Szczęście starego mieszkania komunalnego

twojacena.pl 2 godzin temu

Szczęście starej kamienicy

Czekając na męża z pracy, Zofia siedziała przy kuchennym stole i piła herbatę z tymiankiem, powoli sącząc łyk po łyku. Gdy usłyszała dźwięk klucza w zamku, wstała i zatrzymała się w progu. Wszedł mąż, Marek, poważny i milczący.

Cześć odezwała się pierwsza. Znów się spóźniłeś. Już dawno zjadłam kolację, tylko na ciebie czekałam…

Cześć odparł Marek. Mogłaś nie czekać. Nie jestem głodny. W ogóle, zostanę tylko chwilę, spakuję rzeczy i pójdę powiedział, nie zdejmując butów. Przeszedł do pokoju, otworzył szafę i wyciągnął walizkę.

Zofia stała jak sparaliżowana. Nic nie rozumiejąc, patrzyła, jak wrzuca do walizki pierwsze lepsze ubrania.

Marku, wytłumacz mi, co się dzieje?

Naprawdę nie rozumiesz? Odchodzę od ciebie wypowiedział wyraźnie, unikając jej wzroku.

Dokąd?

Do innej kobiety…

Iiii, pewnie do jakiejś młódszej, choć sam jeszcze jesteś młody, czterdzieści lat to nie wiek odparła Zofia z odrobiną złośliwości, powoli dochodząc do siebie. Nie pokażę mu łez, niech nie widzi powtarzała sobie w myślach, a głośno spytała: I od dawna to trwa?

Prawie rok odrzekł spokojnie Marek, a widząc jej zdziwienie, dodał: To twoja wina, jeżeli nic nie zauważyłaś. Musiałem świetnie się maskować.

Odchodzisz na zawsze… czy… nagle zapytała.

Zosiu, naprawdę nic nie rozumiesz? Słuchaj uważnie odchodzę do innej. niedługo będziemy mieli dziecko. My z tobą nie mogliśmy, a Kasia urodzi mi syna. Daję ci miesiąc, żebyś wyprowadziła się z mojego mieszkania. Jak i dokąd to twoja sprawa. My tu zostaniemy z Kasią i synem, dopóki ona wynajmuje.

Marek wyszedł. Zofia została sama, ściany zdawały się na nią napierać, w mieszkaniu panowała cisza. Włączyła telewizor, niech chociaż ktoś mówi. Z Markiem przeżyli dwanaście lat, do siebie doszła dopiero po tygodniu, ale dała radę.

W spadku po rodzicach, którzy odeszli wcześnie, została jej wiejska chałupa. Ale nie chciała tam mieszkać sama.

Nie dam rady myślała Zofia. Daleko od cywilizacji, zero wygód i żadnej pracy. W trzydzieści pięć lat nie chce mi się żyć na wsi. Sprzedam ten dom, a za zarobione pieniądze kupię choćby pokój w kamienicy czy akademiku. Potem życie samo pokaże.

Tak też zrobiła dom sprzedała od razu, gdy tylko przyjechała na wieś. Sąsiadka Weronika już na nią czekała.

Zosieńko, dobrze, iż przyjechałaś! Już chcieliśmy jechać do miasta cię szukać.

Co się stało? spytała Zofia.

No bo… moi krewni chcą kupić twój dom. Przyjechali z Pomorza, potrzebują właśnie takiego domku, który można rozebrać i postawić nowy. Chcą mieszkać blisko nas, moja siostra z mężem…

Boże, Weronika, przyjechałam właśnie po to! To świetnie, niech biorą od razu, tylko trzeba się dogadać co do ceny. Oto mój numer telefonu…

Wszystko się udało. Już po dziesięciu dniach miała pieniądze w ręku oczywiście nie była to duża suma, za półrozpadlinę nie dało się wiele zarobić. Kupiła mały pokój w akademiku typu mieszkalnego. Kuchnia była wspólna, w dwóch pokojach mieszkali sąsiedzi, a trzeci należał do niej. Dlatego nazywała to komunalnym mieszkaniem.

Sąsiedzi wydawali się spokojni, całkiem porządni ludzie. Zofia rzadko się z nimi spotykała od rana do wieczora była w pracy, a tam nawiązała romans z kolegą z biura, Krzysztofem. Wszystko układało się dobrze, przynajmniej tak jej się wydawało.

Niedługo przed Dniem Kobiet, Krzysztof oznajmił:

Muszę o wielu rzeczach przemyśleć. Nie jestem pewien swoich uczuć, weźmy sobie przerwę.

Weźmy… a najlepiej idź w cholerę warknęła na niego.

Wróciła tamtego wieczoru wściekła. Miała trzydzieści sześć lat i nie było czasu w przerwy. Postanowiła zajeść stres. Otworzyła lodówkę był tam kawałek szynki, ale nie mogła go znaleźć. Wstrząsnęło nią.

Kto wziął moją szynkę?! wrzasnęła na całą kuchnię.

Zosiu, wyrzuciłam ją dwa dni temu… była zielona i śmierdziała. Pomyślałam, iż i tak byś jej nie zjadła. Po co ryzykować zdrowie? spokojnie, choć trochę ukradkiem, odpowiedziała sąsiadka Barbara.

Nie macie prawa ruszać cudzych rzeczy! wściekła się Zofia. To nie wy decydujecie, co mam jeść.

Zofia nie dała się powstrzymać i wylała całą złość na sąsiadkę. Najpierw rozwód z mężem, potem utrata normalnego mieszkania, a teraz jeszcze ten kolega z biura i jego przerwa zabrał jej nadzieję na szczęście. A tu jeszcze sąsiedzi kradną jej jedzenie!

Barbaro, nie przejmuj się odezwał się Jan, sąsiad z drugiego pokoju.

Miał około sześćdziesięciu lat, siwy, inteligentny, w okularach, zawsze spokojny. Zawsze siedział w kącie kuchni w starym fotelu, z gazetą lub książką. Barbara wyraźnie się zasmuciła.

Zosia jest teraz pełna złości. Wyładowuje się na tobie, bo ktoś inny ją zdenerwował. Nie bierz tego do siebie powiedział Jan pouczająco, nie odrywając wzroku od gazety.

A skąd pan to wie?! zwróciła się do niego Zofia. Nikt pana o zdanie nie pytał!

Wierz mi, trochę się na tym znam.

Skoro pan taki mądry, to dlaczego mieszka w tej ruderze? Zosia już się nie hamowała.

Barbara wymownie spojrzała na sąsiada i odeszła do swojego pokoju. Zofia trzasnęła drzwiami i rzuciła się na kanapę.

Filozof jeden, jeszcze będzie mnie uczył życia myślała wściekła i głodna.

Minęła godzina. Zofia powoli się uspokajała, przeglądając laptopa. Przypomniała sobie, iż szynkę kupiła dawno temu można sobie wyobrazić, w co się zamieniła. Zrobiło jej się wstyd.

Bez powodu obraziłam Barbarę, a ona mogłaby być moją matką. Nerwy już mnie nie słuchają. Jeszcze tro

Idź do oryginalnego materiału