Szopa pełna dusz. O kobiecie, która nie pozwoliła zapomnieć

bejsment.com 3 godzin temu

Szopa znajduje się na posesji Deichmann Gichuru w Pettes Cove. Często można ją było zobaczyć, jak zwoziła taczki pełne książek z domu.

Z pozoru to zwykła biała szopa z zielonymi obramowaniami i czarnym dachem, stojąca nieopodal promu w Pettes Cove, na wyspie Grand Manan w Nowym Brunszwiku. Można by ją pomylić z każdą inną ogrodową budowlą, gdyby nie jeden niepozorny detal — mały, niemal niedostrzegalny napis: „darmowe książki”.

W środku kryją się setki woluminów. To nieformalna biblioteka, a raczej testament — materialna spuścizna po Anneke Deichmann Gichuru, kobiecie, która przez całe życie chłonęła wiedzę, a teraz — choć już jej nie ma — dzieli się nią dalej.

— To jak polowanie na skarby — mówi Ben Abramson, sąsiad i letni mieszkaniec wyspy. — Nie znajdziesz tu regałów tematycznych jak w bibliotece. Tu wspomnienia byłych premierów leżą obok francuskich podręczników i literackich kwartalników z Nowej Szkocji. To dziwne, fascynujące, nieprzewidywalne.

Z zewnątrz szopa nie zdradza swojej tajemnicy. Niewielki napis może umknąć uwadze. Ale nie Theresy Smith-Linton.

— Trawa była wysoka. Pomyślałam: jeżeli ktoś daje ludziom książki za darmo, to ja mogę dać mu 10 minut mojego dnia i skosić ten trawnik — opowiada.

Smith-Linton zajmuje się pielęgnacją ogrodów dla kilku osób na Grand Manan. Przez dwa lata kosiła trawę wokół szopy, nie znając właścicielki. Dopiero później poznała Anneke, która nalegała, by się jej odwdzięczyć — i zaprosiła do środka.

— Większość książek jest stara, ale niektóre naprawdę interesujące — wspomina Theresa. — Wzięłam dwie.

Dziedzictwo w stronach książek

Anneke Deichmann Gichuru często siadała między półkami, pomagając odwiedzającym wybierać książki i opowiadając im historię kryjącą się za jej znaleziskami.

Anneke Deichmann Gichuru urodziła się w 1938 roku. Studiowała historię i literaturę na Uniwersytecie w New Brunswick. Z czasem los zaprowadził ją do Kenii, gdzie została nauczycielką i gdzie poznała swojego męża.

— Kiedy dorastałyśmy, mama zawsze nam czytała. To była nasza wieczorna rutyna — wspomina córka, Wandia Gichuru. — Książki były tak ważne w jej życiu, iż cieszę się, iż zostawiła ich cząstkę także innym.

Pod koniec lat 90. Anneke wróciła do Nowego Brunszwiku, by opiekować się chorą matką, Ericą Deichmann Gregg. Erica i jej mąż Kjeld byli znanymi garncarzami. Letni dom na Grand Manan, w którym mieszkała Anneke, nie był przystosowany do zimy, a jednak zamieszkała tam niemal na stałe. Wraz z nią przybyły książki.

Wiele książek w bibliotece pochodzi z kolekcji matki Anneke, Eriki Deichmann Gregg, garncarki z Nowego Brunszwiku.

— Nie wiem dokładnie, ale było ich ponad 15, może 20 tysięcy — mówi Wandia. Część należała do Eriki, część do jej drugiego męża, Miltona Gregga. Przez lata woluminy kurzyły się w piwnicach. Aż Anneke postanowiła to zmienić.

— Chciała, by te książki żyły. By ktoś je czytał. By wyszły do ludzi — mówi Abramson.

W szopie Deichmann Gichuru znajdowało się kilka tabliczek informujących o pochodzeniu książek i o tym, iż nie trzeba ich zwracać.

Więcej niż książki

Na Grand Manan mieszka na stałe mniej niż 3000 osób. Anneke była jedną z nich — i choć żyła samotnie, trudno było o bardziej towarzyską duszę. Była członkinią lokalnego Klubu Rotary, śpiewała w chórze, przez pewien czas kierowała miejscowym muzeum.

— Była sama, ale nie samotna. Miała szerokie grono przyjaciół i była zaangażowana w życie społeczne. Była fascynującą osobą — mówi Abramson.

Zmarła na początku tego roku. Abramson postanowił jednak pozostawić szopę otwartą, tak jak zostawiła ją Anneke — dla wszystkich.

— Znasz to powiedzenie, iż gdy umiera starsza osoba, płonie biblioteka? Anneke chciała, by jej biblioteka nie spłonęła. By dalej żyła — tłumaczy. — W książkach, które ją ukształtowały, jest jej duch. I ona chciała, by ten duch żył dalej.

Deichmann Gichuru, po prawej, widziana tutaj, gdy jej ojciec Kjeld Deichmann czyta jej książki, zaszczepiła miłość do czytania we własnych dzieciach.

Córka Anneke przyznaje, iż rodzina nie planuje sprzedaży domu.

— Trzy pokolenia — dzieci mojej mamy, wnuki i prawnuki — były tam w zeszłym tygodniu. Czuliśmy jej obecność. Zakochaliśmy się trochę w Grand Manan. Nie zdziwię się, jeżeli ten dom zostanie z nami na długo.

Na podst. CBC

Idź do oryginalnego materiału