Szept w tajemnicy – uczucie bliskości.

twojacena.pl 1 miesiąc temu

– Mówmy sobie po imieniu – szepnął Krzysztof tuż przy uchu. Anna poczuła na skroni jego oddech. Przeszedł ją dreszcz…

– Elżbieto, zobacz, czy ktoś jeszcze jest na korytarzu? Chciałabym dziś wyjść wcześniej. Mama ma urodziny – powiedziała Anna.

– Już sprawdzam, Anno Pawłowna. – Młoda, sympatyczna pielęgniarka wstała od biurka, otworzyła drzwi gabinetu i wyjrzała na korytarz. – Nikogo nie ma, Anno Pawłowna. Wszystkie wizyty odbyte, sprawdziłam – uśmiechnęła się Elżbieta.

– Dobrze. jeżeli ktoś przyjdzie, zapisz na jutro albo niech idą do sąsiedniego gabinetu, do Marii Władimirowny.

– Idź, ja tu posiedzę, wszystko załatwię, nie martw się – uspokoiła Elżbieta. – Kierowniczka przychodni jest w delegacji, w razie czego, ja cię osłonię.

– Dziękuję. Co bym bez ciebie zrobiła? – Anna wzięła torbę, rzuciła okiem na biurko, czy nie zapomniała telefonu, i podeszła do drzwi. – Do jutra, Elżbieto.

– Do widzenia, Anno Pawłowna. Oj, lepiej się pośpiesz, patrz, jak się ściemniło, zaraz zacznie padać.

– Naprawdę? A ja muszę jeszcze wstąpić po kwiaty. No to lecę – powiedziała Anna, wychodząc już na korytarz.

Szybko się przebrała, płaszcz zakładała już na schodach.

– Anno Pawłowna, już wychodzicie? – na dole, przy rejestracji, zatrzymała ją starsza kobieta.

– Dzień dobry. Możecie poczekać do jutra? Śpieszę się – poprawiając kołnierz płaszcza, odpowiedziała Anna, kierując się do wyjścia.

– Anno Pawłowna, tylko Kasia was słucha. Wpadlibyście, porozmawiali z nią, uspokoili. Ciągle płacze – mówiła pośpiesznie kobieta, nie odstępując Anny.

– Jutro mam wieczorny dyżur, rano pójdę na wizyty i do was wpadnę. A teraz muszę lecieć, przepraszam. – Anna wyszła z budynku przychodni, zeszła ze schodów i spojrzała w niebo.

Ogromna czarna chmura nasuwała się na miasto. Zdawało się, iż zaraz, swoim potężnym brzuchem zahaczy o dachy, pęknie i zaleje miasto potokiem wody.

Gdy Anna podchodziła do kwiaciarni, pierwsze ciężkie krople spadły na jej ramiona. Ledwie stanęła pod daszkiem, deszcz przybrał na sile.

– Nie martwcie się, dobrze zapakuję bukiet – powiedziała kwiaciarka.

Podczas gdy pakowała w szcząlny celofan ulubione gerbery mamy, Anna z niepokojem spoglądała, jak spod przystanku odjeżdżają jeden po drugim autobusy. W końcu dostała bukiet, zapłaciła i pobiegła na przystanek, osłaniając głowę kwiatami.

Deszcz rozszalał się na dobre. Na przystanku została tylko Anna. Dobrze, iż przynajmniej jest zadaszenie. Parasol zapomniała i dobiegając do przystanku, porządnie się zmoczyła.

Autobusu wciąż nie było. Trzeba było przeczekać w przychodni, porozmawiać z babcią Kasi – żałowała swojej pospiechy Anna. Wzdrygnęła się z zimna i odsunęła dalej pod zadaszenie. Obok przelatywały samochody, rozchlapując gwałtownie tworzące się na jezdni kałuże.

„Gdzie on utknął? Jak na złość ten deszcz” – myślała Anna, patrząc w stronę, z której powinien nadjechać autobus. Nagle przy chodniku zatrzymał się czarny jeep. Anna z zazdrością pomyślała, iż fajnie byłoby mieć taki. „Dobrze mieć samochód, nie trzeba czekać na autobus…”

Szyba po stronie pasażera opadła i Anna zobaczyła mężczyznę. Nie od razu zrozumiała, iż zwraca się do niej.

– Wsiadajcie do auta. Tam wypadek, autobusy stoją.

Podczas gdy Anna się wahała, mężczyzna otworzył przednie drzwi. Anna usiadła na miejscu pasażera. W środku było ciepło i sucho. choćby dźwięku deszczu nie było słychać.

– Dokąd jedziecie? – zapytał mężczyzna, patrząc na Annę.

Mniej więcej w jej wieku, przystojny, w garniturze. Anna się speszyła. „A ja wyglądam jak przemoczona kura”.

– Na Tatarską – powiedziała.

– Dobrze, ja też w tę stronę.

Od mężczyzny biła taka pewność siebie i męska charyzma, iż Anna z niepokojem na niego spojrzała. Na maniaka nie wyglądał, dystyngowany, mądre oczy. „Tacy grają w serialach amantów” – pomyślała. Samochód płynnie ruszył z miejsca, niezauważalnie nabierając prędkości. W środku przyjemnie pachniało skórą i jego drogimi perfumami. I ciągle coś pikało.

– Zapnijcie pasy – poprosił mężczyzna.

Anna długo i niezdarnie się zapinała, po czym poprawiła bukiet na kolanach.

– Powiedzcie, dlaczego zdecydowaliście się mnie podwieźć? – zapytała, patrząc, jak wycieraczki rytmicznie zmiatają ze szyby strugi deszczu.

– Mówiłem przecież, wypadek. Musielibyście długo czekać na autobus. A wy z kwiatami, więc jedziecie w odwiedziny. Poza tym, jak się okazało, mamy tę samą drogę. – Rzucił na nią szybkie spojrzenie.

„Tak nie bywa. Tacy mężczyźni nie podwożą zwykłych śmiertelników” – chciała powiedzieć, ale milczała.

– Znam waszą twarz. Gdzieś się już widzieliśmy? Mam dobrą pamięć do twarzy – przerwał milczenie mężczyzna.

– Nie sądzę – uśmiechnęła się Anna. – Jesteśmy z różnych planet. Innego statusu społecznego, jak to się mówi.

Skórą poczuła jego oceniające spojrzenie.

– Tacy jak wy nie jeżdżą autobusami. A ja jestem skromną lekarką – powiedziała Anna, z lekką ironią.

Mężczyzna milczał. Milczała i Anna, czując, iż powiedziała głupotę.

– Już wiem, gdzie was widziałem. Dwa miesiące temu przyprowadzałem wnuczkę do was na wizytę w przychodni.

– Wy? – Anna ze zdziwieniem wpatrzyła się w mężczyznę. – Zapamiętałabym was – wyrwało jej się.

– Co, wyglądam zbyt młodo na dziadka? Na Boga, nie kłamię. Córka „obdarowała” mnie w wieku siedemnastu lat. Młodzież teraz wczesna.

– Widać, w kogo – odcięła się Anna.

– A wy kłótliwa. Nie podsuwaj palca. Już wtedy zrozumiałem, iż jesteście surowAnna spojrzała mu w oczy, serce jej zabiło mocniej, i zrozumiała, iż wreszcie spotkała kogoś, kto naprawdę chce poznać jej świat.

Idź do oryginalnego materiału