Szlak na Śnieżkę, którym wędrowałam na szczyt tej wysokiej góry, nie należał do szczególne trudnych. Pogoda również mnie wówczas rozpieszczała. To był bardzo pogodny, letni dzień i widoki dookoła zapierały mi dech w piersi. Pomimo tego jednak i tak droga ta strasznie mnie sponiewierała. Wróciłam z tamtej wyprawy konkretnie obolała i spalona słońcem na maksa. Z perspektywy czasu myślę, iż byłam wówczas konkretnie poparzona, ponieważ kiedy wróciłam do domu, Ines była przerażona widokiem mojej twarzy. Opuchlizna całkiem zmieniła moje rysy, a skóra schodziła ze mnie jak z węża jeszcze przez wiele dni. Posłuchajcie…
Wspominam o tym, ponieważ moje doświadczenie ze Śnieżką udowadnia, iż z tą górą nie ma żartów, choćby kiedy aura nam sprzyja. Ten niby spacerowy, częściowo brukowany szlak nie oszczędzał mnie wcale. Kolana i łydki bolały mnie jeszcze długo po powrocie do domu. Zakwasy dokazywały przy każdym ruchu, tak iż przez kilka kolejnych dni miałam problemy choćby z zawiązywaniem butów.
Muszę tutaj dodać, a może bardziej — zaznaczyć — iż nie jestem szczególnie namiętnym górołazem. Ogólnie dużo się przepieszczam po dolnośląskiej ziemi, jednak od mojej Środy Śląskiej do gór mam jednak spory kawałek drogi i wyprawy takie należą raczej do rzadkości. W góry muszę się bowiem wybierać, natomiast na swoim podwórku wystarczy, iż wskoczę na rower i dosłownie zaraz jestem w wielkim, dzikim lesie. Nie znaczy to jednak, iż nie mam osiągnięć w wędrowaniu po wysokościach! Stąd wiem, iż do takiego hobby trzeba mieć charakter. Kondycja oczywiście jest bardzo istotna, jednak moim zdaniem najważniejszy jest hart ducha, ponieważ chodzenie po górach boli. To wysiłek, który często pokonuje laików.
Hart ducha
Widziałam to wiele razy, choćby podczas mojej wyprawy na Rysy. To, iż mi udało się dotrzeć na sam szczyt i zdobyć tę najwyższą w naszym kraju górę nie było kwestią fizycznych moich zdolności i kondycji, ani choćby przygotowania do tego wyczynu, bo nie miałam tych rzeczy. Udało mi się to zrobić dlatego, iż przez lata hartuję swojego ducha. Musztruję go, traktuję surowo, nie pozwalam mu na słabości. Dlatego nie płaczę, kiedy mnie boli, nie wycofuję się ze szlaku, gdy staje się on trudny, trenuję wytrzymywanie w niekomfortowych temperaturach i za wszelką cenę dopinam celów. Moje ciało jest słabe i niedoskonałe, ale w mojej psychice jest moc. Nigdy nie zawiodłam się na tych niewidzialnych pokładach sił, drzemiących we mnie. Nigdy nie zawiodłam się na sobie samej…
Szlak na Śnieżkę
Jedyne, co mi wówczas przeszkadzało w tej drodze na szczyt, to źle dobrane towarzystwo. Wybrałam się tam z osobą słabą, leniwą i marudną. Mój towarzysz drogi źle ocenił sytuację. Wspólny wyjazd do Karpacza kojarzył mu się bardziej romantycznie aniżeli turystycznie, dlatego mocno był tym wszystkim rozczarowany. Po zwiedzeniu świątyni Wang usiłował zmienić nasze podróżnicze plany i zaproponował zamiast szlaku na Śnieżkę, chłodzenie się zimnym browarem na tarasie jednej z górskich restauracji. Mam słabość do chmielowej używki, jednak są pewne granice. Coś podobnego całkowicie rozwala mi system. Kiedy jestem nastawiona na cel, idę ku niemu z taranem i nie ma mowy, aby cokolwiek mogło mi w tym przeszkodzić. Rozumiecie więc, iż ciężko było mi w takim towarzystwie.
Ostatecznie jednak moje było na wierzchu i następnego dnia razem wyruszyliśmy w góry. Nie wiem, dlaczego mój towarzysz niedoli nie odpuścił sobie tej wyprawy i podjął wyzwanie? Po co ktoś robi rzeczy, których nie lubi? Tego nie zrozumiem nigdy. Ludzie marnują tak wiele czasu w swoim życiu, spędzając go bez przyjemności, iż naprawdę trudno to pojąć. Niezadowoleniem z tym związanym karmią nie tylko siebie, ale i wszystkich dookoła. Właśnie w takich okolicznościach się wtedy znalazłam. Dlatego też nigdy więcej się nie spotkaliśmy.
Szlak na Śnieżkę. Czarny, czerwony, zielony i żółty
Śnieżka mierzy 1602 m wysokości npm i znajduje się w Koronie Gór Polskich. To symbol Karkonoszy. Na jej wierzchołek dotrzeć można kilkoma szlakami. Najtrudniejszy z nich — czarny — zaczyna się w Karpaczu, przy wyciągu na Małą Kopę. To chyba najkrótsza trasa (6 km), ale również najbardziej stroma i wyczynowa. Natomiast szlak czerwony (niecałe 7 km.), który zaczyna się przy hotelu Orlinek, to prawdziwa droga z widokiem. Do tego jest bardzo łagodny, wręcz spacerowy chwilami. Najtrudniejszym odcinkiem tej trasy jest jej ostatni fragment. Tam prawdziwie przydają się kondycja i hart ducha. Widziałam tam niejeden dramat. Najbardziej cierpieli ci, którym brakowało tych cennych rzeczy, za to mieli za dużo ciała i lat. Purpurowe twarze, upocone czoła, nierówny i ciężki oddech opowiadały o tym, jak ludzie ci cierpieli na tym szlaku. Osobiście najbardziej przerażali mnie wędrowcy, którzy robili sobie przerwy na papierosa. Widok to był dla mnie przerażający…
Są jeszcze szlaki — zielony i żółty, które zaczynają się na czeskiej stronie.
Schronisko na Śnieżce
Pierwsze schronisko wzniesiono na szczycie tej wysokiej góry w XIX stuleciu i nie ma już po nim śladu. Specyficzna bryła w kształcie dysków, którą zastajemy tam teraz, pełni rolę Obserwatorium Meteorologicznego, ale funkcjonuje tam również bar.
Niestety w schronisku tym nie ma zaplecza noclegowego. Można tam jedynie coś zjeść i ogrzać się zimą. o ile ktoś chciałby przenocować w tych górach, musi zejść niżej i zakwaterować się w Domu Śląskim.
Dzięki badaniom prowadzonym w Obserwatorium Meteorologicznym dowiadujemy się, iż szczyt Śnieżki to miejsce bardzo wietrzne i nieprzyjazne do życia dla ludzi. Byłam tam w czasie, kiedy pogoda rozpieszczała, a i tak głowę chciało mi urwać! Wiatr może osiągać tam choćby 300/h, a więc naprawdę to nie są żarty! Poza tym zawsze jest tam zimno. Odczuwa się to choćby latem.
Kaplica świętego Wawrzyńca
Zastanie na szczycie Śnieżki takiego zabytku, było jak miód na moje serce. Kaplica Wawrzyńca — patrona przewodników górskich — jest drewniana. Wzniesiono ją tam w 1681 roku, a więc jest już bardzo leciwa i niezwykle cenna historycznie. Od czasu jej powstania nieustannie realizowane są pielgrzymki do tej świątyni, choć teraz ruch ten jest bardziej turystyczny i bez podtekstu religijnego.
Święty Wawrzyniec zmarł 6 sierpnia 258 roku. Według tradycji był diakonem, który zginął śmiercią męczeńską. Położono go na rozgrzanej do czerwoności kracie i dosłownie usmażono żywcem. Wydarzenie to miało miejsce w Rzymie, a okrutna śmierć była karą, za rozdanie biedocie skarbów Kościoła. Jego kult zaczął się już w IV stuleciu, ale dopiero w średniowieczu stał się naprawdę popularnym świętym, szczególnie wśród ludzi ubogich.
Szlak na Śnieżkę, który wybrałam, pełen był wspaniałych widoków. Kiedy wędrowałam ku jej wierzchołkowi, wiatr rwał mi włosy, a słońce paliło skórę na twarzy, ramionach i łydkach. Niczego wtedy nie czułam. Nie reagowałam na ból i szkody, które czynił mi tamtejszy klimat. Cudowne obrazy namalowane przez Naturę otaczały mnie z wszech stron i sprawiały, iż zatracałam się w tej drodze. Śnieżka prawdziwie mnie oczarowała, ale również zahartowała w boju. Wspominam tamto wędrowanie z radością, choć dobrze pamiętam, ile przysporzyło mi ono cierpienia. Podobne wyprawy coraz częściej przekonują mnie do myślenia o bólu jako o wartościowym doznaniu, które mnie kształtuje. Teraz myślę, iż nie ma to, jak porządnie styrać się na szlaku…
Jeżeli podobają Ci się opowieści Nieustannego Wędrowania, kup naszą książkę (patrz poniżej). Znajdziesz tam historie niepublikowane na tym blogu. Polecam!
Materiał zawiera autoreklamę