Rozdział 1 — Tajemniczy zwój w starym koszu
Mariolcia otworzyła sklep jak co dzień, przecierając witrynę pachnącą herbatą ścierką z haftem w lawendowe gałązki.
Właśnie rozpakowywała dostawę włóczek z Węgier, gdy jej wzrok przykuł dziwny, pergaminowy zwój ukryty w dnie wiklinowego kosza.
— Co to może być? — mruknęła do siebie, rozwijając dokument ostrożnie jak stare koronki.
Na pożółkłym papierze widniała mapa, a obok niej notatki w języku polskim, pisane starodawną kursywą.
„Szlak węgierski. Bacz się na beskidników. Kobiety z Przełęczy potrzebują pomocy.”
Mariolcia zmarszczyła brwi.
— To jakiś żart? — zapytała półgłosem, choć nikogo w sklepie nie było.
Po chwili jednak w powietrzu zapach lawendy zmienił się... na coś chłodniejszego, jakby las po deszczu.
Motki na półkach zaczęły lekko drgać, a jeden z nich — w kolorze głębokiej śliwki — potoczył się w stronę drzwi zaplecza.
— No nie! Tylko nie magia! — westchnęła Mariolcia, wiedząc już, iż nie będzie to zwykły dzień.
Z motka rozwinęła się cienka nitka, która zaczęła świecić i wskazywać kierunek.
Nie mogąc się oprzeć, Mariolcia chwyciła za torbę z robótką i ruszyła za światłem.
Przeszła przez zaplecze, drzwi zaskrzypiały, a potem...
...świat zawirował, a pod jej nogami pojawił się bruk i końskie kopyta odbijające się echem od kamieni.
Była na szlaku — prawdziwym, średniowiecznym Węgierskim Szlaku Handlowym.
Rozdział 2 — Kobiety z przełęczy
Mariolcia otrzepała sukienkę manualnie dzierganą z pyłu i spojrzała wokół.
Wędrowny tabor zatrzymał się przy źródle — kobiety w chustach i sukniach nosiły skrzynie pełne wełny, szali i rękawic.
Zza drzewa wyszła najstarsza z nich, siwowłosa kobieta o bystrych oczach.
— Tyś ta dziewiarka z przyszłości, o której ludziska bajają? — zapytała z uśmiechem.
— Możliwe... chociaż wolałabym herbatę i spokój. Ale skoro tu jestem, chyba coś trzeba zrobić.
Pozostałe kobiety spojrzały z nadzieją.
— Beskidnicy czają się za Duklą, w Jaskini Mrocznej Ziemi. Okradają każdą karawanę, ale nas mogą zabrać w niewolę.
Mariolcia poczuła zimny dreszcz.
— A gdzie straż?
— Kraków daleko, a kupcy wolą zapłacić haracz niż walczyć.
— A może… — zamyśliła się Mariolcia, patrząc na swoje włóczki.
— Co, dziewko? — spytała starsza kobieta z zaciekawieniem.
— Zrobimy coś, czego jeszcze nie widzieli. Znikniemy im z oczu... dosłownie.
Wieczorem, przy ognisku, każda z kobiet dostała włóczkę i druty.
Mariolcia pokazała im sploty, które ukrywały postać w cieniu — stary wzór, który znała tylko z prababcinego notatnika.
— Dzianina maskująca? — szepnęła jedna z nich.
— Nie byle jaka. Magia przeplatana z techniką. A teraz robimy.
Rozdział 3 — Tropem beskidników
Następnego dnia kobiety w nowo wydzierganych chustach zniknęły w lesie jak duchy.
Mariolcia ruszyła przodem, by rozpoznać teren.
Szlak między Duklą a Bieczem wiódł przez gęsty las, a ślady koni i kopyt były widoczne na błotnistej ziemi.
— Zobaczmy, gdzie się chowacie, chłopcy… — szepnęła.
niedługo dotarła do urwiska. U jego podnóża znajdowała się jaskinia — z legend znana jako Kryjówka Kurasia.
— Idealne miejsce na zasadzkę.
Nagle usłyszała męskie głosy.
— Tabor ma być dziś wieczorem. Będziem mieli co do beczki nalać i czym się ogrzać.
Mariolcia ukryła się za drzewem.
— Czas na plan B — mruknęła, wyciągając motek włóczki w kolorze kory drzewa.
W ciągu kwadransa była niewidzialna.
— Dobrze, iż trenowałam dzierganie z zamkniętymi oczami — pomyślała.
Wślizgnęła się do jaskini i obejrzała wnętrze.
Koce, beczki, broń… oraz mapa szlaku.
— Trzeba to wszystko zapamiętać. I działać.
Rozdział 4 — Oko za oko, motek za motek
Mariolcia wróciła do obozu tuż przed zmrokiem.
— Beskidnicy planują atak dziś w nocy. Są w jaskini pod urwiskiem, jakieś pół godziny drogi stąd.
— Trzeba uciekać? — zapytała jedna z młodszych kobiet, ściskając w dłoniach niedokończony komin.
— Ucieczka to strata towaru. A my tego nie chcemy — odpowiedziała Mariolcia stanowczo.
— To co, walka? — odezwała się inna, bardziej bojowo nastawiona.
— Nie. Zrobimy coś lepszego. Założymy nasze dzianiny maskujące i przejdziemy obok nich... jak duchy.
— Przejść? Obok nich?!
— Tak. Ale zanim to zrobimy, zostawimy im prezent.
Z torby Mariolcia wyciągnęła specjalny motek — wełnę z dodatkiem pokrzywy, róży i pieprzu.
— Zrobimy coś, co będzie ich swędziało tygodniami — zaśmiała się złośliwie.
Kobiety wydziergały szaliki i czapki w ciągu dwóch godzin, a Mariolcia zostawiła je w jaskini, podmieniając ich rzeczy.
— Gdy je założą, będą tańczyć po lesie jak pokręceni.
— A my?
— My przechodzimy o świcie. Wcześniej będą zbyt zajęci drapaniem się.
Śmiech kobiet rozbrzmiał cicho, tłumiony przez mgłę poranka.
Rozdział 5 — Mgła nad Bieczem
Karawana ruszyła o świcie, kiedy mgła spływała po dolinach jak mleko.
Dziewiarskie peleryny Mariolci rozmazywały ich sylwetki, sprawiając, iż z daleka wyglądały jak płynące cienie.
— Patrzcie tylko pod nogi, nie rozmawiać — instruowała Mariolcia szeptem.
Gdy minęły zakręt, zza skał dobiegły krzyki i jęki.
— Co jest?! — zawołał jeden z beskidników, drapiąc się z furią po szyi.
— Kto do licha zrobił z mojej czapki kolczugę z jeżyn?!
Kobiety szły spokojnie, zakapturzone i ciche jak zjawy.
Mariolcia zerknęła tylko raz — i zobaczyła, jak kilku bandytów skacze po polanie, krzycząc i tarzając się po ziemi.
— Działa.
niedługo ukazała się wieża farny w Bieczu.
— Jeszcze trochę, dziewczyny.
Na rynku, który tętnił handlem, kobiety zdjęły peleryny i rozłożyły kramy.
Szale, rękawice i chusty sprzedawały się jak świeże bułeczki.
— Uratowane, a do tego z zyskiem — uśmiechnęła się Mariolcia, popijając herbatę z dzbanka jednej z handlarek.
— Jeszcze dzień drogi i będziemy w Krakowie — powiedziała starsza z kobiet.
— A tam... może choćby królowa kupi coś dzierganego?
Rozdział 6 — Królewska przędza
W Krakowie, u stóp Wawelu, działo się coś nadzwyczajnego.
Zamek szykował się do przyjęcia gości z Węgier, w tym dam dworu i kupców.
Mariolcia i jej towarzyszki rozłożyły się tuż przy kościele św. Idziego, w pobliżu traktu królewskiego.
— Królowa Jadwiga ma słabość do wełnianych rękawiczek — szepnęła im jedna z lokalnych przekupek.
— W takim razie musimy przygotować coś specjalnego — powiedziała Mariolcia.
Zamiast zwykłych wzorów, zastosowała haft w kształcie lilii andegaweńskiej, subtelnie ukryty w splotach.
— I koniecznie miękka wełna z okolic Miskolca, nie drapie — dodała.
Po kilku godzinach podeszła dwórka, młoda dziewczyna o bystrym spojrzeniu.
— Jej Wysokość życzy sobie coś nowego... oryginalnego.
Mariolcia podała jej rękawiczki z haftem w kolorze starego złota.
— Dziewiarka z przyszłości... — szepnęła dwórka z uśmiechem, po czym zniknęła w tłumie.
Jeszcze tego samego dnia zjawił się posłaniec z królewskim zleceniem.
— Mariolciu z e-dziewiarki, wzywa cię królowa.
Kobiety oniemiały.
— Idź. My tu sobie poradzimy.
Mariolcia poprawiła fartuszek i ruszyła ku zamkowi.
Rozdział 7 — Królowa i znikająca nić
W sali tronowej panował chłód i dostojność, ale Królowa Jadwiga uśmiechała się ciepło.
— Mówią, iż potrafisz tkać nić, która znika.
— Można tak powiedzieć, Wasza Wysokość — odpowiedziała Mariolcia, lekko dygnąwszy.
— A także iż przegoniłaś beskidników bez jednego ciosu.
— Użyłam tylko włóczki i odrobiny sprytu.
— W takim razie mam dla ciebie zadanie.
Królowa wyciągnęła szkatułkę, w której spoczywała cienka nić z włosia jednorożca (albo tak twierdzono).
— Zrób z tego coś, co ochroni posłańca w drodze na Węgry.
Mariolcia wzięła nić do ręki — była lżejsza niż powietrze i lekko drgała.
— To będzie trudne... ale możliwe.
W izbie zamkowej, przy świecy, dziergała przez całą noc.
Stworzyła kaptur, który po założeniu czynił noszącego niemal niewidzialnym.
Nazajutrz wręczyła go Królowej.
— To więcej niż dzianina. To most między światami.
— I tak powinna wyglądać magia — odpowiedziała Jadwiga.
Rozdział 8 — Powrót przez włóczkowy portal
Zadanie zostało wykonane, a kobiety z Przełęczy wróciły do domów z sakwami pełnymi monet i nowymi zleceniami.
Mariolcia poczuła znajome ciepło w dłoni — nitka śliwkowego motka zaczęła świecić.
— Chyba czas wracać — westchnęła, żegnając się z kobietami i uśmiechniętą królową.
Stanęła na środku rynku, zamknęła oczy i złapała koniec włóczki.
Świat zawirował, zapach lawendy wrócił, a dźwięki Krakowa zniknęły.
Gdy otworzyła oczy, znów była w swoim sklepiku.
— I znów dzień jak co dzień — powiedziała, zerkając na zegar.
Właśnie miał wejść pierwszy klient.
Starsza pani spojrzała na nią z ciekawością.
— Czy to wzór z XIV wieku? — zapytała, wskazując na rękawiczki Mariolci.
— Można tak powiedzieć — uśmiechnęła się właścicielka „e-dziewiarki”.
A kiedy starsza pani wyszła, Mariolcia pogłaskała śliwkowy motek i szepnęła:
— Jeszcze tam wrócę.
Bo historia dzierga się dalej… nitka po nitce.
Beskidnicy grasowali głównie od XIV do XVII wieku, chociaż ich działalność miała swoje apogeum w XVI i na początku XVII wieku.
Byli to zbrojne bandy (często złożone z byłych najemników, zbiegłych chłopów, włóczęgów, a czasem choćby drobnej szlachty), które napadały na kupców, pielgrzymów i podróżnych przemierzających szlaki karpackie, zwłaszcza w okolicach Przełęczy Dukielskiej, Biecza, Nowego Sącza i dalej w stronę Krakowa. Ich działalność była znana również na terenach dzisiejszej Słowacji i Węgier.
Miejscem ich kryjówek były często trudno dostępne jaskinie i doliny w Beskidach i Bieszczadach. Przykładem może być Jaskinia Mroczna Ziemia (nie istnieje pod taką nazwą w rzeczywistości, ale doskonale brzmi w opowieści 😊), czy znane z legend rejony Łopienki, Baligrodu czy przełęczy nad Tylawą.
Władze często organizowały wyprawy karne, ale skuteczność ich była różna — beskidnicy znali teren, mieli wsparcie miejscowych i byli świetnie zorganizowani.
Szlak węgierski był jednym z najważniejszych średniowiecznych traktów handlowych prowadzących z Węgier przez Przełęcz Dukielską, Duklę, Biecz, dalej przez Nowy Sącz, Bochnie, aż do Krakowa. Przez ten szlak przewożono m.in. wino, sól, bydło, skóry, miód, sukna i przyprawy.
- W polskich źródłach mówimy o "trakcie węgierskim", "szlaku węgierskim", lub "droga węgierska".
- Przełęcz Dukielska była jednym z głównych przejść przez Karpaty i naturalnym punktem tranzytowym.
- Biecz, jako ważne miasto królewskie i centrum administracyjne, był kluczowym przystankiem na tym szlaku.
- W średniowieczu wiele miast, przez które przechodził ten szlak, miało przywileje celne, które pobudzały handel.
Rękodzieło też było częścią takiego handlu — dzianiny, hafty, koronki i inne tekstylia mogły być i towarem, i walutą wymienną. Szczególnie kobiety z terenów dzisiejszej południowej Polski, Słowacji czy Ukrainy często brały udział w handlu jako pomocniczki, rzemieślniczki, a czasem samodzielne handlarki.
{nomultithumb}