słabość i przemęczenie i zbatożyło mnie okrutnie, iż wszystko do d.., beznadzieja, tragedia, słabo i tak dalej i tym podobne. Ciężki piątek wieczór, każde potknięcie czułam jak skok z okna na główkę. Na szczęście Mo zaopiekowana, przyszedł Adek z Re i oglądali Late Late Toy Show, irlandzkie szaleństwo, którego nikt inny nie jest w stanie zrozumieć. My się już ukryliśmy w sypialni i poszliśmy spać przed ich wyjściem, dałam im na taksówkę, bo nie byłam w stanie kolejnej nocki zarwać. A o drugiej nad ranem przetaczał sie sztorm Darragh, wyło, jakby miało porwać dach.
Mój mózg zaczyna wysyłać ostrzegawcze sygnały, trzy dni temu zostawiłam ogrzewanie do rana , co nie jest to normą w Irlandii, zapłacimy jak za zboże za tę gorącą noc, dziś Tesco przywiozło mi dwie paczki winogron, grejfruty i majonez, bo zpomniałam wczoraj dokończyć zakupy.
Dziś trochę do siebie dochodzę, zaczęłam od sprzątania i umycia podłogi w kuchni. Wyraźnie widzę kompulsywne ogarnianie przestrzeni wokół siebie, z ukrytą nadzieją, iż we mnie też się zrobi jaśniej i porządniej. Czytam. Jeszcze zmarnowana, z zaprasowanym zmęczeniem i ciężarem ukrytym gdzieś w ciele, jakimś uciskiem w głowie i uczuciem niemytych włosów, choć przecież głowę myłam wczoraj.
Mi na swoich aktywistycznych zajęciach, Mo na zajęciach ze sztuki.
Ludzie jeżdżą na wakacje, chodzą na imprezy i do kina, zwiedzają obce miasta i galerie sztuki, chodzą na spacery i czytają NORMALNE książki, wypożyczają łódkę i płyną na Kretę. A ja studiuję.
Dziś jestem zmęczona.