Dziś w dzienniku. Halina siedziała przy oknie, śledząc uliczny ruch. Autobusy jednakowo zgrzytały hamulcami, przechodnie spieszyli się, a ona wciąż myślała o tym samym – o liście, który nadszedł wczoraj. Czarna koperta ze złotym obramowaniem leżała na kuchennym stole całą dobę, ale nie mogła się zdobyć, by ją otworzyć.
“Mamo, czemu siedzisz jak słup soli?” – Dominik wpadł do mieszkania jak wicher, rzucając plecak w kąt. – “Znowu się zamartwiasz? Daj spokój, lepiej zróbmy obiad, jestem głodny jak wilk.”
“Jedz, jedz” – westchnęła Halina, nie odrywając wzroku od szyby. – “Kotlety są w lodówce, odgrzej je w mikrofali.”
Syn zatrzymał się pośrodku pokoju, przyjrzał się matce uważniej. Coś w jej postawie było nie tak, zbyt spiętej. “Co się stało?” – podszedł bliżej. – “Wyglądasz… nie wiem, jakoś dziwnie.”
“Nic nadzwyczajnego” – Halina odwróciła się do niego. – “Po prostu przyszedł jeden list. Zastanawiam się, czy go otwierać.”
“Jaki list? Od kogo?”
“Od notariusza. Z Warszawy.”
Dominik zmarszczył brwi. Listy od notariuszy rzadko wróżyły coś dobrego. Albo długi, albo sąd, albo inne kłopoty. “A co adekwatnie może być w takim liście?” – zapytał ostrożnie.
“Nie wiem. Może ciocia Klara coś zostawiła. Ostatnie lata mieszkała w Warszawie, miała tam mieszkanie. Ale prawie się nie kontaktowałyśmy, dobrych dziesięć lat minęło.”
Halina wstała, przeszła do kuchni. Koperta leżała wciąż na stole, jakby szydziła z jej niezdecydowania. “Mamo, może jednak otworzymy?” – Dominik wziął ją w ręce. – “Co złego się stanie, gdy poznamy prawdę?”
“Złego może być wiele” – burknęła matka. – “Nagle jakieś zobowiązania, jej długi. Albo coś innego. Nie chcę sobie problemów na głowę ściągać.”
“A może przeciwnie – coś dobrego?” – Dominik był gotów rozerwać kopertę, ale matka powstrzymała go gestem. “Poczekaj. Daj mi jeszcze pomyśleć.” Ale myśleć specjalnie nie było o czym. Ciocia Klara była kuzynką Haliny, wychowały się w jednym podwórku, ale ich drogi rozeszły się dawno. Klara wyjechała do stolicy zaraz po studiach, wyszła tam za mąż, pracowała w jakimś instytucie naukowym. Dzieci nie miała, mąż też odszedł dawno. Halina została w swoim Lublinie, urodziła Dominika, wcześnie owdowiała, całe życie pracowała jako przedszkolanka w przedszkolu.
Ostatni raz widziały się na pogrzebie dziadka, dobrych dziesięć lat temu. Wtedy Klara wydała jej się obcą, stołeczną damą w drogim płaszczu, patrzącą z góry na prowincjonalną rodzinę.
“Dobra, otwieraj” – zdecydowała się wreszcie Halina. – “Ale jeżeli coś złego, ostrzegałam cię.”
Dominik starannie przeciął kopertę, wyjął kilka kartek papieru. Przejrzał pierwsze linijki i gwizdnął cicho. “Mamo, tu jest napisane, iż ciocia Klara zapisała ci mieszkanie w Warszawie.”
“Co?” – Halina mało nie upuściła filiżanki z herbatą. – “Jakie mieszkanie?”
“Dwu-pokojowe, na Powiślu. I pozostało konto bankowe…” – Dominik przekładał strony, jego oczy robiły się coraz większe. – “Mamo, tu jest całkiem spora kwota.” Halina usiadła na krześle, bo nogi nagle stały się jak z waty.
“Nie może być. Przecież prawie się nie kontaktowałyśmy. Za co mnie to wszystko?”
“Tu jest dołączona jej notatka. Rękopis.” – Dominik podał matce małą karteczkę.
“Halinko, jeżeli czytasz ten list, to mnie już nie ma. Wiem, żeśmy się odsunęły i ja w tym wiele zawiniłam. Zawsze myślałam, iż mam jeszcze dużo czasu, iż zdążę naprawić stosunki z bliskimi. Ale czas ma to do siebie, iż kończy się niespodziewanie. Chcę, by moje mieszkanie trafiło do ciebie. Zawsze byłaś dobra, żyłaś dla innych. Czas pomyśleć o sobie. Twoja Klara.”
Halina czytała notatkę kilka razy, nie wierząc własnym oczom. Łzy same popłynęły po policzkach. “Co to wszystko znaczy?” – szepnęła. – “Ona umarła, a ja choćby nie wiedziałam. Nie byłam na pogrzebie, nie pożegnałam…”
“Mamo, nie wiń siebie. Skąd miałaś wiedzieć?” – Dominik objął matkę za ramiona. – “A może nie chciała, by wiedziano. Niektórzy wolą odejść po cichu.”
“Ale czemu mnie? Miała bliższych krewnych.”
“Widocznie nie tak bliskich, jak myślisz. Albo znała ich lepiej niż ty ją.”
Halina jeszcze raz przeczytała słowa cioci Klary. “Czas pomyśleć o sobie.” Kiedy ostatnio o sobie myślała? Chyba nigdy. Najpierw opiekowała się rodzicami, potem sama wychowała Dominika, harując wiele lat
Siedząc przy kawie z nowym sąsiadem, profesorem Michałem, którego błysk w oczach przypominał jej zapomniane marzenia, Halina uśmiechnęła się do siebie, bo zrozumiała, iż najcenniejszym darem Klementyny nie były cztery ściany w Warszawie, a odwaga by znowu uwierzyć, iż życie może być niespodzianką. Przez okno nie patrzyła już z niepokojem, ale z ciepłą nadzieją na wszystko, co jeszcze nieznane.