Szczęście w ukryciu

newsempire24.com 1 dzień temu

Szczęście pod ławką

Kinga wstąpiła do sklepu po pracy. Do Sylwestra zostały tylko cztery dni, a jej lodówka była pusta. Nic nie zdążyła przygotować. choćby choinki jeszcze nie ubierała.

Wiał lodowaty wiatr. Po roztopach mokry śnieg na chodnikach zamarzł, tworząc śliskie koleiny. A ona, jak na złość, założyła buty na obcasie. Teraz szła drobnymi kroczkami, starając się nie upaść. Latarnie uliczne, jak zwykle, nie wszystkie świeciły, a w wczesnych zimowych zmierzchach droga była ledwo widoczna. Ciężkie torby ciążyły w dłoniach, wrzynając się w skórę. Mięśnie nóg bolały od napięcia. „Po co tyle naraz kupiłam? Mogłam połowę zostawić na jutro” – wyrzucała sobie.

Kinga doszła do przystanku i postawiła ciężkie siatki na wąskiej ławce. Roztarła zziębnięte, zdrętwiałe palce. Przysiadła obok toreb, żeby dać odpocząć zmęczonym nogom, i schowała dłonie w kieszeniach płaszcza. Wiatr doskwierał jej choćby tutaj.

Patrzyła na przejeżdzające samochody. Wyobrażała sobie, jak przyjemnie jest teraz siedzieć w ciepłym wnętrzu auta. Od dawna marzyła o własnym, ale nie chciała wiązać się z kredytem. Teraz żałowała tej decyzji.

Na przystanek wjechał autobus. Z sykiem otworzyły się drzwi, wysiedli ludzie i rozeszli się do domów. Nikt choćby nie spojrzał w stronę Kingi.

Już miała wstać, gdy usłyszała jęk. Rozejrzała się, ale oprócz niej na przystanku nikogo nie było. Po chwili jęk powtórzył się tuż obok. Kinga zerwała się z ławki. Światła przejeżdżających samochodów oświetliły coś ciemnego w kącie, za ławką.

Najpierw chciała uciekać. Ale pomyślała, iż do rana nikt tego człowieka nie znajdzie, a w takim mrozie mógłby zamarznąć, zwłaszcza jeżeli był pijany.

Wyjęła telefon z torebki i skierowała latarkę w głąb przystanku. Od razu rzuciły się w oczy czarny płaszcz i lśniące, modne buty. Bezdomni tak nie chodzą.

Światło padło na twarz mężczyzny. Jego rzęsy drgnęły, ale oczu nie otworzył. Był młody, zadbany, dobrze ubrany. Kinga pochyliła się nad nim, ale nie poczuła zapachu alkoholu.

– Hej, źle się panu dzieje? Niech pan wstanie, zamarznie pan – popchnęła go w ramię.

Mężczyzna nie zareagował.

Nie zastanawiając się długo, Kinga wybrała numer pogotowia i wyjaśniła sytuację.

– Proszę czekać – odpowiedział zmęczony głos dyspozytorki.

Kinga schowała telefon, włożyła ręce do kieszeni i skuliła się jak wróbel. Zmarzła. A co dopiero ten mężczyzna na ziemi? Może powinna iść? Ale nie wiadomo, kiedy przyjedzie karetka, a dobrze ubranego faceta mogliby okraść…

Już dzwoniła zębami, gdy na przystanek podjechała karetka. Wysiedli mężczyzna i kobieta w granatowych mundurach.

– Tam, w kącie – wskazała Kinga.

Lekarze pochylili się nad mężczyzną. Na przystanek zjechał kolejny autobus. Dwóch pasażerów wysiadło i zaczęło dopytywać Kingę, co się stało.

– Proszę się rozejść, nie przeszkadzać! – zirytował się lekarz.

Poszedł do karetki i wrócił z kierowcą oraz noszami.

– Pomóżcie nam go przenieść – zwrócił się do gapiów.

Ci natychmiast zniknęli.

– Co się z nim dzieje? – z niepokojem zapytała Kinga.

– Prawdopodobnie atak serca. Znaleźliście go w porę, bo mógł zamarznąć. Proszę zostawić numer telefonu. Na wszelki wypadek – lekarz wyciągnął z kieszeni obszerną kurtkę mały notes i ołówek, podając go Kingi.

– To już wszystko? Bo strasznie zmarzłam podczas czekania – oddała notes z zapisanym numerem.

Kinga odprowadziła wzrokiem karetkę, chwyciła torby i ruszyła do domu. Ale nogi miała tak zmarznięte, iż ledwo się poruszała, nie czuła podłoża pod stopami.

W domu długo ogrzewała ręce pod gorącą wodą. Dopiero potem rozpakowała zakupy. Cały wieczór myślała o mężczyźnie z przystanku. Zastanawiała się, co mu się stało, jak tam trafił? Żałowała, iż nie zapytała, do którego szpitala go zabrali. Zadzwoniłaby jutro, żeby się dowiedzieć.

Dwa dni później zadzwonił nieznany numer. Za oknami sypał śnieg, przykrywając lodowe kałuże i robiąc świat jaśniejszym, świątecznym. Przez chwilę się wahała, ale w końcu odebrała.

– Kinga? – zapytał miły męski głos.

– Tak. Kto mówi?

– To pani mnie uratowała, wezwała pogotowie, gdy leżałem na przystanku…

– Żyje pan?! – ucieszyła się Kinga. – Jak się pan czuje?

– Dobrze. Dzwonię, by podziękować. Zostawiła pani swój numer.

– Co się wtedy stało? – dopytywała się Kinga.

Zrobiło jej się głupio, iż sama nie zadzwoniła do szpitala.

– To dłuższa historia. Mógłbym wpaść, jak mnie wypiszą. Podaj adres.

– Ojej, nie trzeba… – zaczęła się wykręcać Kinga.

Mężczyzna milczał. Kinga też zamilkła. Nic o nim nie wiedziała… Pożegnał się i rozłączył. Dopiero wtedy Kinga pomyślała, iż choćby nie zapytała o jego imię.

Była z chłopakiem cztery lata, dwa z nich razem mieszkali. Ale nigdy nie poprosił jej o rękę. Związek się wypalił, rozstali się. Potrzebowała roku, by dojść do siebie. Bała się nowych relacji, strat i rozczarowań.

Jej przyjaciółki były w podobnej sytuacji. Róża po rozwodzie, a chłopak Asi zginął w misji wojskowej. Spotykały się, piły wino, oglądały sylwestrowe show, wylewały sobie żale… W trzGdy drzwi się otworzyły, Kinga zobaczyła Maxa trzymającego dwie szklanki szampana i uśmiech, który mówił więcej niż tysiąc słów – właśnie tak miało się zaczynać ich wspólne szczęście.

Idź do oryginalnego materiału